I tydzień wyprawy
30 czerwca 2012 – początek wyprawy.
Wyruszyłem z Garcza ok. godz. 7.00. Pogoda była zachęcająca do rowerowej wycieczki. Pojechałem trasą prowadzącą z Chmielna do Zawór Ręboszewa, przez Stężycę do Kościerzyny. Po drodze podziwiałem pełne uroku, letnie kaszubskie krajobrazy. Z Kościerzyny skierowałem się do Chojnic, historycznego miasta na skraju Borów Tucholskich. Pierwsze wzmianki w źródłach pisanych są datowane na rok 1275.
Miasto jest ozdobione współczesnymi rzeźbami.
Z Chojnic pojechałem do Człuchowa, gdzie trafiłem na burzę z potężnymi wyładowaniami atmosferycznymi. Po burzy pojechałem do Wałcza, gdzie na tle pomnika znanego polskiego żużlowca, Edwarda Jancarza zrobiłem sobie zdjęcie.
Tego dnia przebyłem 252 km. Postój i nocleg zorganizowałem ok. 30 km za Wałczem, nad jeziorem.
Pierwsza doba wyprawy to burze i obfitość doznań dla zmysłów powonienia: rześkie aromaty z rana, duszące w południe, elektryzujące podczas burzy i ciężkie wieczorem.
1 lipca 2012 – dzień drugi
Nocleg pod namiotem był dla mnie ciężkim przeżyciem z uwagi na szalejący żywioł. Rano byłem cały mokry, a w namiocie było pełno wody. Koło namiotu pasło się stadko dzikich gęsi. W sakwach miałem guzik podarowany mi przez napotkanego Kominiarza – na szczęście. Ruszyłem zatem w dalszą drogę. W Witnicy zrobiłem zdjęcie tutejszego kościoła. W miejscowym sklepie poczęstowano mnie kawą – bardzo dobrą. Temperatura powietrza - 30ºC, a jezdni 49 ºC . Około godz. 15-tej dotarłem do granicy w Kostrzyniu. Na liczniku jest 340 km.
Ilustracje, po lewej Kościół w Witnicy, po prawej Granica na Odrze.
Muszę stwierdzić, że jest dużo dobrych ścieżek rowerowych, np. z Gorzowa do Kostrzynia.
Przejechałem trzy województwa: pomorskie, zachodniopomorskie i wielkopolskie. Jadę do Niemiec.
O godz. 21.30 na liczniku odczytałem 422 km. Zatrzymałem się 15 km przed Berlinem. Początkowo chciałem jechać do centrum, lecz ścieżka prowadziła chyba do autostrady, bo samochody pędziły szybko. Ścieżki prowadzą wzdłuż szosy, a potem skręcają do miejscowości, gdzie jest słabe oznakowanie i można się zagubić.
Przy jednej ze ścieżek było pole ogniw fotowoltaicznych. Tak się zapatrzyłem, że zaliczyłem przewrotkę na przeszkodzie. Ścieżka rowerowa, którą jechałem była w bardzo złym stanie. Jestem poharatany, wygląd mam fatalny –sińce, zadrapania, spuchnięty policzek, bolące zęby. Na ścieżce nie ma ludzi, nie można znaleźć noclegu. Skorzystałem z zagajnika i rozbiłem namiot. Zasnąłem zmęczony i rozżalony.
2 lipca 2012 – trzeci dzień podróży
Obudziły mnie ptaki o 4.20. Pomimo deszczu i kontuzji spałem dobrze. Poranek okazał się cudowny. Miałem wątpliwości, jak dostanę się Berlina, czy znajdę trasę rowerową EV2 do Münster. O godz. 10.00 licznik wskazywał 465 km. Przejechałem przez Berlin.
Rozbolało mnie siedzenie od jazdy po wyboistych ścieżkach rowerowych. Nie znalazłem trasy rowerowej do Münster. Według mapy powinna być w północnej części Berlina, ale gubi się.
O godzinie 12.00 odnotowałem 483 km. Zatrzymałem się przy rzece Haweli. Zwiedziłem Berlim i Poczdam. Wrażenia mam średnie, przede wszystkim ze względu na poobijane siedzenie na niskiej jakości ścieżkach rowerowych, których mam dosyć. Gdy jadę szosą, kierowcy coś wrzeszczą w moim kierunku.
Ruszam w dalszą drogę do Brandenburgii. Pogoda poprawiła się – w sam raz na wyprawę rowerową.
O godz. 17.45 jestem w Genthin – na liczniku 545 km, znowu pada deszcz. Zastanawiam się nad dalszą trasą. Przegląd mojej fizjonomii w lustrze daje nieprzyjemne wrażenie – lewe oko opuchnięte i czarne, lewa strona podrapana – nie nadaję się, aby przebywać wśród ludzi.
3 lipca 2012 – czwarty dzień podróży
Nocleg zaliczyłem pod przydrożną czereśnią. Kolacja i śniadanie były czereśniowe. Bardziej konkretne produkty żywnościowe kupiłem w piekarni. Humor mi dopisuje. Jadę do Höxter, na trasę rowerową EV2.
O godz. 9.30 jestem w Walbierstadt, na liczniku 657 km. Trafiłem na dobrą ścieżkę rowerową z asfaltu. Przez Magdeburg prowadzi urocza ścieżka rowerowa.
Od godziny 13 – tej włóczę się bocznymi drogami. Nie goni mnie na ścieżki rowerowe, bo ich nie ma, a samochody tutaj nie pędzą. Wszędzie jest dużo zabudowań, w tym dużo starych i opuszczonych, a wszędzie schludnie. Mało jest ludzi i sklepów, jednak w sklepach można otrzymać kawę (2,5 euro) w ładnej zastawie. Po drodze jest sporo długich, męczących podjazdów, a zjazdy są krótkie. Niedaleko widać góry.
Nie mogłem wydostać się z Gastel – starego Zagłębia Miedziowego. Drogowskazy prowadziły tylko na autostradę. Zwiedziłem miasteczko, które okazało się bardzo ładne i stare.
4 lipca 2012 – piąty dzień podróży
Zmierzam do Höxter. Spałem pod wiatrakami, których jest bardzo dużo. Powinno się spać pod namiotem. Jest bardzo romantycznie, a rano budzą ptaki. Pogoda jest słoneczna. Przy trasach szybkiego ruchu (zakaz wjazdu rowerów) często są ładne ścieżki asfaltowe, które kończą się w jakiejś wiosce tak, że trzeba albo je objeżdżać, co jest bardzo trudne, albo korzystać z szosy, co jest niebezpieczne. W Niemczech jest duża kultura jazdy. Na terenie zabudowanym obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/godz. i nie przekracza się tej granicy. Niebezpieczna jest mijanka z TIR – ami. Mijane przez mnie miejscowości pochodzą z okresu średniowiecza. Bardzo dużo domów ma pruski mur, mogą być sprzed kilkuset lat.
W Hoxter miałem trudności ze znalezieniem EV2, ale trafiłem na R99, a potem na R1. Przez ok. 10 km piękna trasa rowerowa wiedzie wzdłuż rzeki. Jest na niej spory ruch, ale w tempie spacerowym. Stan mojego licznika to 820 km.
Miejsce noclegu – pod wiatrakami
Z góry miałem wspaniałą obserwację pięknego pejzażu i wschodzącego słońca.
5 lipca 2012 – szósty dzień podróży
Dotarłem do Bad Lippspringe, w powiecie Paderborn. Jest to urocza miejscowość uzdrowiskowa, bardzo malownicza o wspaniałym klimacie, sprzyjającym wypoczynkowi. Tutejsze źródła o wydajności 740 l/s obfitują w zdrowe wody mineralne. Tutaj, u krewnych, Kasi i Jacka odpocząłem i zregenerowałem siły, przygotowując się do dalszej drogi. Zwiedziłem także Paderborn, zabytkowe miasto uniwersyteckie, o którym pierwsze zapiski pochodzą z VIII wieku n.e., kiedy to w pałacu cesarskim Karol Wielki w 777 roku zwołał zgromadzenie stanów.
6 lipca 2012 – siódmy dzień podróży
Mam objawy grypowe, lekką gorączkę, ból gardła. Jednak, im dłużej odpoczywam, tym gorzej czuję się. Zażyłem leki zapakowane mi przez żonę, podziękowałem za gościnę i około godziny siódmej ruszyłem do Münster. Poniżej kilka zdjęć z trasy, na której znajdują się liczne zabytkowe obiekty.
Nachylenie drogi do Münster wynosi tylko 3%. Do Münster jechałem trasą R-1, na długości 20 km bardzo krętą, na której trzeba było uważać, żeby nie pomylić z innymi trasami, których jest sporo. Trasa R-1 powinna pokrywać się z EV 3, ale tego nie stwierdziłem.
Około godziny 17 - tej jestem na miejscu. W Münster jest dużo zabytkowych kościołów i budynków. Miasto zostało założone w roku 793 przez Karola Wielkiego pierwotnie jako monasterium, czyli kompleks budynków klasztornych. Niestety nowa zabudowa nie pozwala na wykonanie fotografii samych zabytków.
Z Münster najkorzystniej byłoby pojechać do Aachen trasą św. Jakuba, drogą EV 3, ale nie można znaleźć drogowskazu. Chciałem zakupić jakieś mapy tych tras. W księgarni zaoferowano mi mapy i przewodniki w języku niemieckim, bardzo dokładne i z dużą ilością szczegółów. Niestety nie znam języka niemieckiego. Przejechałem dodatkowo 270 km, żeby odnaleźć trasę Św. Jakuba, ale tylko zabłądziłem i wylądowałem pomiędzy polami kukurydzy, wśród parzących dotkliwie pokrzyw, gdzie rozbiłem namiot. Licznik wskazuje 1080 km. Kuracja pokrzywowa nie była przyjemna, ale płuca i gardło wracają do normy.
Notatki i fotografie z podróży rowerowej z Garcza na Kaszubach do Soldeu w Andorze: II tydzień wyprawy
7 lipca 2012 – ósmy dzień podróży
Od godziny 4 – tej rano jestem w drodze do Aachen. Pomyślałem, że dobrze byłoby pojechać przez Holandię. Podobno mają świetne ścieżki rowerowe. Kluczyłem pomiędzy polami i przez przypadek trafiłem na agroroute. Mogłem podziwiać uprawy ziemniaków, kukurydzy, krowy na pastwiskach. Pogoda niezła w godzinach przedpołudniowych, zmieniła się na gorszą. Zaczął wiać przeciwny wiatr, co utrudniło jazdę.
Dotarłem do Straelen. Jest to urocze, senne miasteczko z dużą ilością rowerów. Wielu rowerzystów jeździ z przyczepkami dla dzieci.
8 lipca 2012 – dziewiąty dzień podróży
Warunki atmosferyczne nie są sprzyjające dla rowerzystów. W nocy była burza. Zostałem doszczętnie przemoczony. Od rana pada deszcz zacinający w twarz. Problemem są przemoczone buty, które długo suszą się. Z przeziębienia lub infekcji straciłem głos. Miałem trudności z zamówieniem dania w napotkanym Mac Donaldzie. Jadąc przez Holandię ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Maas ( Mozy ) trafiłem do Mariny jachtowej, skąd z trudem wyjechałem, nadrabiając co najmniej 3 km.
Holandia jest bogatym, spokojnym krajem. Myślę, że mieszkańcy żyją tu dostatnio i przyjemnie. Charakterystyczne dla Holandii są zadbane ulice, ładne domki mieszkańców, duża ilość rowerzystów w miastach, a niewiele pieszych na ulicach. Sporo ludzi spotyka się w restauracjach. W miejscowości Venlo zobaczyłem mnóstwo rowerzystów, jak gdyby odbywał się ich zjazd z całej Holandii. Na swych pojazdach pędzili z zawrotną szybkością, na złamanie karku. Zacząłem obawiać się, aby mnie nie stratowali. Stwierdziłem, że mam dość Holandii. Ścieżek rowerowych w miastach jest tak dużo, że łatwo pogubić się w ich gąszczu. Poza miastami natomiast są autostrady, gdzie wszyscy trąbią, a nawet wrzeszczą ostrzegając przed wjazdem. Przejazd pomiędzy miastami w Holandii jest bardzo skomplikowany.
Wjechałem z powrotem do Niemiec. Około godz. 14 – tej dotarłem do Aachen. Zwiedziłem to stare i pełne zabytków miasto. Początki Aachen, nazywanego tez Akwizgranem sięgają czasów celtyckich, I w. n.e. W VIII w. n.e. mieściła się tutaj siedziba Karola Wielkiego. Miejscowość od czasów starożytnych słynęła z siarkowych wód termalnych o właściwościach uzdrawiających. Katedra w Aachen została wpisana na listę UNESCO. W Aachen trafiłem na dobrze oznakowane trasy rowerowe.
Około godziny 18 – tej dojechałem do Eupen w Belgii. Wiał wiatr i było zimno. Na liczniku 1400 km.
9 lipca 2012 – dziesiąty dzień podróży
Noc spędziłem na występie skalnym, bardzo niewygodnie, gdyż miejsca było dla 2/3 namiotu. Zaskoczeniem dla mnie są tereny górzyste w Belgii
Pojechałem wzdłuż rzeki Meuse ( Moza ) do miasta Namur. Szosy są częściowo pozamykane dla rowerów. Wtedy trasa wiedzie okolicznymi miasteczkami i wzgórzami ( Ardeny ). Belgia robi wrażenie biedniejszego od Holandii i bardziej zaniedbanego kraju. Rzeka, wzdłuż, której jadę jest uregulowana i żeglowna dla barek i statków. Jest zimno, chociaż deszcz nie pada.
Namur jest historycznym miastem, przez które przechodziły już za czasów celtyckich i rzymskich szlaki handlowe. Za czasów panowania dynastii Merowingów, w średniowieczu został tu zbudowany zamek i potężne fortyfikacje. W mieście znajduje się dużo zabytkowych budowli sakralnych i rycerskich.
Zauważyłem, że przyjemniej jedzie się i szybciej upływa czas podróży rowerowej, gdy dzielę etapy drogi na odległości pomiędzy poszczególnymi miasteczkami. Nie należy zastanawiać się podczas jazdy nad przeciwnym wiatrem, deszczem, podjazdami w górę, trudnościami, bo powoduje to zniechęcenie i poczucie dyskomfortu, a nawet bólu. Trzeba oddać się jeździe, podziwiać krajobrazy, filozofować, myśleć o „niebieskich migdałach” i cieszyć się aktualną chwilą
Belgowie mówią po francusku, niderlandzku i niemiecku. Z czasów nauki szkolnej pamiętam trochę francuski. Mogę więc porozumieć się przy pomocy podstawowych zwrotów. Spotkałem cyklistę, z którym wspólnie zwiedziliśmy starówkę zabytkowego miasta Anhee, a następnie udzielił mi porad, jak sprawnie dojechać do Francji i do Paryża. W tym celu skontaktował się ze swoją ciotką, która mówi po polsku i przetłumaczyła mi dokładnie jego wskazówki.
Dotarłem do Francji. Po drodze mijałem urokliwe, starodawne miasteczka, zameczki, pałacyki. Jest także dużo hoteli, ale w cenie około 140 euro od osoby. Nie przewidziałem takich wydatków. Jestem energetykiem, więc rozbiłem namiot pod linią WN. Ok. 3 – ciej godziny nad ranem zrobiło się mgliście i bardzo zimno.
10 lipca 2012 – jedenasty dzień podróży
Około 6-tej rano na terenach leśnych przebiegło obok mnie stado dzików. Na końcu biegł odyniec i 2 małe warchlaki. Przestraszyły się roweru i zaczęły piszczeć. Odyniec jednak nie zwrócił na to uwagi. Wolałem nie drażnić tej grupy i szybko oddaliłem się. Przejeżdżałem obok Muzeum Lasu w miejscowości Renwez. Muzeum poświęcone jest przyrodzie leśnej w Ardenach, technice pozyskiwania drewna i runa leśnego, pokazuje dawne i współczesne życie i zawód leśnika. Muzeum mieści się w nowoczesnym budynku, chociaż spodziewałem się zabytkowego. Jednak okolica okazała się bogata w zabytkową zabudowę. Dużo domów jest opuszczonych, a kościoły pozamykane. Te obiekty mogłyby służyć kulturze i turystyce po prostej adaptacji. Spodziewałem się, że w lipcu we Francji będzie ciepło, a tymczasem jest bardzo zimno.
Zastanawiam się nad sensem dużej ilości autostrad. Są dobre dla celów transportowych i biznesu, ale dla turystów pieszych i rowerowych, a także dla pielgrzymów stanowią przeszkodę nie do przebycia. Chyba tylko w średniowieczu pątnicy podążający do Santiago de Compostela drogami Europy mogli iść bezpiecznie. Gdyby w dzisiejszych czasach pielgrzymi pieszo chcieli korzystać z autostrad, byliby narażeni na los, który spotyka lisy i inne zwierzęta potrącane i rozjeżdżane przez rozpędzonych automobilistów i motocyklistów. Jadąc rowerem przez Europę widzę pozytywne strony tego sposobu podróżowania. Mogę poznać zróżnicowaną przyrodę różnych regionów, miasta i wioski od podszewki, a nie tylko od strony reprezentacyjnej. Taki sposób podróżowania wzmacnia silną wolę i ćwiczy charakter. Po takiej podróży wszystkie codzienne troski i kłopoty życiowe wydają się błahostką. Podróże rowerowe po Europie mogłyby być dobrą i atrakcyjną alternatywą letniego wypoczynku dla młodzieży. W dniu dzisiejszym przejechałem 162 km.
11 lipca 2012 – dwunasty dzień podróży
Dzień był bardzo zimny. Do godziny 9 – tej zdążyłem przejechać 32 km w kierunku Paryża, gdy zaczął padać deszcz i wiać lodowaty wiatr. Jechałem wzdłuż rzeki Mame. W Dormuas zrobiłem postój w przydrożnej restauracji. Dormuas to już rejon Szampanii. Wzdłuż drogi rosną plantacje winorośli, ale szampana nie podają w tutejszej restauracji. W lokalu panuje ruch, wchodzący goście witają się serdecznie z kelnerkami, wymieniając uściski, całując się. Panuje sympatyczna atmosfera, rozchodzi się apetyczny zapach kawy i świeżych croissant’ów.
Po obserwacji szarugi za oknem nasunęła mi się myśl, że być może na Syberii aktualnie byłaby lepsza pogoda, ale jestem tu i teraz, i muszę zdecydować, czy jechać dalej. Znowu zgubiłem trasę rowerową. Ok. godz. 15-tej dojechałem w okolice Chateau Thierry przez lokalne dróżki Szampanii. Szampania jest bardzo malownicza. Ciągną się wielkie pola pełne winorośli. Nie widać ludzi zajmujących się uprawą, tylko traktory i specjalne maszyny na długich stokach. Ziemia w tej okolicy jest wapienna i biała, lecz bardzo urodzajna.
Ruch był znikomy, a ja też posuwałem się powoli. Dotarłem w okolicę ok. 15 km przed Disneylandem. Znalezione pole namiotowe okazało się prywatne i zamknięte. Skorzystałem więc z pola namiotowego na stadionie.
12 lipca 2012 – trzynasty dzień podróży
Dojechałem do Paryża. Jadąc wzdłuż brzegów Sekwany podziwiałem zabudowę wokół. Zwiedziłem całość z siodełka rowerowego, w strugach deszczu i przejmującym chłodzie. Obejrzałem i sfotografowałem dużo ważnych zabytków stolicy Francji.
Paryż to wspaniałe miasto, które spełniło ważną rolę w historii kultury europejskiej. Jest to też jedna z największych aglomeracji świata. Paryż zamieszkuje ok. 12 mln. mieszkańców, a co roku odwiedza ok. 30 mln turystów. W zatłoczonych uliczkach Paryża i na bulwarach toczy się życie w zawrotnym tempie. Pod wieżą Eiffle’a i do katedry Notre Dame stoją długie kolejki turystów czekających po bilety i na wstęp. Miałem też przykre zdarzenie – zajechał mi drogę samochód, który mnie potrącił. Zderzenie nie było groźne, a sprawczynie, dwie ciemnoskóre kobiety starały się mną zaopiekować. Zdziwiło mnie, że chciały wzywać straż pożarną. Roweru nie trzeba było ciąć, a ja nie wyglądałem na ofiarę uwięzioną w rowerze. Duże miasta przytłaczają mnie prawie dosłownie, więc postanowiłem jechać dalej.
Gdy ślęczałem nad mapą, przejeżdżający rowerzysta zaproponował, że wyprowadzi mnie poza centrum. Chętnie skorzystałem z tej propozycji. W Paryżu niestety miejsce w hotelu było bardzo kosztowne, więc znowu szukałem możliwości rozbicia namiotu.
13 lipca 2012 – czternasty dzień podróży
W nocy lał deszcz. W namiocie była woda. Wszystko było przemoknięte. Na szczęście miałem suchą zmianę odzieży w workach foliowych. O 6.30 dojechałem do baru. Szkoda, że nie dojechałem wczoraj. W czasie ulewy trudno szybko znaleźć schronienie. Podczas całej mojej podróży przejeżdżałem obok wielu zamkniętych kościołów w centrum prawie każdej miejscowości. Są to olbrzymie budowle wzniesione z funduszy społecznych na cele kultu, ale powinny być użyteczne dla ludzi przez całą dobę i pełnić również funkcje schronienia na czas deszczu, burzy czy innej nawałnicy, dla zmęczonych turystów, także dla bezdomnych. Tak było chyba w dawnych czasach i dekretem papieskim powinno się przywrócić te funkcje. Wędrowcy mogliby liczyć na skromne miejsce odpoczynku, a religia każdego obrządku znalazłaby dzięki temu więcej wdzięcznych współwyznawców.
W jednym z barów miałem okazję oglądać relację z wyścigu Tour de France. Jego uczestnikom zazdrościłem wspaniałej pogody. Moja podróż stała się bardzo męcząca. Dzisiaj wypiłem już czwartą kawę, co pomogło mi zebrać siły. Na ogół kawy nie pijam lub piję w umiarkowanych ilościach.
Jakby naprzeciw moim myślom znalazłem otwarty kościół, co bardzo mnie uradowało. Oprócz mnie nikogo tam nie było. Mam kartę Klubu – Camino Santiago de Compostela, na którą zbiera się pieczątki z odwiedzanych parafii, ale nie udało mi się zebrać ani jednej, pomimo, że mijam na trasie dużo kościołów.
Ok. 21.00 znalazłem wreszcie nocleg w hotelu niedaleko Orleanu, gdzie mogłem wysuszyć odzież. W samą porę, bo następna noc w zimnym i mokrym środowisku mogłaby być ostatnią. Był to mój drugi porządny postój na trasie z Polski. Robię krótkie przerwy w drodze, zatrzymując się w lokalnych barach i podglądając życie ludzi w małych miasteczkach i wioskach. Z rana dużo osób wpada do baru na małą kawę i pogawędki ze znajomymi. Gdy w jednym z barów jego bywalcy dowiedzieli się, że jadę z Polski i mam za sobą już ponad dwa tysiące km, wzbudziłem entuzjazm i podziw dla mojej osoby. Muszę przyznać, że takiego długiego dystansu jeszcze nie przejechałem. Na następny dzień zaplanowałem zwiedzanie Orleanu i wyjazd w kierunku Tours, wzdłuż Loary.
Notatki i fotografie z podróży rowerowej z Garcza na Kaszubach do Soldeu w Andorze:III tydzień wyprawy
14 lipca 2012 – piętnasty dzień podróży
Od rana zwiedzam Orlean. W starożytności Orlean był centrum celtyckiego plemienia Karnutów. Zburzony przez Cezara w 52 r. p.n.e. i odbudowany przez Cesarza Aureliana w III w. n.e. zyskał nazwę aktualną. Nazwa miasta kojarzy się z Dziewicą Orleańską, czyli Joanną d’Arc - patronką Francji, która była wodzem armii francuskiej podczas wojny z Anglią, zginęła na stosie wskutek intryg politycznych, jako męczennica.
Dzisiaj początkowo jechałem 10 km wzdłuż Loary trasą rowerową, która przechodziła w wąską ścieżkę, gdzie był zakaz ruchu rowerów. Po 8 km również ta ścieżka skończyła się. Potem jechałem szosą lokalną bez pobocza. Gdyby ta droga miała być trasą pielgrzymów, zginęliby potrąceni przez samochody. Jechałem po równym terenie bez wzniesień, lecz przy pogodzie niesprzyjającej rowerzystom – zimno, deszcze, burze. Znowu przemoczyłem odzież i obuwie. Przejechałem dzisiaj 126 km. Trochę błądziłem.
Dotarłem do campingu na nocleg za 8 euro. Znalazłem miejsce pod zadaszeniem, ale musiałem czekać aż do 22.30, dopóki rodzina zajadająca tutaj kolację nie pójdzie spać, żeby rozłożyć swój namiot.
15 lipca 2012 – szesnasty dzień podróży
Zdecydowanie preferuję spanie na dziko, bo nikt nie przeszkadza, mam spokój. Dzisiaj miałem problem, żeby wyjechać z campingu, ponieważ brama była zamknięta. W okolicy katedry spodziewałem się drogowskazów na trasę Św. Jakuba. Niestety, niczego takiego nie ma.
Dzisiejszego dnia była niedziela. Chciałem pójść do kościoła. W Tours jest olbrzymia katedra, ale o godz. 7.30 była zamknięta i nie było widać wiernych. Zastanawiam się, czy Francuzi uczęszczają do kościołów. Na Litwie i Ukrainie, gdzie również zwiedzałem obiekty kultu, spotykałem sporo ludzi w kościołach o każdej porze. Po śniadaniu ruszyłem w drogę do Poitiers.
Na trasie nie padał deszcz, temperatura wynosiła ok. 13ºC. Trafiłem na trasę typowo rowerową. Ustawiłem tempomat na 20 km/h i zrelaksowany pojechałem tą malowniczą drogą.
Na tej trasie spotkałem wreszcie wiernych w jednym z napotkanych kościołów. Była to uroczystość młodej dziewczyny. Uczestnicy ceremonii otaczali dziewczynę ubraną w białą szatę i wręczali jej upominki.
Na tej trasie spotkałem rowerzystkę z Holandii, która podążała trasą Św.Jakuba, żeby zdążyć na 1 sierpnia do Santiago de Compostela. Turystka ta dysponowała bardzo dokładną holenderską mapą wodoodporną z objaśnieniami dotyczącymi tylko tej trasy. Szkoda, że u nas nie są wydawane takie mapy i opisy. Bardzo ułatwiłoby to życie turystów i pielgrzymów rowerowych. Turystka z Holandii była kiedyś w Polsce z drużyną siatkówki na zawodach sportowych. Po około 30 km wspólnej jazdy ona została na campingu, a ja pojechałem dalej. Dzisiejszego dnia przejechałem 168 km.
16 lipca 2012 – siedemnasty dzień podróży
Wyruszyłem w drogę około godziny 6.30. Po drodze mijałem bardzo malownicze miejsca.
Przez przypadek w mijanym starym budynku trafiłem na prawdziwy francuski obiad – przystawki, danie główne, różne gatunki serów, ciasta, kawa, wino. Posiłek dodał mi energii do dalszej drogi.
Przejechałem dzisiaj 176 km i dojechałem do miejscowości Blaye nad zatoką Biskajską. W mieście jest mały port i cytadela.
17 lipca 2012 – osiemnasty dzień podróży
Zdecydowałem się pojechać do Bordeaux, ale dojazd rowerem jest bardzo skomplikowany. Trafiam głównie na drogowskazy w kierunku autostrad. Widać dużo pojazdów kierujących się na południe, do Morza Śródziemnego.
W Bordeaux jeden z przystanków autobusowych komunikacji miejskiej nazwano – Stalingrad.
Bordeaux jest dużym miastem, ważnym węzłem komunikacji lądowej i morskiej (port z awanportami) nad rzeką Garonna, pełnym zabytków, znanym z produkcji znakomitego czerwonego wina i przemysłu.
Wyjechałem z Bordeaux i pojechałem na południe bocznymi drogami. Z daleka zauważyłem, że na drodze coś błyszczy złoto – żółto. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że to był wąż. Być może gniewosz południowy. Wolałem uniknąć bliższego kontaktu z tym stworzeniem.
Jest coraz cieplej. Opracowałem metodę szybkiego ochładzania. Należy wejść do rzeki i położyć się. Wartki strumień opłynie całe ciało dając przyjemne ochłodzenie wystarczające na ok. 20 km. Warunkiem udanej kąpieli jest czysta woda. O to we Francji nietrudno. Drogi, którymi dzisiaj jechałem były prawie puste. Jazda była bardzo przyjemna. Powietrze było przesycone wonią kwiatów i ziół.. Przy zabudowaniach stoją kontenery na śmieci. Ogólnie jest bardzo czysto. W dniu dzisiejszym zakończyłem jazdę o godz. 22 – giej w okolicy Mont-de-Marsan po przebyciu 174 km.
18 lipca 2012 – dziewiętnasty dzień podróży
Miejsce do spania miałem na zupełnym odludziu. Panowała cisza z rzadka przerywana odgłosami natury. Skierowałem się do Pau, a potem zamierzałem dotrzeć do Lourdes.
Przy drogach pnących się w górę rosną rzadkie lasy sosnowe i paprocie, a uprawy to głównie kukurydza obficie podlewana. Długie podjazdy były męczące, doskwierał coraz większy upał. Wykapałem się w napotkanym jeziorze, prawie tak chłodnym jak nasze kaszubskie.
Codziennie delektuję się francuskim jedzeniem i winem. Po obiedzie pozostało mi do Lourdes 25 km drogi pod górę. Lourdes jest usytuowane u podnóża Pirenejów, nad rzeką Gave de Pau. Spotkany, życzliwy Francuz poradził, abym jechał ścieżką rowerową przy głównej trasie, wyposażył mnie w lodowatą wodę i polecił opatrzności Bożej.
Na szosie panował duży ruch samochodowy, ale była też wygodna ścieżka rowerowa.
Dotarłem do Lourdes. Niestety Bazylika nad grotą była w tym czasie zamknięta. Lourdes jest miastem zaprzyjaźnionym z Częstochową. W 1858 roku w Lourdes miało miejsce objawienie Matki Bożej skierowane do 14 – letniej wówczas Bernadety. Matka Boska wskazała Bernadecie miejsce, gdzie znajduje się źródło wspaniałej wody. Woda z Lourdes dostępna jest dla wszystkich odwiedzających to miejsce. Ma doskonały smak i niezwykłe właściwości. Wielu nieuleczalnie chorych korzysta z właściwości źródlanej wody, obmywając ciało i pijąc wodę. Istnieje wiele potwierdzonych przypadków wyleczenia z ciężkich schorzeń dzięki spożywaniu wody, kąpielom oraz modlitwom. Źródło ma wydajność 123000 l/dobę. Lourdes jest jednym z najważniejszych ośrodków kultu Maryjnego. Znajdują się tutaj zabytki średniowieczne oraz kościoły pobudowane w XIX wieku. Sanktuarium jest rozmieszczone na obszarze ponad 50 ha i robi duże wrażenie na licznie je odwiedzających. Wśród pielgrzymów są przedstawiciele różnych wyznań i kultur, z wielu zakątków świata. Wszyscy korzystają z cudownej wody. Ja również piłem cudowną wodę i obmyłem się nią. Dla moich bliskich napełniłem pojemnik i przewiozłem do Polski.
Nocowałem nieopodal Lourdes na campingu, gdzie był nawet basen.
19 lipca 2012 – dwudziesty dzień podróży
Wypocząłem, zwiedziłem Lourdes, skorzystałem ze wspaniałej wody, poleciłem się Opatrzności Bożej na dalszą drogę i wyruszyłem dalej w kierunku Tarbes drogami lokalnymi. Po drodze w Saint Gaudens trafiłem na zabawę ludową i regionalną imprezę letnią z paradą przebierańców i muzyką wykonywaną na oryginalnych instrumentach. Panowała przyjemna atmosfera.
Nocowałem na campingu.
20 lipca 2012 – dwudziesty pierwszy dzień podróży
Po wczorajszych atrakcjach i nocnym wypoczynku wyruszyłem droga lokalną na Saint Girons, wspominając wczorajszą imprezę. Moja samotna przygoda rowerowa powoli dobiegała końca, ale czekało mnie jeszcze sporo stromych podjazdów górskich. Droga, którą jechałem byłaby idealna dla rowerzysty górskiego lub Justyny Kowalczyk. W jednym z wywiadów Justyna mówiła, że podczas treningów jeździ rowerem, ale tylko pod górę. Po 20 km spotkałem parę młodych rowerzystów mknących pod górę, kiedy ja ledwo mogłem dech złapać. Gdy wjechałem na 1259 m, zafundowałem sobie należny posiłek w restauracji, która tam była. Na tej wysokości była mgła i bardzo słaba widoczność. Trochę niebezpiecznie jechać we mgle, ale ruch był niewielki. Na trasie spotkałem zaskakująco wielu kolarzy, zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
21 lipca 2012 – ostatni dzień podróży rowerowej
Ostatni nocleg pod namiotem spędziłem na campingu rozlokowanym nad rzeką wśród gór. Wśród turystów, którzy zatrzymali się panował nastrój planowanych wypraw trekkingowych, a atmosfera jak u traperów.. Podziw wzbudził we mnie młody turysta z plecakiem, który przechodził koło campingu i na noc skręcił do parku narodowego, w którym znajdowało się siedlisko wilków.
Przygotowywałem się do jazdy pod górę, do Andory. Na liczniku było 3173 km, a więc o ponad 600 km więcej, niż wynikało to z wyliczeń na podstawie map przed podróżą.
Andorra przywitała mnie mgłą i niską temperaturą, ok. 6ºC. Po wjeździe do jednego z najmniejszych państw Europy zaliczyłem wjazd na górę Port d’Inwalina na wysokości 2408 m n.p.m., szereg krętych dróg o niewielkiej widoczności, zanim dotarłem na miejsce pobytu w Soldeu, w dolinie rzeki Incles, które okazało się bardzo słoneczne.
Andora jest księstwem podlegającym zarządowi prezydenta Francji oraz jednego z arcybiskupów Hiszpanii. Obszar tego państwa jest mniejszy niż połowa powiatu kartuskiego. Kraj zamieszkuje ok. 84000 obywateli. Co roku do Andory przyjeżdża ok. 11 mln turystów. Andora oferuje przybyszom ciekawą górską przyrodę, czyste środowisko, zimą niezliczone trasy zjazdowe, a latem ścieżki trekkingowe oraz trasy kolarstwa górskiego i kolarstwa zjazdowego.
Przejazd rowerem na trasie z Kaszub do Andory wymagał ode mnie dużego wysiłku i wytrzymałości psychicznej. Pomimo tego czuję się bardzo dobrze. Poznałem ciekawe kraje, regiony, miejsca i ich mieszkańców. Po drodze spotkałem się z sympatycznymi osobami, nastawionymi życzliwie do drugiego człowieka.
Tegoroczny urlop zaplanowałem w miejscowości Soldeu, w dolinie Val d’Incles, w Andorze, jednym z najmniejszych państw europejskich, położonym w Pirenejach.
Do Andory można dojechać różnymi drogami:
1) lecieć samolotem do Barcelony w Hiszpanii lub Perpignan we Francji, a potem autokarem na miejsce,
2) dojechać pociągiem niedaleko granicy Francji i Andory, a następnie autokarem lub pieszo na miejsce,
3) można dojechać samochodem,
4) można dojechać rowerem.
Wybrałem czwartą możliwość. Od dawna jeżdżę na rowerze. Biorę udział w maratonach rowerowych. Od kilku lat z przyjacielem zwiedzamy wybrane kraje korzystając z rowerów. Jednak w tym roku mój przyjaciel nie mógł jechać. Rodzina zaplanowała przejazd samochodem, ale inną trasą i w późniejszym terminie. Postanowiłem więc pojechać sam. Szukając tras rowerowych w Internecie, znalazłem – europejskie, długodystansowe ścieżki rowerowe, tzw. EV. Część tras jest tylko w projektach, a część została wytyczona.
Opisana została, także po polsku trasa EV3, odpowiadająca trasie pielgrzymkowej do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Podczas moich wypraw rowerowych często korzystałem z gościnności gospodarzy parafii i nocowałem na plebaniach lub w zabudowaniach przykościelnych. Pomyślałem więc, że skoro jest to trasa pielgrzymkowa, a w każdej miejscowości jest kościół katolicki, powinienem bez trudu znaleźć tam schronienie. Po drodze do Andory jest Sanktuarium w Lourdes, które stało się jednym z celów mojej podróży i tam postanowiłem także dojechać.
Trasy samochodowe zazwyczaj pokrywają się z mapami, bywają dobrze oznakowane, jednak dla rowerzysty odnalezienie tras rowerowych w praktyce, jest dosyć trudne.