Szlaki turystyczne

Znajdziesz tu informacje na temat miejsc, które są ciekawe do odwiedzenia. Prezentacja wizualizacji i zdjęć oraz opisów szlaków pieszych, rowerowych i Nordic Walking.

Ze słownika Polsko-Kaszubskiego:mumifikowanie | mùmifikòwanié (sł. Eugenisz Gołąbek)
niedziela, 02 sierpień 2015 23:57

Na rowerach do Wiecznego Miasta

Autor: 
Oceń ten artykuł
(9 głosów)
Z Kaszub do Rzymu Z Kaszub do Rzymu Jan Banacki

 

 „Błogosław Boże tym, od których wyszedłem oraz tym , do których będę posłany”

 

 Przesłanie, jakie wybrał ks. Wiesław na swoje kapłaństwo, bardzo mi się spodobało i umieściłem je na początek kroniki. Zamysł rowerowej pielgrzymki do Rzymu narodził się w nim, jeszcze gdy był diakonem seminarium w Gdańsku-Oliwie. Jesienią 2014 roku byłem świadkiem jego rozmowy z Janem Kostuchem. Wtedy był zdecydowany na podróż z kolegą do Rzymu. Mieli niezwykły cel. Oczekując na święcenia, już wcześniej postanowili okazać wdzięczność Panu Bogu za dar powołania. Miało to się stać w szczególnym miejscu, w Bazylice św. Piotra w Rzymie przy grobie Jana Pawła II. Kolega jednak zrezygnował, Wiesław zaczął rozważać nową możliwość. Tegoroczny termin czerwcowy był najodpowiedniejszy, bo w kolejnych latach będzie mu trudniej ze znalezieniem wolnego czasu. Kilka osób dowiedziało się o jego zamiarze i pomyślało o przyłączeniu się do jego pielgrzymki. On poczuł się również – w myśl prymicyjnego zawołania - posłany i z radością ich przyjął. Od samego początku podjął się duchowej i organizacyjnej pomocy na każdym odcinku długiej trasy. Wszyscy chcieli zawieźć do Rzymu tajemnice swojej pielgrzymki i chociaż na jakiś czas zostawić za sobą szybkie tempo życia.
Przygotowania rozpoczęły się już w marcu. O wszystkim trzeba było pamiętać. Franciszek Gurski podjął się spraw organizacyjnych. Każdego dnia przesyłał i otrzymywał telefony i emaile. O tyle szło to łatwiej, że zgłoszeni uczestnicy wyjazdu, znali już te sprawy przygotowawcze z poprzednich wypraw.

Uczestnicy pielgrzymki

  • Urszula Gurska – jest księgową w szkole, bardzo energiczna, niezwykle uważna, potrafi zauważyć każdy szczegół. Podczas przygotowywania posiłków wiedziała, gdzie są potrzebne składniki, w której skrzynce są noże, łyżki, talerzyki, kubki, gdzie sól, cukier, albo pieprz.

Ula jest zdecydowanym przeciwnikiem nieporządku. Pilnowała, abyśmy zawsze zachowali ten porządek. Jej mąż musiał zachować symetrię w ubiorze, chociaż był to tylko strój sportowy. Taka żona to skarb. Podziwiam ją również za podjęcie tak trudnej próby podróżowania. Na trasie dawała sobie radę. Niewiele jest Polek, które odważyłyby się na takie wezwanie.

  • Franciszek Gurski, główny organizator grupy pielgrzymkowej od strony technicznej. Zbierał dane personalne, załatwiał ubezpieczenia, nocleg i pobyt we Wrocławiu. Urodził się w Wielkim Kacku, kiedy ten był jeszcze rolniczą wioską. Teraz jest to dzielnica Gdyni. Franciszek sprawnie porusza się po trudnych sytuacjach wyjazdowych. Rozstawienie dużego namiotu pali mu się w rękach, tak samo jak i ranne jego składanie. Razem z Urszulą objechali sporo sanktuariów. Franciszek jest czynnym działaczem Zrzeszenia Kaszubskiego, ma zawsze przy sobie tabakę, wie o niej wszystko, zażywa ją i częstuje sąsiadów. Z żoną śpiewa w chórze kościelnym, podobnie, jak to czynili na naszych Mszach. Potrafi się śmiać radośnie i spontanicznie, zarażając tym innych. Do picia ma litrowy metalowy kubek, a oprócz mocnej kawy każdego dnia pije co najmniej litr mleka. Nad makaron i kaszę przedkłada ziemniaki, a jeszcze lepiej, gdyby pochodziły z Kaszub. Był w Chinach.
  • Zbigniew Osowski – niezwykle zdolny człowiek. Potrafi wszystko naprawić, zna się na elektryczności, hydraulice, budowie domów i okrętów. Mechanizm rowerów jest dla niego zabawką. Nie zliczyłem, ile razy kleił dętki, naprawił przerzutki, łączył i smarował łańcuchy. Powiada przy klejeniu, że „tam klej trzyma, gdzie go nima”, to znaczy, że po nasmarowaniu wokół dziurki w dętce, klej musi wyschnąć. Sam ma kilka sprawnych rowerów, m.in. dwa Gianty, Trak, Pegazus. O rowerach i wyjazdach rowerowych, które zaczął w roku 2009, może rozmawiać długo. Nabawiłem się kompleksu w sprawach technicznych, gdy patrzyłem na zdolności Zbigniewa. Pije tylko kawę Inkę. Ma własny dom, w dużym stopniu przez niego zbudowany. Pracował w Stoczni Gdańskiej jako projektant elektryczności i na Malcie w podobnym zakresie.
  • Jan Bonacki - główny nawigator trasy. Przygotowywał ją bardzo starannie każdego dnia przed wyjazdem. Mapa i GPS wykreślały ostatecznie jej kształt i miejsca postoju. Nim ruszałem samochodem, przypominał mi: spuść hamulec, włącz jedynkę, światła i kierunkowskaz. Jan jest leśnikiem po wydziale leśnym na uczelni poznańskiej. Szkółkarstwo leśne jest jego kierunkiem zainteresowania zawodowego. Zajmuje się nadzorem leśnym, nieustannie pogłębia swoją edukację zawodową. Dużo podróżował różnymi sposobami po Europie, zatrzymując na pamiątkę bilety i zrobione zdjęcia odwiedzanych miejsc. Jazdę na rowerze zaczął w czasach ogólniaka w Tczewie i utrzymuje to do dziś. Nie boi się szybkości przy zjazdach, kilka razy w Pirenejach miał na liczniku 60 - 62 kilometry. Doskonale czuje się na basenie, jeziorach i morzu. Potrafi bez wynurzania głowy przepłynąć dwie długości basenu. Nie powstrzymam się, żeby nie dodać, że robi znakomite nalewki. Próbowaliśmy. Pasjonuje się historią i architekturą, zna język niemiecki.
  • Adam Michna, silny fizycznie, sylwetka budząca zazdrość i respekt. Były zabawne chwile, gdy jednego wieczoru poprosiłem go o wspólne pozowanie walki bokserskiej, którą utrwalił na taśmie Wiesław. Adam jest leśnikiem na Kociewiu. Podczas całej pielgrzymki nie sięgnął po maszynkę do golenia, dochowując się ładnego zarostu. Ma duże doświadczenie kolarskie.
  • Ks. Wiesław Mielewczyk, świecenia kapłańskie otrzymał 23 maja 2015 roku w Bazylice Mariackiej w Gdańsku z rąk abp Leszka Sławoja Głodzia. To najważniejsze dla niego wydarzenie, miało miejsce zaledwie na tydzień przed wyruszeniem pielgrzymki. Jeszcze miał w pamięci dzień święcenia i prymicje, ale posługa przy prowizorycznym ołtarzyku i stroju kapłańskim, jaki nosił w walizce, była teraz najważniejsza. Sprawował ją starannie i z duchowym oddaniem. Wiesław jest do granic wyobrażenia zorganizowany wewnętrznie. Doskonale zna internet i inne urządzenia elektroniczne współczesnej doby. W trudnych warunkach działa metodycznie, pamięta o szczegółach, ma niezwykła pamięć wzrokową, co było bardzo przydatne na przykład przy sporządzaniu posiłków. Nie wpada w zakłopotanie, a nam w takich sytuacjach radził słowami „ tylko spokojnie”. Miał na swoich bagażach rowerowych doczepiona zieloną konewkę. Podczas częstych upałów nabierał wody skąd się dało i oblewał głowę, chłodząc się natychmiast. Potrzebującym kolegom podróży też tak robił. Wiesław przed każdą Mszą otwierał walizkę, wyjmował z niej i układał mszalne rzeczy na stoliku, a stułę przewiązywał sznurem do alby. Ze swoją młodością i skupionym uduchowieniem, ładnie wyglądał w stroju kapłańskim. Wiesław urodził się w Wejherowie, tam mieszkają jego rodzice. Ma dwóch starszych braci i młodszą siostrę. Uprawia sport, ma silne nogi, które łatwo wznosiły go na przewyższenia pirenejskie. To właśnie tam oddalał się od grupy, aby odmówić brewiarz.

 Duże auto, Fiat Ducato, wypożyczył kolega grupy z różnych tras rowerowych – Jan Kostuch. On był największym darczyńcą tej pielgrzymki. Zaledwie miesiąc wcześniej samochód wrócił z Santiago de Compostela. Teraz trzeba było załadować do niego: namioty, materace, śpiwory, stroje reprezentacyjne, ubiory na niepogodę, dwa zapasowe rowery, potrzebne części do ewentualnych napraw, butlę gazową, kuchenkę polową (którą uszkodziłem), wodę, prowiant, kubki, łyżki, noże, tekturowe talerze i miski, pewnie jeszcze coś. Wczesnym rankiem, jeszcze przed godziną czwartą, wyjechaliśmy z gdańskiego osiedla Mickiewicza, po noclegu u państwa Osowskich.

Jest 1 czerwca 2015 roku, poniedziałek. Krótki postój i dobra kawa u Teresy i Jana Bonackich, nieopodal Pelplina. Stąd siedmioosobowa grupa rowerzystów, zerując liczniki, ruszyła do kościoła św. Jakuba w Pelplinie. W nim ks. Wiesław odprawił Mszę św., po której z błogosławieństwem prał. Tadeusz Brzezińskiego pielgrzymi odjechali w kierunku Torunia. Po drodze był przejazd przez nowy most nad Wisłą i krótki postój w Kwidzyniu. Kościół połączony z zamkiem krzyżackim z XIV wieku, nazywany jest Perłą w Koronie Pomorza. Przed Gniewem z szosy widać nadzwyczaj urodzajne łany pszenicy z charakterystycznymi ścieżkami technologicznymi. Dla tych z nas, co nie byli jeszcze w Chełmnie, nadarzyła się okazja, aby to nadrobić. Należałem do nich. Miasto dwunastu kościołów i dziewięciu wzgórz, miasto zakochanych par z ich patronem św. Walentym w farnym kościele. Jeszcze spojrzenie na resztki murów obronnych i pięknego rynku z ratuszem i czas na odjazd do Torunia. Tam czekało nas wygodne lokum, kąpiel, kolacja, nocleg i śniadanie w towarzystwie proboszcza i jego błogosławieństwo przed odjazdem.

Dnia 2 czerwca rano po Mszy św. -  kierunek wyjazdu: Dobre k. Turku. Na początek było pochmurno i chłodno, akurat na jazdę rowerową. Dopiero po południu wróciło ciepło, ale jeszcze nie upał. Długie rzędy kwitnącej akacji wzdłuż szosy, niewidziane w innych częściach kraju. Małe zatrzymanie w małym, historycznym Gniewkowie. Piękny rynek i kościół św. Mikołaja z XIV wieku są warte zwiedzenia. Za to dłuższy postój zarządzono w najmniejszym mieście powiatowym w Polsce, w Radziejowie. Tam dostałem instrukcję, by na ten czas coś przygotować na przekąskę. W drodze do Dobrego było jeszcze Sępólno Krajeńskie, a wokół urodzajne uprawy polowe, kukurydzy, buraków cukrowych, również sady jabłoniowe i wiśniowe. Przed kościołem, na plebanii, przy skwerze Jana Pawła II, zaplanowano koniec dzisiejszego etapu. Bardzo serdeczne przyjęcie i warunki noclegowe u państwa Anny i Tadeusza Geberów umilały nam czas.

Dnia 3 czerwca pobudka obudziła wszystkich już 5 minut po czwartej. Zanosiło się na ciepły, upalny dzień. Minęliśmy zagłębie uprawy wczesnych ziemniaków wokół Sieradza - właśnie widać było już pierwsze ich wykopki. Przystanąłem na chwilę, żeby zrobić kilka zdjęć. W Sycowie czas na odpoczynek rowerzystów. Stuhektarowy park miejski z alejkami i ławkami do posiedzenia. Tuż po wejściu, zadziwia duży buk purpurowy o średnicy pnia 502 centymetra i wieku około 200 lat. W samo południe dojechała cała siódemka kolarzy. Upał dokuczliwy, chłodzą się w fontannie, uzupełniają siły słodyczami, kawą i kanapkami. Czas ruszać, bo do Wrocławia pozostało jeszcze 65 kilometrów. Miałem duży kłopot z dotarciem do wyznaczonego miejsca. Prawdopodobnie przeoczyłem na rozjazdach wskazania GPS. Szukanie ulicy Konwaliowej utrudniał fakt, że o takiej nazwie są dwie, w różnej części dużego miasta. Na oznaczone miejsce przyjechała po mnie siostrzenica Franka – Magdalena. Państwo Magda i Andrzej Mądrzakowie z rodziną przyjęli nas rodzinnie pod każdym względem. Niezwykłe przyjęcie, piękny dom i posesja, pozwoliły zapomnieć rowerzystom o trudach dzisiejszego etapu. Msza o godz. 20-tej zakończyła dzień.

Kolejny dzień, 4 czerwca, czwartek, uroczystość Bożego Ciała, zaczął się dla nas o godz. 4.30 . Mijamy małe miasteczka, gdzie parafianie przygotowują tradycyjne ołtarze, ludzie z wolna idą na Mszę. Strzelno nie zachwyca przyjezdnego, ani zabudową ani rynkiem, co innego następnie odwiedzany Paczków z warownym kościołem. Posilamy się naprzeciwko cmentarza. Jeden z mieszkańców mówi o dużym bezrobociu i zaginięciu miejscowego przemysłu. Podczas cofaniu na wąskiej drodze uderzyłem w słupek ogrodzenia i zbiłem jeden klosz. Zamurowało mnie. Zanim dojechali kolarze, zdążyłem upiec placki ziemniaczane, rozkładając się tuż obok parkanu kościelnego. Z przeciwnej strony ulicy kolejki do lodów. Odczuwałem wciąż ból nogi, w nocy nie dał mi długo zasnąć. O godz. 20 ks. Wiesław odprawił Eucharystię. Podczas każdej Mszy zawsze ktoś inny czytał lekcję, chociaż nie było to regułą. Zatrzymujemy się na noc w plebanii przy kościele w Międzylesiu. Proboszcz nas ugościł, ponadto podarował skrzynkę doskonałych jabłek, każdemu dziesiątkę różańca i plakietki o Janie Pawle II.

Nadszedł 5. czerwca. Kierunek jazdy: przejście graniczne z Czechami. Od jednego mechanika dostałem przezroczystą taśmę klejącą i skleiłem tymczasowo wczorajsze uszkodzenie.  Od południa zaczął się upał. Na postoju zjedliśmy makaron z sosem czosnkowym. W Bystrzycy nieoczekiwanie dla siebie i dla nas opuszcza pielgrzymkę Katarzyna Pioch, studentka AWF w Gdańsku. Musiała wyjechać na spotkanie ze swoją promotor pracy magisterskiej. W Boboszowie otrzymałem instrukcje, którędy mam jechać w kierunku Humpolca. Od Modkoru zaczęły się pierwsze poważniejsze wzniesienia i zjazdy. Za czeskie korony nabrałem 42 litry oleju napędowego. Na trasie w pobliżu Chocenia, defekt roweru miał Adam. Przez komórkę dostałem wiadomość, żebym po niego wrócił. Po 24 kilometrach spotykam go oczekującego w widocznym miejscu na poboczu drogi. Wracamy do grupy, a Zbyszek będzie miał możliwość przywrócić rower do dalszej jazdy. Byłby zmartwiony, gdyby zrobił to sam Adam lub ktoś inny. Z krajobrazu poznikały kościoły i krzyże przydrożne. Czesi chlubią się tym, że są jednym z najbardziej ateistycznych krajów na świecie. Kościół katolicki, już od pokoleń, jest czymś obcym w narodzie czeskim.

Dzień 6 czerwca, kierunek: Rosberg w Austrii, przez Kamenice, Jaroslaw n/Lezarkou, gdzie nad jeziorem zatrzymujemy się na obiad. Po trzech dniach makaronowych, nareszcie były ziemniaki. W Czechach rowery są bardzo popularne, często widać rodzinne wyjazdy. Urszula i koledzy podczas jazdy zauważyli dużo ścieżek rowerowych, które często łącza się w europejską siatkę rowerową EuroVelo. Do przewozu rowerów są przystosowane autobusy. Wynajęcie roweru na jeden dzień kosztuje około 50 zł. Krótkie spotkanie z czeską policją kończy się dla mnie tylko pouczeniem. Jest u nas przekonanie, że policja czeska nie ma skrupułów w wypisywaniu mandatów, które kierowca płaci gotówką. Jakakolwiek dyskusja z nią pogarsza sytuację.

Nadszedł 7 czerwca, druga niedziela pielgrzymki do Rzymu. Już o 4.50 pobudka, aby w jak najszybciej uciec przed upałem. Ulicami Linz trudna, wymagająca uwagi droga z dziesiątkami świateł i zadbanymi domami, kortami tenisowymi, polami golfowymi, a zimą trasami narciarskimi. Noc na kampingu, którego poleciła nam austriacka para turystów.

I znowu następny dzień: 8 czerwca. Kto chciał, mógł wymyć się w jeziorze. Na śniadanie był makaron z dżemem i odjazd w kierunku Solk Pass, leżącym na przełęczy. Trasa z wieloma zakrętami, przypominające agrafkę i pierwszy tunel pod Alpami o długości 800 m, przejazd przez część miasta na przestronny rynek z fontanną w Bad Goisen. Po jego opuszczeniu, obok drogi chodzą pasące się stada czerwonych krów. Starsze z nich mają przyczepione dzwonki. Są bardzo oswojone. Przystanąłem, żeby zrobić im zdjęcie. Niezwłocznie mnie i samochód otoczyły, nie zważając na zachętę z mojej strony, aby się już oddaliły. Wiesław wstawia swój rower do auta i siada za kierownicą. Tu wymagana jest u kierowcy wyższa szkoła jazdy, jaką mimo młodego wieku on posiada. Miejscami przed nami stromizna na 25 %. Myślę, jak pokona ją piątka kolarzy, może będą szli pieszo obok rowerów. Minęliśmy przewyższenie o wysokości 1793 m n.p.m. Po obu stronach szczyty z plamami śniegu. Nam skończyła się droga. Gdy obeszliśmy samotny dom i budynek gospodarczy, byliśmy pewni, że zostaniemy tu na noc. Było miejsce na rozłożenie namiotów i zaparkowanie auta. Jakiś czas czekając na rowerzystów, mogliśmy przygotować kolację. Widoczne pasmo gór przyciągało wzrok i tworzyło wyjątkową oprawę tego wieczoru. O 21. 25 przy zupełnej ciemności, co jeszcze bardziej podnosiło wyjątkowość, ks. Wiesław rozpoczął Mszę, mając na taśmie doczepioną do czoła lampkę z baterią. Szkoda, że świeczki ołtarzowe wypaliły się wczoraj.

Dzień 9 czerwca. Pochmurny i chłodny ranek na pewno zadziwił właściciela posesji. Gdy tu przyjechał akurat trwała Msza. Janek wyjaśnił mu powód naszego wczorajszego zatrzymania się tu, co przyjął ze zrozumieniem, a na koniec poczęstował nas świeżym mlekiem. Zanim odjechaliśmy, trzeba było przepiłować umocowane ze sobą rowery, ponieważ klucz do uwolnienia gdzieś się zagubił. Oczywiste było, że piłkę do metalu miał w swoim zestawie narzędzi Zbyszek. Na trasie do Villach, rowerowej stolicy Austrii, jest wiele przewyższeń. To najbliższe między Turrau a Ebene ma 1763 m, a zaraz potem zjazd o spadku 23 %. Jan i Franciszek zjeżdżali tu z szybkością 62 kilometry na godzinę. Przechodziły mnie dreszcze, gdy się o tym dowiedziałem. A trasa nieustannie raz z góry, raz pod górę. Dolomity budziły zachwyt u wszystkich uczestników pielgrzymki. Góry, jeziora, doskonałe ścieżki rowerowe. Samo Villach, do którego zdążaliśmy jest miastem zimowych sportów i turystyki rowerowej. Tu odbywa się Puchar Świata w skokach narciarskich, tu mieszka sławny mistrz tej dyscypliny Thomas Morgenstern. Przed południem zatrzymałem się przed domem, na którego drzwiach napisane było kredą 20 CMB -15, co znaczy – niech Chrystus pobłogosławi ten dom. W sąsiedztwie mały cmentarz z niewielką ilością grobów z ostatnich lat. Przechadzający się tu ksiądz powiedział mi, że teraz kremacja jest powszechna, pokazując na ścianę z urnami kremacyjnymi. Mam się zatrzymać na Rynku w pobliskim Kirkefelden. Upalnie, na ulicach prawie nie ma ludzi. Jak oni jadą w tym skwarze? Cały czas mam to na myśli. Podziwiam jedynaczkę w tej grupie, Urszulę. Dzielnie sobie radziła, często widziałem jej skupioną sylwetkę w biały kasku w czołówce sześcioosobowego peletonu. Właśnie rowerzyści już dojechali. Gdy zaczęli się chłodzić przy fontannie, znajdujący się w jej pobliżu dziennikarz zauważył ich jednakowe stroje. To go zainteresowało, skąd się tu znaleźli w Kirkefelden. Przeprowadził wywiad, zrobił im zdjęcie, co zapewne znalazło się na drugi dzień w miejscowej prasie.

Dzień 10 czerwca. Już o 5.20 Msza, a po śniadaniu odjazd w kierunku Travisio szosą SS 13. Już o godz. 8.40 byliśmy na terenie Italii. W dawnym budynku granicznym, między Austrią a Włochami, straszą ciemne zakurzone okna i opadający tynk ze ścian. SS 13 biegnie jakiś czas wzdłuż rzeki Enns. Teraz przez jej szerokie koryto sączy się zaledwie wąski strumyk. Odcinkami, równolegle do szosy, biegnie – jakby zawieszona w powietrzu na wysokich filarach - autostrada, a niekiedy i linia kolejowa. Z lewej strony drogi, po grzbiecie szczytów, biegnie linia wysokiego napięcia. Niekiedy widać także dom, ale jak tam dojeżdżają jego mieszkańcy? Czas na zatrzymanie i posiłek. W jednej wiosce dostałem od właściciela posesji pozwolenie na zatrzymanie się na niej. On sam na czas południowego upału schronił się w cieniu drzewa orzechowego. Makaron z sosem był dziś naszym obiadem, po nim uzupełniamy zapas wody, zawsze potrzebnej. Na noc zatrzymujemy się przed Portogruaro w dogodnym miejscu dla rozbicia namiotów, tuż obok średnio uczęszczanej szosy. Na trawniku były stoły i krzesełka. Korzystamy z nich przy kolacji i jutrzejszym śniadaniu. Ale jeszcze dziś można było zobaczyć kozy, pawie, kury, króliki i wzorowo prowadzoną winnicę, przez uprzejmego dla nas właściciela.

Dzień 11 czerwca. Za prezbiterium, podczas rannej Mszy, posłużyły dwa duże bale siana. Dziś pielgrzymka prowadziła do Adrii przez Wenecję. Część uczestników była w niej pierwszy raz, chociaż będąc tam drugi, czy nawet któryś raz z rzędu, plac św. Marka i kanały zawsze zachwycają. Dziś ponownie nie mogłem doczekać się rowerzystów na umówionym miejscu. Z dużymi trudnościami dojechałem do Mestre, a tu po połączeniu komórkowym, przyjechał do mnie Wiesław i dojechaliśmy do grupy. Ciasne ulice, nie sposób gdzieś znaleźć miejsce do zaparkowania, auto przy aucie. Wiesław załatwił dobre miejsce noclegowe, przy plebanii. Mamy do dyspozycji salę gimnastyczną i jeszcze zielony trawnik.

Dnia 12 czerwca czekała nas droga do Santa Sofia, odległej o 234 kilometry od Rzymu. Nazwa miasta łączy się ze św. Zofią. Dla Włochów i Polaków jest szczególny powód do pamięci o Santa Sofia. Otóż 18 października 1944 roku 2. Korpus Polski wyzwolił to miasto z rąk Niemców. Jadąc w kierunku Rawenny widać miejscami plantacje pomidorów i duże pola ryżowe podtopione wodą. Kiedyś widziałem te uprawy w Indiach i w Malezji. Dziś też było upalnie, cień w starych miastach tylko w parkach, albo w wąskich uliczkach, gdzie domy są niekiedy na wyciągnięcie ramion. Wiesław znalazł miejsce przy plebanii, to już któryś raz. Ładnie przyjął nas proboszcz. Mogliśmy korzystać ze wszystkich socjalnych pomieszczeń i urządzeń. Ksiądz był kontent, gdy wspomniałem sławnych mistrzów sportu włoskiego: Fausto Coppi, Livio Berutti, Nino Benvenuti, Pietro Mennea, Alberto Tomba.

Dzień 13 czerwca. Od razu zaczynają się wzniesienia, tym bardziej, że Jan wybrał mniej uczęszczane, drugorzędne drogi, które są zwykle bardziej górzyste i kręte. Przy Lidlu w Bibbina były dwie Polki od kilkunastu lat zamieszkałe w Italii. Jakiś czas mogły porozmawiać w rodzinnym języku. Jadąc dalej w kierunku Arezzo widoczny duży gaj oliwkowy o bladozielonym kolorze koron. W cieniu przydrożnych drzew jemy obiad, a rowerzyści odpoczywają prawie godzinę. Po drodze nie widać małych sklepów, jest natomiast sporo stacji benzynowych, z niewielką ilością tankujących aut. Niespodziewanie dużo motocyklistów na drodze, zwykle po kilku lub kilkunastu, jadących szybko ale bezpiecznie. Nie widać kapliczek ani krzyży przydrożnych. Na postoju usmażyłem placki naleśnikowe z dżemem. Ostatecznie dały się zjeść. Dziś ponownie Wiesław znalazł miejsce na nocleg, przy plebani w Toritta di Siena. Proboszcz poprosił go o dokument potwierdzający, że jest kapłanem. To mu wystarczyło i dał nam miejsca na wygodne nocne zatrzymanie.

Dzień 14 czerwca, niedziela. Ranny głos dzwonu kościelnego zbudził nawet najgłębiej śpiących. Ks. Wiesław miał śpiewaną Mszę w kościele, powiedział również kazanie. Po śniadaniu czas na wyjazd do Viterbo. Mam się zatrzymywać po przejechaniu każdorazowo około 20 kilometrów. Nareszcie jest chłodniej, niż w poprzednich dniach. Urszuli popsuł się rower. Po telefonie od Jana, wróciłem po nią i towarzyszącego jej Franciszka. Przed jednym z domów zauważyłem siedzących przy stole kilka osób. Jedna z nich dała mi znak, abym się zatrzymał. To była Polka mieszkająca we Włoszech od dwudziestu lat. Przeczytała polski napis na busie Ducato i stąd jej zainteresowanie, aby chwilę porozmawiać. Do Viterbo dotarliśmy po godzinie 17. Wiesław postarał się o nocleg u księży Zgromadzenia św. Augustyna. Powstało ono w 1256 roku i jest zaliczane do zakonów żebrzących. Rozpostarliśmy się na trawniku, pomiędzy wysokim murem a z drugiej strony przylegającym sadem. Opiekę nad nami miał kleryk Słowak Andrea, studiujący tu z sześcioma innymi seminarzystami. Nie mieliśmy w zamiarze zwiedzania miasta, a ma ono swoją interesującą historię. Tu w XIII wieku była siedziba papieży, tu odbyło się w tym czasie najdłuższe w historii Kościoła konklawe, trwające 33 miesiące.

Dzień 15 czerwca. Kilka minut przed ósmą, przy chłodniejszej i pochmurnej pogodzie, odjechaliśmy z Viterbo do Rzymu. Był on celem naszej pielgrzymki, przez dwa tygodnie każdego dnia stał nam przed oczyma, a teraz był już na wyciągnięcie ręki. Nie wiem co czuli rowerowi uczestnicy pielgrzymki, mogę się tylko domyślać, że spełniało się ich marzenie. Pewnie Ula i Franciszek myśleli również o rychłym przyjściu na świat ich wnuczki. Tymczasem dojeżdżali do centrum chrześcijaństwa, do siedziby papieży, gdzie przez 28 lat był nim Polak Karol Wojtyła (czy kiedykolwiek może się powtórzyć to wydarzenie?) Na kolegów rowerzystów od trzech dni czekał w Rzymie Jan Kostuch. Wiele razy razem jechali w różnych okolicznościach. Znają się jak mało kto. Janek jest lubiany, był często wspominany, ma niezwykłą renomę jako kolega i jako kolarz. Jest kryształowy, jak powiedział jeden z kolarzy. Miesiąc temu ukończył pielgrzymkę do Santiago de Compostela, ale na tym nie zakończył rowerowej podróży. Z Santiago pojechał do Fatimy i nad Atlantykiem przejechał przez półpustynne skaliste pasmo gór Sierra Nevada, potem promem na Sycylię, a następnie na rowerze dotarł do Rzymu. Spotkanie z nim nastąpiło w miejscowości Celle Sul Rigo, która dla mnie było bardzo trudna w odnalezieniu.
Zamieszkaliśmy w Domu Pielgrzyma Sursum Corda przy Via S. Giovanni Della Croce 33, w pokojach dwuosobowych. Jedzenie robiliśmy sami. Rano o 7.30 ks. Wiesław odprawiał Mszę św. w celebrze z księdzem z Sosnowca. Do centrum miasta dojeżdżaliśmy metrem, które w Rzymie jest od 1955 roku, kursuje co 5-10 minut na dwóch liniach A i B, zatrzymując się na 49 stacjach (linia trzecia jest w budowie). Jednorazowy bilet kosztuje 1,5 euro. Wsiadając na pierwszej stacji Battistini, a wysiadając na piątej Ottaviano S. Pietro, jesteśmy najbliżej Placu św. Piotra. Rutynowe sprawdzanie bagaży jest prowadzone od 1981 roku, po zamachu na papieża Jana Pawła II. Nie sposób zwiedzać Rzymu i Watykanu bez przewodnika. Dlatego skorzystaliśmy z takiej możliwości za sprawą ks. dr Dariusza Drążka, kolegi szkolnego z ogólniaka w Tczewie Jana Bonackiego. Dariusz jest absolwentem Seminarium w Pelplinie, studiował również w Watykanie, w którym mieszka od czterech lat i pełni niezwykle ważną funkcję postulatora generalnego do spraw beatyfikacji. Ks. Dariusz jest nie tylko znawcą Wiecznego Miasta, ale również doskonałym szachistą już od czasów szkolnych i seminaryjnych. Może grać z pamięci, nie mając przed sobą szachownicy. O Rzymie mówił interesująco, barwnie, niekiedy ze swadą. Odczuwałem, że jest to człowiek wewnętrznie radosny - tak, jak powinien być każdy chrześcijanin.

Dzień 17 czerwca zaczęliśmy od Placu św. Piotra zaprojektowanego przez architekta Lorenzo Berniniego. Okalają go 284 kolumny w czterech rzędach, 140 posągów świętych, w tym jednego Polaka św. Jacka Odrowąża i czterdziestometrowej wysokości obelisku na jego środku. Pochodzi z Egiptu, a został sprowadzony do Rzymu przez cesarza Kaligulę w latach 37 – 40 ne. Jest to jednolity monolit z czerwonego granitu. Papież Sykstus V kazał go przenieść z innego miejsca na Plac św. Piotra w 1586 roku. Pełni on również funkcje zegara słonecznego i róży wiatrów. Ponadto dwie ośmiometrowej wysokości fontanny nadają swoistego charakteru temu miejscu.
Tegoż dnia (17 czerwca) byliśmy na audiencji generalnej z udziałem papieża Franciszka, zaczynającej się o godzinie 10. Rzesze ludzi zmierzało różnymi ulicami na Plac już od samego rana, napotykając po drodze na wielu sprzedawców dewocjonaliów z wizerunkami papieży, na ludzi rozdających ulotki i ofiarujących przeróżne usługi. Wśród nich bardzo widoczni są Rosjanie. Gdy już znaleźliśmy się na Placu, papież objeżdżał wszystkie sektory, błogosławił, brał na ręce dzieci, pozdrawiał zebranych. Jeden z pielgrzymów, Franciszek Gurski przywiózł baner kaszubski, który papież przejeżdżając tuż obok, na pewno zauważył. Cała uroczystość przed bazyliką trwała nieco ponad godzinę. Większość osób po audiencji rozchodziło się w różne strony. Część z nich podchodziła do stojącej z lewej strony Placu dużej poczty, skąd można wysyłać pocztówki z oryginalną pieczątką Watykanu.
Panteon, do którego zaprowadził nas ks. Dariusz, został zbudowany w 125 roku n.e. ku czci siedmiu najważniejszych bóstw rzymskich. Od VII wieku jest kościołem katolickim pod wezwaniem NMP od Męczenników. Ta unikalna rotunda ma średnicę 43 metrów, wysokość kopuły wynosi 42 metry. Nie posiada okien, a tylko 8 - metrowy otwór w górnym centrum kopuły, przez którą wpada światło, a także deszcz - jeżeli pada. Wtedy woda zbiera się na wklęsłej posadzce i odpływa na zewnątrz budowli. Nieprawdopodobny ciężar kopuły, ważącej 300  000 ton odciąża specjalna konstrukcja. Panteon jest najlepiej zachowaną budowlą z czasów starożytnego Rzymu. Każdego dnia odwiedza go tysiące ludzi z całego świata. Jest gwarno i kolorowo, prawie wszyscy robią tu zdjęcia, często nawet sami sobie.

Nie trzeba było daleko iść, aby ks. Dariusz pokazał nam plac Campo di Fiori. Znane odwiedzającym Rzym miejsce targowe kwiatów, owoców i warzyw. Są również wokół niego również kawiarnie, tawerny, restauracje, tudzież miejsce wieczornych spotkań rodowitych Rzymian i turystów. Na środku Placu stoi pomnik filozofa i myśliciela Giordano Bruno, który został tu 17. 02. 1600 roku spalony na stosie za to, że opowiedział się za heliocentryczną teorią Kopernika. Jako Polacy nie mogliśmy ominąć kościoła św. Andrzeja na Kwirynale. Dariusz zaprowadził nas tam i oznajmił, że w nim są przechowywane relikwie św. Stanisława Kostki. Młodzieniec z Rostkowa pod Przasnyszem, poprzez Wiedeń dotarł pieszo do Rzymu i wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego. Tam zmarł 15 sierpnia 1568 roku na nieuleczalną wtedy malarię. Jest świętym, patronem ministrantów i młodzieży, oraz współpatronem Polski i Litwy.
Na Kwirynale stoi bazylika Santa Maria Maggiore, czyli Matki Bożej Większej, albo Matki Bożej Śnieżnej.  Trzy nawy, wiele marmurowych kolumn, pozłacane fragmenty sufitu i kolorowe światła od witraży – to wszystko usprawiedliwia nieskończone zapatrzenie się w piękno świątyni. Po wyjściu na zewnątrz wzrok zatrzymuje się na wyjątkowo wysokiej na siedemdziesiąt pięć metrów dzwonnicy. Tak wysokiej nie ma na całym świecie. Na Kwirynale jest również Pałac Prezydencki, który od roku 1947 Watykan oddał państwu włoskiego.
Cztery Bazyliki większe i wiele kościołów wymagają czasu i sporego wysiłku na odwiedzenie chociażby tylko ich części. Tak było i naszym przypadku. Za murami jest Bazylika św. Agnieszki, postawiona na miejscu jej męczeńskiej śmierci, wtenczas dwunastoletniej dziewczynki. Ks. Dariusz oprowadził nas po kościele, a ponadto wspomniał, że z jego schodów ks. prof. Janusz Pasierb lubił oglądać Plac św. Piotra.

W czwartek 18 czerwca Bazylika św. Piotra była otwarta i mogliśmy wziąć udział w Mszy św. w kaplicy Sebastiana, przy grobie Jana Pawła II. W ponad stuosobowej celebrze kapłanów był nasz pielgrzymkowy duszpasterz ks. Wiesław. Łatwo można było go zobaczyć, bo wzrostem wyróżniał się w grupie celebransów. Jak niezwykłe było to dla niego duchowe przeżycie, to tylko on wie. Po Mszy zwiedzaliśmy kaplice w bocznych nawach bazyliki. Przy jednej z nich ksiądz sam odprawiał Mszę św., nie było ani ministranta, ani nawet jednego wiernego. Po opuszczeniu bazyliki weszliśmy na jej kopułę zaprojektowaną przez Michała Anioła, a dokończoną przez dwóch następnych projektantów. Można na nią wejść poprzez 551 schodów, albo wjechać windą (ale nie na samą górą). Cena biletu w pierwszym przypadku wynosi 5, a windą 7 euro. Słoneczna pogoda pozwoliła na oglądanie miasta aż po horyzont w jasnobrązowym kolorze z plamami zieleni. Najbliżej, prawie u stóp, widoczny w całej okazałości jest Plac św. Piotra, Ogrody Watykańskie, nieco w oddali rzeka Tyber, a z prawej strony bardzo skromny domek, w którym obecnie mieszka papież Benedykt XVI.
Nie wiem, jak Wiesław zorganizował dla nas wejście poza długą kolejką do Muzeum Watykańskiego. Cena jednego biletu wynosi obecnie 8 euro. Gromadzone są tu zbiory kultury i sztuki przez kolejnych papieży, poczynając od Sykstusa. Przechodząc wolno przez kolejne jego części można oglądać: obrazy, rzeźby, arrasy, freski, gobeliny, księgi, mapy. Polskim akcentem jest obraz Matejki „Jan III Sobieski pod Wiedniem”.
Jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie Kaplica Sykstyńska. Jej sklepienie malował przez cztery lata Michał Anioł. Malarz leżał na rusztowaniach, a farba z pędzla często spływała mu na twarz i oczy. Nie było innej możliwości. Po ukończeniu pracy artysta powiedział, że było to jego dzieło życia. Za to dzieło otrzymał od papieża 3 tysiące dukatów. „Kto jeszcze jej nie widział, ten nie może pojąć do czego zdolny jest jeden człowiek” powiedział kiedyś J.W. Goethe. Podobnież każdego dnia zwiedza Kaplicę od 15 do 20 tysięcy osób. W tej kaplicy odbywają się kolejne konklawe, tu kardynałowie wybierają spośród siebie papieża. Biały dym z pobliskiego pieca oznajmia to zebranym na Placu przed bazyliką. Udzielając nam błogosławieństwa ks. Wiesław udał się na lotnisko Fiumicino, aby zdążyć na święcenia kapłańskie swojego kolegi Dominika.
Ks. Dariusz nie omieszkał nas zaprowadzić na Most św. Anioła nad Tybrem i opowiedzieć jego historię. Jest on najbardziej znanym mostem w Rzymie, zbudowanym jeszcze za czasów cesarza Hadriana. Liczy 5 przęseł i ma 135 m długości. Z niego widać Zamek św. Anioła z posągiem Michała Archanioła i mauzoleum Hadriana, gdzie po śmierci złożono jego cesarskie prochy. Byliśmy również w Bazylice św. Jana na Lateranie, kościele matce wszystkich kościołów Rzymu i świata. Jest on również katedrą kolejnych papieży. Tyle piękna architektonicznego w jej wnętrzu zadziwia człowieka... Nasz przewodnik nie pominął okazji, aby nam pokazać papieski Uniwersytet Gregoriański, uczelnię skupiającą około 3 tysięcy studentów ze wszystkich kontynentów. Teologia, prawo kanoniczne i historia Kościoła są głównymi kierunkami studiów. Po krótkim odpoczynku w studenckim barze, Dariusz zaprowadził nas do kawiarni Fratta na pizzę i chłodne piwo z polska obsługą.
Po powrocie do Domu Pielgrzyma Ula i Zbyszek zaczęli i skończyli bardzo staranne sprzątanie auta, żeby jutro wcześniej niż było w planach odjechać do Polski. Franciszek przygotował materac, który położył za siedzeniami. Będą na nim spali na zmianę kierowcy, jadąc w powrotnej drodze autostradami. Żegnał nas Jan Kostuch, który mając już na rowerowym liczniku 6 800 przejechanych kilometrów, następnego dnia jechał dalej zwiedzać południową Europę. Szczęśliwej drogi Janku.
Wyjechaliśmy 19 czerwca jadąc autostradami, o godzinie 9.52 rano. Do Pelplina dojechaliśmy dzień później, zatrzymując się - podobnie jak przed wyjazdem do Rzymu - w domu państwa Bonackich.

Trasa pielgrzymki:

1 czerwca poniedziałek Pelplin - Toruń 157 km

2 czerwca wtorek Toruń - Dobra k/ Turku 158 km

3 czerwca środa Dobra - Wrocław 185 km

4 czerwca czwartek Wrocław - Międzylesie 173 km

5 czerwca piątek Międzylesie - Humpolec 165 km

6 czerwca sobota Humpolec - Rozberk 162 km

7 czerwca niedziela Rozeberk - Ebensee 159 km

8 czerwca poniedziałek Ebensee - Soelkpass 127 km

9 czerwca wtorek Soelkpass - Villach 129 km

10 czerwca środa Villach - Portoguarto 187 km

11 czerwca czwarte Portoguarto - Adria 143 km

12 czerwca piątek Adria - Santa Sofia 167 km

13 czerwca sobota Santa Sofia - Toritta di Siena 129 km

14 czerwca niedziela Torrita di Siena - Viterbo 131 km

15 czerwca poniedziałek Viterbo - Roma 97 km (z wyjazdem do miasta)

 Cała dystans pielgrzymki wyniósł 2269 km, co przełożyło się na średnią dzienną 151 km

 

  Tadeusz Gawlik

FOTOREPORTAŻ

 

Galeria

{gallery}879{/gallery}
Czytany 4645 razy Ostatnio zmieniany wtorek, 06 grudzień 2016 22:33

Skomentuj

Komentarz zostanie opublikowany po zatwierdzeniu przez redakcję.


Proszę rozwiązać proste zadanie (blokada antyspamowa):

Skocz do:

Polecamy

Ośrodek Szuwarek
( / Baza noclegowa)

Zdjęcie z galerii

Ostatnie komentarze

Akademia Kaszubska

szwajcaria-kaszubska.pl