Wydrukuj tę stronę
niedziela, 23 październik 2016 00:00

Monografia wsi Łubowo, gmina Borne Sulinowo, woj. zachodniopomorskie

Autor: 
Oceń ten artykuł
(15 głosów)
zdjęcia z przeszłości z pocztówek zdjęcia z przeszłości z pocztówek fotografie współczesne: Aleksander Kostuch

Norbert Maczulis



   Celem pracy jest próba przedstawienia usystematyzowanych dziejów osady w Łubowie, wykazanie jej roli i charakteru od początków osadnictwa na tym terytorium w okresie najdawniejszym po czasy nam współczesne. Publikacja nie rości sobie prawa do wyczerpania tematu, ale za naczelne zadanie stawia sobie popularyzację dziejów mojej rodzimej wsi Łubowo.


   Z tą pomorską ziemią związany jestem od urodzenia. To na niej przyszedłem na świat, ponad pół wieku temu, w tejże wsi stawiałem swe pierwsze, niezdarne kroki, uczyłem się mówić, pisać, czytać, liczyć, pływać, pracować i myśleć…
   W zamian za to, mojej rodzimej Ziemi Pomorskiej jestem coś dłużny, mianowicie napisanie co najmniej spisanych niegdyś –a dokładniej przed ponad czterdziestoma laty, w 1977 r., kiedy to zdawałem Egzamin Dojrzałości w Liceum Ogólnokształcącym w Czaplinku, jej bogatych i tragicznych dziejów.
   Pierwszą zatem tego typu publikacją, jaka ukazała się w języku polskim, jest artykuł N. Maczulisa , oparty na wcześniejszych badaniach autora, a przedstawiający najstarsze dzieje rodzinnej wsi.
   W sposób ogólny dzieje Łubowa ujmują artykuły H. Janochy  oraz broszurowe wydanie pracy A. Stafińskiego  poruszające najbardziej istotne aspekty życia politycznego i kulturalno-religijnego ziemi szczecineckiej, a na ich tle również osady w Łubowie.
   Pierwszym syntetycznym opracowaniem traktującym o dziejach Łubowa od początków osadnictwa po lata dwudzieste ubiegłego stulecia jest praca pióra niemieckiego nauczyciela z Łubowa Willy Weyera . Materiał merytoryczny przedstawiony w tej pracy stanowi podstawę do prowadzenia badań nad przedstawioną przez nas problematyką, jak również stanowić może bazę dalszych studiów nad poznaniem dziejów wsi.
   Pierwszym syntetycznym opracowaniem napisanym w języku polskim, a poświęconym dziejom Łubowa jest praca K. Donorowicza , napisana na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i wydana drukiem na bazie pracy magisterskiej.
   W swej istocie, dzieje wsi są bardzo interesujące. Badania archeologów dowiodły, że początki osadnictwa na Ziemi Łubowskiej sięgają bardzo odległych czasów, 4 - 3 tysięcy lat p.n.e. .
   Łubowo niegdyś wioska letniskowa, do której corocznie przyjeżdżali letnicy, prywatnie, czy też uczestnicząc w obozach wędrownych z różnych stron kraju, czy zza granicy. Wielu z nich pytało o legendy, o historię, ale żaden z mieszkańców nie potrafił udzielić im prawidłowej i wyczerpującej odpowiedzi, z niewiedzy   
   Z tego też powodu postanowiłem przed laty zmienić ten stereotyp publikując wynik swych badań sprzed lat, uzupełniając go jednak najnowszymi informacjami.
   Prezentowana praca, będąca monografią mojej rodzimej wsi, składa się z dziesięciu rozdziałów.
   W przeciągu dotychczasowego przebiegu pracy zawodowej, miałem to szczęści do dobrych i znakomitych nauczycieli. Sam też byłem nauczycielem, dzisiaj już jestem na emeryturze. Zacznę więc od początku.
   Szczególne, od serca płynące gorące podziękowania kieruję do Pani mgr Danieli Gajderowicz – Niewczas, mojej pierwszej Wychowawczyni z klasy I – III. To właśnie nasza Pani własną dłonią kierowała moją rękę niezdarnie trzymającą stalówkę     w obsadce do kałamarza i do zeszytu w 3 linie, bym mógł nabazgrać jak kura pazurem, a kleksy „potraktować” już dzisiaj w ogóle nieznaną bibułą. I za to wszystko bardzo serdecznie dziękuję.
   Bardzo serdecznie dziękuję Panu mgrowi Marianowi Cuberowi, mojemu Profesorowi z Liceum Ogólnokształcącego w Czaplinku, za inspirację, pomoc i konstruktywne uwagi merytoryczne podczas pisania tej pracy. To dzięki zafascynowaniu mnie historią przez Pana Profesora zdecydowałem się na podjęcie studiów historycznych.
   Pisząc przed laty moją pracę dyplomową korzystałem również z wyników badań znawcy dziejów Pomorza, długoletniego rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Słupsku, prof. dr hab. Andrzeja Czarnika. Wówczas jeszcze doc. dr hab. i prorektora WSP. Jakże odkrywcze były dla mnie te badania naukowe na temat niedalekiego Bornego Sulinowa. Ileż wiedzy czerpałem i wchłonąłem z tych wydawnictw. Wtedy to zafascynowała mnie historia Gross Borna – Bornego Sulinowa.
   Z okna mego domu w odległości 50 m widywałem codziennie przejeżdżające do Bornego Sulinowa pociągi. Często były też pociągi przewożące sowieckie transporty wojskowe. Wówczas w Łubowie było to normą. Ale o historii tych ziem i miejscowości dowiedzieć się mogłem tylko z literatury fachowej, której we wsi brakowało. A wtedy nie było internetu, a jedynie, jak na przykład na nastawni kolejowej w Łubowie, którą widziałem z okna mojego domu, wymalowane znaki przekreślonego aparatu fotograficznego z napisem: Zakaz fotografowania.
   Wówczas nie przypuszczałem, że niebawem będę uczniem prof. dr. hab. Andrzeja Czarnika, a sam Profesor będzie promotorem mojej pracy magisterskiej. Nakłonił mnie również na pisanie pracy doktorskiej na temat armii niemieckiej, której z różnych względów nie było mi dane sfinalizować (stan wojenny w naszym kraju, choroba Profesora, wreszcie zmiana systemu społeczno-politycznego nie sprzyjająca tego rodzaju przedsięwzięciu). Jednak za te wszystkie nauki, działania w stosunku do mojej osoby, skierowania na wyjazdy na staże naukowe do Republiki Federalnej Niemiec i ówczesnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz sympatię i zaufanie, jakim mnie darzył, jestem Panu Profesorowi niezmiernie wdzięczny, a Jego nauki i sugestie staram się wykorzystywać we własnej pracy.
   I jeszcze jedna drobna, ale jakże istotna i wymowna uwaga. I znowu spojrzenie w przeszłość, wstecz. Pisząc swą pracę dyplomową doczytałem się w jednej z książek, iż na naszych terenach, tj. Pomorzu Zachodnim mieszkali dawniej Kaszubi. Pamiętam, jak zastanawiałem się nad tym określeniem i jakie było ono wówczas dla mnie skomplikowane, dalekie od rzeczywistości. Skąd Kaszubi na naszych ziemiach? Przecież dla maturzysty, dawniej czy dzisiaj, słowa Kaszubi i Kaszuby musiały i muszą kojarzyć się z Kartuzami jako stolicą tej krainy. Naukowo czy potocznie. Nie ma żadnej innej opcji. Inne miasta pomorskie nie wchodzą przecież w grę: to były i są – nie tylko w oczach maturzystów - po prostu polskie miasta. Inaczej przecież być nie może.
   Los jednak bywa przewrotny. I nie inaczej było w moim przypadku. Cztery lata później trafiłem, a konkretniej miałem to szczęście trafić, i zamieszkać w mieszkaniu służbowym na Kaszubach. I to w samym ich Duchowym Sercu - w Sianowie, 200 m od Sanktuarium Matki Boskiej Sianowskiej – Królowej Kaszub. Pracę jako nauczyciel historii rozpocząłem w odległych mi niegdyś od rzeczywistości, a wówczas jedynie o błahe 12 km… w  Kartuzach.
   Toż to „rzut beretem”. Tyleż samo km dojeżdżałem dawniej  z Łubowa do liceum w Czaplinku. Dzisiaj też dojeżdżałem 12 km do Kartuz z mojego nowego miejsca zamieszkania, z Miechucina. Mam tu swoje bez mała 0,2 ha gruntu i własny dom jednorodzinny.
   Przez pierwszych osiem lat pobytu na Kaszubach pracowałem w Szkole Podstawowej nr 2 w Kartuzach, która położona jest vis a vis Kościoła Poklasztornego, obecnie Kolegiaty, co jak się niebawem okazało, nie było dla mnie bez znaczenia. Codziennie witałem i żegnałem się z niecodzienną okazałą, solidną budowlą zakonu kartuzów z XIV w., a wyobrażającą… wieko trumny i zastanawiałem się nad sensem duchowości kartuskiej oraz życiem ich zakonników.
   Nie przypuszczałem wówczas jednak, że po kolejnych dwudziestu latach będę gościem specjalnym Ojców kartuzów w klasztorze matce w Monastere de La Grande Chartreuse we Francji, gdzie w 1084 r. św. Bruno dał początek zakonowi o bardzo surowej regule.
   W 2002 r. decyzją Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentu działającej przy  papieżu Janie Pawle II w Watykanie, św. Bruno został Niebieskim Patronem miasta Kartuzy, a cała organizacja uroczystości świeckich i kościelnych została powierzona przez ówczesnego Burmistrza Gminy Kartuzy Kazimierza Borzestowskiego, mojej skromnej osobie.
   Na skutek wyjazdów zagranicznych i staży naukowych oraz publikacji ówczesny Inspektor Oświaty i Wychowania w Kartuzach mgr Edmund Trzebiatowski zaproponował mi     w 1989 r. pracę w Muzeum Kaszubskim im. Franciszka Tredera w Kartuzach  w charakterze starszego kustosza – dyrektora, zaś w Zespole Szkół Zawodowych i Ogólnokształcących pracowałem dodatkowo w charakterze nauczyciela historii, a potem j. niemieckiego.  
   Inspektor E. Trzebiatowski przedstawił sprawę Naczelnikowi Miasta i Gminy Kartuzy Teofilowi Klein i z dniem 1 września 1989 r. z jeżdżącego na stypendia nauczyciela stałem się starszym kustoszem – dyrektorem Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach.
   Ale jeszcze zanim to nastąpiło ówczesny wicedyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku mgr Józef Obszański w uzgodnieniu Naczelnikiem Kleinem musiał złożyć swą parafkę pod moją nominacją. I złożył, za co jestem mu bardzo wdzięczny.
   Aby uzmysłowić sobie okoliczności przejmowania kierownictwa nad muzeum, wspomnę tylko, że w tamtym okresie w naszym kraju następowały już zmiany polityczne. Tydzień po mojej nominacji premierem pierwszego niekomunistycznego rządu RP został Tadeusz Mazowiecki.
   I tak, mając 31 lat zostałem dyrektorem i starszym kustoszem kaszubskiego muzeum. Ten tytuł naukowy uzyskany w muzealnictwie odpowiada uczelnianemu samodzielnemu pracownikowi naukowemu,  doktorowi habilitowanemu i profesorowi.
   Potem w latach demokracji, odbył się jeszcze dwa razy konkurs na stanowisko starszego kustosza - dyrektora. Pozostałem… i starałem się działać użytecznie dla Kaszubów i na chwałę Kaszub, mojej małej ojczyzny z wyboru.
   W latach 1994 – 1999 zostałem pełnomocnikiem Burmistrza Gminy Kartuzy Mariana Wilkowskiego ds. partnerstwa miasta Kartuzy z niemieckim miastem Duderstadt. Burmistrz został potem wybrany pierwszym Starostą Powiatu Kartuskiego w 1998 r.. Razem „kruszyliśmy lody” na Zachodzie, toteż gdy rok później Burmistrz Wilkowski zmarł w wieku 48 lat, będąc lojalny wobec Niego, wycofałem się z tej współpracy.
   Za wielkie osobiste osiągnięcie zawodowe, z którego jestem naprawdę dumny, uważam wpisanie w 2001 r. samorządowego Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach do Państwowego Rejestru Muzeów prowadzonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Warszawie.
   W 2008 r. obchodziłem 50 rocznicę swych narodzin i zostałem też… emerytowanym nauczycielem.
   Do dnia 30 kwietnia 2015 r. pracowałem w Muzeum Kaszubskim im. Franciszka Tredera w Kartuzach jako dyrektor – starszy kustosz.
   W trakcie swojej pracy ukończyłem Studium Podyplomowe wiedzy o Pomorzu na Uniwersytecie Gdańskim, Podyplomowe Studium Etnologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, a potem Podyplomowe Studium Muzealnictwa na Uniwersytecie Jagiellońskim.  
  W okresie swej pracy udało mi się odbyć pielgrzymkę do zakonu kartuzów w La Grande Chartreuse k. Grenoble, wystawić pomnik założyciela Muzeum Kaszubskiego Franciszka Tredera, wykonać makietę Kolegiaty Kartuskiej na deptaku w Kartuzach, pomnik gen. Stanisława Dąbka przy Muzeum Kaszubskim oraz tablicę pamiątkową kpr. Jana Majchera – żołnierza z Westerplatte – w Kolegiacie Kartuskiej, który spoczywa w bezimiennej kwaterze na cmentarzu kartuskim.
   Przez lata redagowałem Kaszubskie Zeszyty Muzealne oraz wydałem wiele artykułów i książek.
   Brałem też udział w konferencjach naukowych w kraju i za granicą (Niemcy – Monachium), gdzie wygłaszałem referaty.
   Od 1 maja 2015 r. jestem na emeryturze.

Miechucino, dnia 31 maja 2016 r.

 

 

Rozdział pierwszy


Ogólny stan wiadomości na temat Łubowa


1.    Położenie geograficzne, liczba ludności i powierzchnia wioski

   Łubowo położone jest na Pojezierzu Drawskim w odległości 30 km od Szczecinka w kierunku wschodnim, 12 km od Czaplinka w kierunku zachodnim. Współrzędne geograficzne Łubowa wynoszą odpowiednio: 160 23 długości geograficznej wschodniej i 530 36 szerokości geograficznej północnej.
   Łubowo zamieszkuje 1150 osób  (w 1977 r. - 1140 osób), a powierzchnia wynosi około 530 ha .
   Administracyjnie Łubowo leży w gminie Borne Sulinowo,     w powiecie szczecineckim, w województwie zachodnio-pomorskim.
   Ludność Gminy Borne Sulinowo wynosi 7.800 mieszkańców, a obszar – 48.960 ha. Grunty rolne stanowią 22,9 % powierzchni gminy, lasy 52,5%, a wody 7,1 % .   

Lubowo kiedyś2.    Gleby

   Gleby występujące w okolicach Łubowa są glebami słabymi, niezbyt nadającymi się pod uprawę roślin. Są to przeważnie gleby bielicowe piaskowe, wytworzone z piasków – luźnych, słabogliniastych i gliniastych. Takie gleby charakteryzują się małą pojemnością wody, a gleby piaskowe luźne, nadmierną przepuszczalnością wody. Dlatego gleby te są w większości pokryte lasami a tylko niewielka ich część, jest stosowana pod uprawę żyta, łubinu i ziemniaków. Natomiast gleby bielicowe wytworzone z gliny zawałowej, z piasków naglinowych i naiłowych, występujące na zachód od Łubowa, są glebami bardziej wydajnymi od gleb bielicowych piaskowych. Te gleby są objęte uprawą rolną, a tylko obszary silnie urzeźbione, są tylko pokryte lasami .

Lubowo dziś


3.    Hydrologia i ukształtowanie powierzchni

   Okolice Łubowa, podobnie jak całe Pomorze Drawskie, jest położone wśród licznych i pięknych jezior. Sama wioska usytuowana jest nad pięknym jeziorem Lubicko Wielkie, które połączone jest kanałem z drugim, znacznie mniejszym – Lubicko Małe.
   Jezioro Lubicko Wielkie jest typem jeziora rynnowego – charakteryzuje się wydłużonym kształtem o kierunku północ – południe i układa się w długi ciąg. Jego głębokość maksymalna wynosi 36,0 m., a głębokość średnia wynosi 7,2 m. . dno jeziora jest nierówne, posiada dużą ilość przegłębień. Jest ono zbudowane z wapna, które świadczy o bogatym życiu biologicznym jeziora w czasach prehistorycznych. Skupisko wapna znajduje się także na półwyspie łubowskim. Pojemność tego skupiska oszacowano na około milion metrów sześciennych .
   Maksymalna długość jeziora Lubicko Wielkie wynosi 2.800 m., maksymalna szerokość – 1.050 m., a ogólna powierzchnia – 188,0 ha .
   Brzegi jeziora są dość strome i porośnięte licznymi drzewami i krzewami. Na jeziorze znajdują się dwie wyspy. Jedna duża  o powierzchni około 20 ha, porośnięta starymi drzewami liściastymi, miejscami trawą, mchem lub krzewami. Podłoże wyspy usypane jest grubą warstwą liści, na którym leżą połamane przez wiatry spróchniałe konary lub drzewa.
   Na wyspie nie jest zauważalna działalność ludzka – przyroda rządzi się sama. Można więc powiedzieć, że wyspa tworzy rezerwat przyrody. Druga wyspa to wyspa mała o powierzchni około kilkudziesięciu metrów kwadratowych, położona w pobliżu wyspy dużej. Podobnie jak poprzednia, porośnięta różnymi roślinami. Przy brzegach obu wysp rosną, trudne do przebycia trzciny. Patrząc na nie z daleka, odnosi się wrażenie, że stanowią one dla wyspy pewnego rodzaju zaporę obronną przed niszczącą działalnością ludzką.
   Jezioro Lubicko Małe położone jest na północ od Łubowa,   w odległości około 3 km. Płynąc z Jeziora Lubicko Wielkie do jeziora Pile (organizuje się spływy kajakowe) przepływa się właśnie przez jezioro Lubicko Małe. Ma ono kształt owalny, brzegi porośnięte trzciną i tatarakiem. Na tafli wodnej znajduje się duża liczba pięknych kwiatów m.in. lilii wodnych, będących pod ochroną.
   W okolicy Łubowa znajduje się jeszcze kilka większych lub mniejszych jezior: Pile, Komorze , Dołgie, Karsie, Brody, Niewlino i inne. Są one wspaniałym miejscem do odpoczynku: w większości zupełnie dzikie, o silnie porośniętych brzegach, brzegach czystej wodzie, o cudownym krajobrazie. Szczególnie pięknym krajobrazem cieszy się łańcuch jezior – od jeziora Komorze aż do jeziora Dołgie, leżącego w dolinie rzeczki Piławy koło Liszkowa .
   W sezonie letnim te jeziora są oblegane przez wczasowiczów, zaludniają się też szlaki wodne na tych jeziorach .
   Jeziora są malowniczo położone wśród wielu pagórków, które mogą spełniać rolę punktów widokowych. Niektóre z nich porośnięte są lasami, co jeszcze bardziej wpływa na piękno krajobrazu.


Rozdział drugi


   Nazwy wiosek


1.    Jak powstała nazwa wioski Lubow ?

   Nazwa miejscowości Lubow jest pochodzenia słowiańskiego, podobnie jak wszystkie inne miejscowości posiadające końcówkę –ow, -itz, -in. Na terenach zachodniej   i środkowej Europy, zamieszkiwanej niegdyś przez Słowian, występują częściej takie nazwy jak: Lübbov, hanowerski kraj Wendów, Lübow w Meklemburgii, Lübow, pow. Saatzig, Lubow, pow. szczecinecki, Lubow, k. Bobolic, dawniej polskie Lubowice a dzisiaj czeskie Libowice.
   Gdy zwrócimy szczególną uwagę na niemieckie nazwy miejscowości, to zauważymy, iż pochodzą one często od nazw osób, jak np. Wilhelmshöhe, Wilhelmshorst, Friedrichsfelde, Heinrichsdorf, Petersmark, Marienthron, Charlottenhof, itp.    W wielu jednak przypadkach nazwy miejscowości pochodzą od specyfiki okolicy .
   Powyższe nazwy są w pewnym stopniu spokrewnione z nazwą Lubow, co oznacza, że wioska istniała już w czasach prehistorycznych. Należy tylko ustalić, skąd wzięła się taka, a nie inna nazwa.
   Położenie geograficzne, warunki naturalne i specyfika okolic Łubowa miały zarówno wpływ na rozwój osadnictwa, jak również i na etymologię miejscowości położonych na tym terenie.
   Genezy nazwy Lubow Łubowo szukać należy w okresie znacznie późniejszym niż miał miejsce rozwój pierwszego, najstarszego osadnictwa na interesującym nas terytorium. O ile bowiem wiadome jest, że osady istniały tu już w czasach prehistorycznych, o tyle brak jest bliższych danych dotyczących ich nazewnictwa. Trudno jest dziś dokonać rekonstrukcji i jednoznacznie ustalić, skąd wzięła się i dlaczego przyjęła się taka właśnie nazwa wioski. W. Weyer podaje za dr. Brüske z Greiswaldu, że nazwa Lubow - jak większość  zachodniopomorskich nazw miejscowości – pochodzi od imion założycieli lub właścicieli . W przypadku Łubowa imionami takimi mogły być imiona Lubomira lub Lubosława. Od jednego z tych imion, właściciela lub założyciela wioski, oderwano i odrzucono końcówkę –mir, sław – pozostawiając jedynie skrót, dający nazwę wiosce, a mianowicie – Lubo. Następnie do nazwy Lubo dodano „w”, być może w celu uproszczenia wymowy lub  lepszego brzmienia tej nazwy. I tak wskazując na właściciela wioski, mówiono – Lubow – co oznaczało, że do Lubo należy gospodarstwo lub wieś. Można też było powiedzieć, że gospodarstwo należy do Lubowa .
   Wersja taka jest o tyle wiarygodna, że wiele słowiańskich miejscowości, zawiera w swej nazwie, część nazwiska bądź imienia założyciela, właściciela danej miejscowości, np. Zamość, Koniecpol, Augustów.
   Podobny pogląd wyraża S. Rospond , który przyznaje, iż przyjąć można pierwotną formę Lubow od imienia Lub. Łubowo – według Rosponda – to nazwa topograficzna od wyrazu łub, co oznacza korę, zwłaszcza lipy. Mniej prawdopodobna jest nazwa dzierżawna od identycznego nazwiska, choć tego nie można wykluczyć. Natomiast łubo to drzewo darte z lipy, dębiny młodocianej .
   W. Weyer podaje jednak i inną wersję nazwy Lubow. Twierdzi on mianowicie, iż pochodzi ona od niemieckich terminów „lieben”, „liebt” – kochać, jakimi określano pobliską okolicę i jej specyfikę. Dalej podaje, że takimi terminami określano również jezioro położone w pobliżu wsi .
   W. L. Brüggemann podaje natomiast, że jezioro, w pobliżu którego leży wioska Lubow przyjęło nazwę od tej właśnie miejscowości .
   S. Rospond sugeruje natomiast, że nazwy Łubowo nie należy mieszać ze słowem ljubiti – lubić, kochać .
   G. Brümmer podaje natomiast, że nazwa miejscowości Lubow - Lubitzk 1280 r., bei Tempelburg, Lubow, Lubicko 1280, k. Czaplinka pochodzi podobnie jak Leipzig – Lipsk, od słowiańskiej nazwy lipa – die Linde, względnie polskiego słowa lubić ?  .
   Generalnie zatem rzecz ujmując, niezależnie od istniejących różnic w poglądach co do szczegółów etymologicznych, nazwa wsi Łubowo, tak jak i najstarsze osadnictwo w jego regionie jest pochodzenia słowiańskiego, a znajduje swe odzwierciedlenie w polskiej i niemieckiej literaturze przedmiotu .


2.    Z czym wiążą się nazwy wsi na Ziemi Łubowskiej

   Wioski leżące w okolicy Łubowa posiadają nazwy związane ze specyfiką okolicy. Przykładami mogą być tu nazwy miejscowości  Gross lub Verlorener Born – Borne Sulinowo, co w dowolnym tłumaczeniu oznacza wielkie lub zagubione źródło i pochodzi od puszczy o tej samej nazwie. Nazwa wsi Flacksee – Jeziorna,  pochodzi od doliny jeziornej pobliskiego akwenu, nazwa wsi Altmühle – Strzeszyn,  od starego młyna. Nazwa wsi Altenwalde - Liszkowo pochodzi od starego lasu lub co jest bardziej wiarygodne, od obronnych wałów grodzisk wczesnośredniowiecznych, gdyż nazwa pierwotna wsi brzmiała Altenwall (stary wał), od wałów, jakimi były otoczone grodziska leżące na zachodnim brzegu rzeczki Piławy. Nazwa miejscowości Scharf Ort – Ostroróg, oznacza ostry na końcu, Schwarzsee – Czarne Małe, pochodzi od torfowego jeziora .
   Nazwa Pilow, wywodzi się z języka polskiego i  oznacza piłę do cięcia. Dotyczy to miasta Piła - Schneidemühl oraz wsi Pile, koło Czaplinka .
   Nazwa miejscowości Rakow – Rakowo, położonej pomiędzy wieloma jeziorami, wywodzi się od polskiego słowa rak .
   Niektóre miejscowości zawdzięczają swe powstanie wraz z rozwojem reformacji. Jej zwolennicy opuszczali miejscowości opanowane przez panujących katolików. Ze względu na swą religię, wypędzeni tworzyli z tego powodu nowe lokacje. Utworzyli nową miejscowość nazwaną Neugoltz – Nowe Goltze i utrzymywali tam w 1540 r. pastora ewangelickiego.
   W przeciwieństwie do rodziny von der Goltz zachowywali się silni Czarnkowscy, którzy wszystkimi siłami bronili utrzymania starej wiary. To właśnie ich wpływowi trzeba też przypisać, że na ostatnie lata XVI w. Polak Hieronim von Gostomski,  zagorzały katolik, został kapitanem w Wałczu. W 1589 r. wydał on przywilej dla lokacji miejscowości Rederitz – Nadarzyce, której nazwa pochodzi od polskiego ryć w gęstym okopie, jaki występuje po obu stronach rzeki Piławy. Miejscowość miała przeciwdziałać rozwojowi reformacji. Jednak osadnicy narodowości niemieckiej z lokatorem Johannem Hutgrigerem w 1616 r. wybudowali swój kościół i powołali katolickiego księdza. Dopiero w czasach najnowszych stało się możliwe, wybudowanie kościoła ewangelickiego obok katolickiego.
   Czwórka szlachciców, właścicieli puszczy pilskiej (Pielborgheide) utworzyła ok. 1570 r. miejscowość Altenwall – Liszkowo, którego nazwa związana była z wałami obronnymi znad Piławy. Później baronowie von der Goltz wybudowali pałac myśliwski Wallbruch, który już w 1724 r. istniał jako willa Wallbruk .

Czołg Polski, kiedyś tu stał czołg Radziecki, Borne Sulinowo, 2016 Czołg Polski, kiedyś tu stał czołg Radziecki, Borne Sulinowo, 2016 Czołg Polski, kiedyś tu stał czołg Radziecki, Borne Sulinowo, 2016 Zejście nad jezioro, Borne Sulinowo, 2016 Zejście nad jezioro, Borne Sulinowo, 2016 Jezioro Pile, Borne Sulinowo, 2016 Borne Sulinowo, 2016


Rozdział trzeci


   Z pradziejów wsi Łubowo   


1.    Łubowo – osada z epoki kamienia

   Na Wielkanoc 1927 r. na terenie wioski znaleziono prehistoryczne skorupy i grób skrzynkowy. Zdaniem badacza   i świadka opisującego to wydarzenie, na terenie obecnej wsi, w czasach prehistorycznych istniały pojedyncze osady. Nazwa wioski powstała w okresie późniejszym i wywodzi się z osadnictwa słowiańskiego .
   W kilkanaście lat po zakończeniu działań wojennych na ziemi koszalińskiej zaczęto odrabiać wielowiekowe zaniedbania w wielu dziedzinach nauki m.in. w zakresie badań archeologicznych. Rozpoczęto więc systematyczne prace badawcze na tych terenach. Należy wiedzieć, że morenowe tereny wokół Łubowa są bardzo bogate w zabytki archeologiczne pochodzące z różnych okresów chronologicznych, dzięki czemu w niedalekiej przyszłości zostaną poddane dokładnym pracom badawczym, przeprowadzonym na bardzo szeroką skalę . 

     
   W 1958 r., dzięki współpracy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Archeologicznych w Koszalinie i Katedrą Archeologii Polski Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, rozpoczęto prace wykopaliskowe w pobliżu jeziora Lubicko Wielkie, w odległości około 1 km, na północ od Łubowa, na wzgórzu zwanym „Sosnowa Górka”. U stóp tego wzgórza znajduje się kotlinka torfowa, przez którą przepływa potok Biały, odgrywający w czasach prehistorycznych role naturalnej przeszkody wodnej oraz granicy osady .
   Po przeprowadzeniu prac wykopaliskowych i dokładnej penetracji terenu wokół Łubowa archeolodzy dowiedli, że pierwsi osadnicy na terenie wsi byli już 4 – 3 tysiące lat p.n.e., tj. w młodszej epoce kamienia – neolicie . Wskazują na to znalezione różnego rodzaju narzędzia m.in. kamienna siekierka lub fragment krzemienia służący do wyboru narzędzi.
   Bardzo intensywny rozwój osadnictwa na terenie Łubowa nastąpił między 1200 r. p.n.e. a   200 r. p.n.e., tj. w epoce brązu i w epoce żelaza. Z tych okresów znane są cmentarzyska ciałopalne z grobami skrzyniowymi oraz osada kultury wschodniopomorskiej. Na tych terenach znaleziono bardzo cenne wytwory brązowe (dwie bransolety), ozdoby, broń, narzędzia (nożyce żelazne). Bardzo ciekawe są też wytwory ceramiczne, zwłaszcza popielnice .
   Wioska Łubowo należy do najstarszych osad pomorskich, co jest zachowane w źródłach pisanych i zabytkach archeologicznych. Na terenie wioski znajdują się aż 3 cmentarze z epoki żelaza (650 r. p.n.e. – 1250 r. n.e.), a mianowicie cmentarzyska kultury pomorskiej zwanej też wschodniopomorską lub kaszubską, tj. (500 r. p.n.e. – 125 r. p.n.e.).
   Kultura wschodnia trwała od młodszego okresu halsztackiego tj. 500 r. p.n.e., do środkowego podokresu lateńskiego tj. do 125 r. p.n.e. i rozwijała się na Pomorzu Wschodnim i Środkowym. Ludność tej kultury, od schyłku młodszej epoki żelaza, dotarła przez Noteć do Wielkopolski i na południe Polski, a na zachód dotarła aż do rzeki Regi .
   Poza wymienionymi cmentarzyskami na terenie Łubowa zlokalizowana została również osada tej kultury, która przez archeologów nie została jeszcze dokładnie zbadana . Tym niemniej, jak wynika z przedstawionych wyżej danych, Łubowo liczy sobie ponad 5 tysięcy lat i posiada niezwykle ciekawą historię.


2.    Opis cmentarzyska ciałopalnego ludności kultury wschodniopomorskiej w Łubowie – kolonii

   W 1967 r. na terenie Łubowa – kolonii zostały przypadkowo odkryte urny z prochami ludzkimi. Podjęto prace badawcze połączone z archeologiczną penetracją terenów wokół Łubowa. Odkryte cmentarzysko leży w widłach dróg prowadzących z Czaplinka i Rakowa do Łubowa. Odległość od południowego skraju Łubowa do cmentarzyska, wynosi 2.100 m. w kierunku północno – zachodnim. Wszystkie wykopy rozciągające się na terenie cmentarzyska, oprócz wykopu znajdującego się na polu uprawnym, są położone na zalesionej części wzniesienia, trudnej do przeprowadzania tego rodzaju prac. Prace były przeprowadzone przy współudziale pracowników fizycznych i naukowych.
   Rezultatem dwóch sezonów wykopaliskowych tj. 1967 r. i 1968 r., było przebadanie terenu cmentarzyska o powierzchni 200 x 250 m., na której odkryto 4 ugrupowania kamieni,1 palenisko oraz 5 grobów skrzyniowych z obwarowaniem kamiennym .
   Odkryte cmentarzysko należy do typowych cmentarzysk ciałopalnych ludności kultury wschodniopomorskiej, końca okresu halsztackiego oraz wczesnego i środkowego okresu lateńskiego . Na cmentarzysku znaleziono rzadko występujące amfory z baniastym brzuścem, z szyjką mniej lub więcej oddzieloną, zwężającą się ku górze i dwoma uchami u jej nasady. Amfory takie pochodzą z okresu halsztackiego .
   Powszechnie obowiązującym rytuałem na cmentarzysku było ciałopalenie. Przepalone kości ludzkie wsypywano do popielnic . Większość znalezionych popielnic była przykryta pokrywami a tylko wyjątki, płaskimi plackami gliniastymi . Następnie popielnicę wkładano do kamiennych skrzyń grobowych i przysypywano ziemią. Głębokość grobów na cmentarzysku w Łubowie – kolonii waha się od 15 cm /grób nr 3/do 40 cm /groby nr 1,2,4,5/ .
   W młodszym podokresie halsztackim w miejsce grobów jednostkowych z obwarowaniem kamiennym, pojawiają się liczne groby skrzynkowe. Na cmentarzysku w Łubowie – kolonii obok grobów skrzynkowych w dalszym ciągu budowano jeszcze groby jednostkowe z obwarowaniem kamiennym . Na ogólną liczbę 5 grobów z obwarowaniem kamiennym, 4 były wielopochówkowe tj. zawierające od 2 – 4 popielnic /grób nr 1 zawierał 3 popielnice, grób nr 2 – 4 popielnice, grób nr 4 i 5 – zawierał po 2 popielnice. Natomiast grób nr 3 był grobem jednostkowym.
   Badania antropologiczne na cmentarzysku w Łubowie – kolonii wykazały, że:
   w bardzo zniszczonym grobie nr 1 materiał kostny pozwala stwierdzić, że pochowany osobnik był prawdopodobnie mężczyzną i zmarł w wieku około 30 lat.
W grobie nr 2 – popielnica 1 – zawiera materiał kostny prawdopodobnie mężczyzny, zmarłego w wieku około 30 lat.
- popielnica 2 – zawiera szczątki kostne prawdopodobnie mężczyzny, zmarłego w wieku około 35 – 40 lat.
- popielnica 3 – zawiera szczątki kostne prawdopodobnie kobiety, zmarłej w wieku około 30 – 35 lat.
- popielnica 4 – zawiera szczątki kostne prawdopodobnie dziecka, zmarłego w wieku około 1 – 7 lat
Grób nr 3 – grób jednostkowy, zawierający szczątki kostne prawdopodobnie mężczyzny, zmarłego w wieku 30 – 40 lat.
Grób nr 4 – popielnica 1 – zawiera szczątki kostne prawdopodobnie kobiety, zmarłej w wieku 30 – 40 lat.
- popielnica 2 – zawiera szczątki kostne prawdopodobnie mężczyzny, zmarłego w wieku 25 – 30 lat.
Grób nr 5 – popielnica 1 – zawiera szczątki kostne dziecka, zmarłego w wieku około 3 lat.
 - popielnica 2 – zawiera szczątki kostne prawdopodobnie mężczyzny, zmarłego w wieku około 40 lat .
   Dokonując zatem porównania przedstawionych wyżej danych wiekowych można stwierdzić, że średnia wieku mieszkańców osady w Łubowie wahała się w granicach 25 – 30 lat.

 
Rozdział czwarty

   Dzieje Łubowa i okolic od VII do XII w


1.    Dzieje społeczno – polityczne

   W okresie wczesnego średniowiecza tj. między VII a XII w., Łubowo przeżywało najbujniejszy rozwój osadniczy, gospodarczo – społeczny i kulturalny. W tym to okresie na terenie wioski rozwijały się przynajmniej 3 osady, które były związane z grodem obronnym w Rakowie, odległym zaledwie 4 km od Łubowa kierunku północno – zachodnim. Wszystkie osady były położone w pobliżu zbiorników wodnych. Właśnie przez te zbiorniki wodne i grodziska: Stare Drawsko, Sikory, Rakowo, Łubowo, Jelenino, Sitno i dalej w kierunku Szczecinka, przebiegał pas pogranicza pomorsko - wielkopolskiego .
   Jak dotychczas twierdzono, olbrzymia puszcza ciągnąca się od jeziora Drawsko do rzeki Gwdy była naturalną granicą pomorsko – wielkopolską. Dopiero w czasie panowania Bolesława Krzywoustego zaczęli na nią napływać osadnicy z Wielkopolski i wówczas to ziemia wałecka stała się jakoby przedłużeniem Wielkopolski.
   Jak dowodzą nam najnowsze badania archeologiczne przeprowadzone przez Koszaliński Ośrodek Archeologiczny i Katedrę Archeologii Polski Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, osadnictwo słowiańskie na tych terenach zaczęło się kształtować w sposób zorganizowany bardzo wcześnie, bo już w końcu VII lub początku VIII w. .
   Osadnictwo na terenie Łubowa stanowiło część drahimskiego zespołu osadniczego i odgrywało ogromną rolę w systemie umocnień tego pogranicza . Te właśnie tereny były przypuszczalnie zamieszkiwane przez hipotetyczne plemię Drawian, identyfikowane z plemieniem Thafnezi, wzmiankowanym przez tzw. Geografa Bawarskiego żyjącego w IX w. .
   Osady, grody obronne i cmentarzyska grobów ciałopalnych zlokalizowane na tych terenach przez archeologów świadczą  o słowiańskiej ciągłości osadniczej  i związkach z ich religią. W czasach późniejszych, wskutek feudalizacji stosunków społeczno-gospodarczych i tworzenia się ośrodków miejskich, następowały również zmiany w formach tej religii. Informacje na ten temat są bardzo lakoniczne i niepełne. Wiadome jest jednak, iż przed przyjęciem chrześcijaństwa ludność osad w Łubowie czciła bożka tzw. „Belbuka” .
   Kiedy Mieszko I tworzył państwo polskie Pojezierze Drawskie, a wraz z nim Ziemia Łubowska, weszło w jego granice. Pierwszy król Polski Bolesław Chrobry wzmocnił dziedzictwo ojca, ustanawiając polskie biskupstwo w Kołobrzegu. Po jego śmierci władzę w Polsce przejęli wielmoże, którym zabrakło energii i talentu w rządzeniu krajem .
   Później panujący Bolesław Krzywousty musiał na nowo wcielać Pomorze Zachodnie do swego państwa. Akcja zbrojna trwała prawie 30 lat i zakończyła się zespoleniem Pomorza Zachodniego z Polską i jego chrystianizacją .


2.    Łubowo – centralny ośrodek kultu pogańskiego

   Bolesław Krzywousty chcąc na trwałe związać Pomorze z państwem polskim za zgodą papieża zorganizował wielką akcję misyjną pod kierunkiem ks. biskupa Ottona z Bambergu . Organizując taką wyprawę  - zdawałoby się - uniemożliwił agresję państw niemieckich na Pomorze pod pretekstem misji chrześcijańskiej. Misja Ottona z Bambergu była przeprowadzona dwukrotnie, w 1125 r. i w 1128 r. Druga misja przyniosła efekty i doprowadziła do zaszczepienia chrześcijaństwa na Pomorzu na stałe. W kilka lat później zostało utworzone biskupstwo w Wolinie, przeniesione potem do Kamienia .
   W tym miejscu pozwolę sobie przedstawić interpretację poczynań księcia Bolesława Krzywoustego w dziejach Pomorza Zachodniego dokonaną przez prof. S. Helsztyńskiego , która jest bardzo krytyczna, sugerująca niedwuznacznie błędną politykę księcia wobec Niemiec.
   W jednym ze swych reportaży Polskość Pomorza Zachodniego prof. Stanisław Helsztyński napisał nie bez racji:
   „ Dziś już jest rzeczą stwierdzoną, że zniemczenie Pomorzan, tego najbliższego nam sąsiedztwem, mową i obyczajami szczepu, nie dokonało się niegdyś, przed siedmiu stuleciami, że przeciwnie, ciągnęło się ono bardzo powolnym procesem na przestrzeni owych siedmiu stuleci i do dzisiaj jeszcze nie dobiegło swej końcowej fazy. Nie tylko więc za pierwszych Piastów kraj ten był związany z nami. Łączność krwi i mowy faktyczna, choć formalnie i politycznie nie dokonana, istniała przez szereg stuleci i teraz może być wznowiona na podstawie wspólnoty szczepowej.
   Do roku 1124, tj. do czasów chrystianizacji, dokonanej przez Krzywoustego, żaden cień wpływu germańskiego nie padł na ziemię Pomorza. Słowiańskość jego była równie czysta i jednolita jak sąsiednich Polan, Mazowszan czy Ślężan. Warcisław I był również wielkim przeciwnikiem Niemców, jak syn Władysława Hermana z płockiej stolicy.
   Błąd kardynalny wyniknął z decyzji Krzywoustego, żeby nawrócenia Pomorzan dokonać za pomocą Ottona, biskupa bamberskiego, który umiał się zakraść w łaski polskiej rodziny piastowskiej, ku największej krzywdzie Polan. W roku 1102,   w tym samym, w którym Krzywousty po śmierci ojca zaczął swoje rządy, udało mu się, jako zwolennikowi cesarza Henryka V, otrzymać stolicę biskupią w Bambergu, gdzie rozwinął żywą działalność. Do Szczecina i na Pomorze pojechał z wielką świtą rycerzy polskich, z kasztelanem nadnoteckim Pawlikiem, z tłumaczami i trzosem bogato zaopatrzonym przez Krzywoustego. Wiózł ciężkie skrzynie, a w nich złotolite szaty liturgiczne, pastorały i mitry, występował jako książę Kościoła, przedstawiciel księcia polskiego i nawrócił Pomorze, z księciem, ludem, dworem i wielmożami na czele. W cztery lata później w roku 1128, przybył po raz drugi, dokończył dzieła i wrócił, syty sławy i powodzenia, do swej stolicy w Bambergu. Za drugim razem nie przedsięwziął już wyprawy z ramienia Krzywoustego. Uniezależnił się od niego, przybywał jako przedstawiciel cesarza Lotara i obok głoszenia wiary dbał gorliwie o interesy materialne Rzeszy.
   Dwukrotny pobyt Ottona w Szczecinie i na Pomorzu Zachodnim otworzył kraj ten dla wpływów germańskich. Za biskupem cisnęli się tu wysocy dygnitarze kościelni, opaci, prałaci, mieszczanie, rycerze, osadnicy.
   Polot feudalny, charakteryzujący kulturę bambersko-germańską, oślepiał prostaczków znad Odry. Przyjmowali jej stroje, zwyczaje, mowy, imiona.
   Jak szybko pośród sfer możnowładców postępował proces ulegania wpływom niemieckim, widzimy z dokumentów, odzwierciedlających obyczajowość epoki. Porównajmy 2 akty urzędowe, jeden z 1174, drugi z 1271 r., a więc o niecałe stulecie późniejszy. W pierwszym dokumencie, wystawionym przez biskupa Konrada z Kamienia, figurują wśród świadków: Racibor i jego żona Przybysława: następcy Raciborza, Bogusław i Kazimierz, znani panujący książęta, dalej ks. Jakso, kasztelan szczeciński Warcisław, kasztelan kamieński Zawist, kasztelan juliński Więcesław, kasztelan uznamski Gościsław, kasztelan dymiński Dzirżko. Same słowiańskie, piękne pomorskie imiona. Kto je czyta, czuje się w atmosferze rodzimej, swojej, jakby czytał jakiś akt spisywany w Gnieźnie, Płocku czy Krakowie.
   Inaczej w roku 1271. Z Kamienia, który do roku 1212 był stolicą Pomorza Zachodniego, przenosimy się tu do Szczecina. Władcą jest Barnim I, ten sam Barnim, który odebrał samorząd w Szczecinie rodakom – genti Sclavorum – a oddał go genti Theutonicorum. Teraz rozumiemy, dlaczego najpiękniejsza ulica w Szczecinie i w tylu innych miastach na Pomorzu Zachodnim nazywa się Barnimstrasse – cóż to zresztą za imię: Barnim, cóż w nim słowiańskiego? Otoczenie jego dorównuje mu. Znamy ich podpisy: Konrad Gobelo, Heidericus, Fredericus, Johannes, Olricus. Bardzo się ci rycerze, być może wielmoże pomorscy, upodobnili do swego księcia.
   Wiek XIII wydaje się najbardziej forsowną fazą wlewania się prądów germanizacyjnych na Pomorze Szczecińskie. Wiek XIV, znamionujący odnowienie królestwa piastowskiego nad Wartą, Notecią i Wisłą, zaczyna rzucać na nowo blask swego uroku na książąt Pomorza. Była chwila, która mogła odwrócić bieg historii i wcielić Nadodrze do Polski. Kazimierz Wielki dogodną tę chwilę stworzył, adoptując w 1368 r. wnuka swego Kaźka, księcia słupskiego, znanego w historii naszej pod utartym określeniem Kaźka Szczecińskiego. Król Polski zapisał mu ziemię łęczycką, sieradzką, dobrzyńską, z grodami Bydgoszcz, Wałcz i Kruszwica. W myśl ostatniego Piasta, umierającego bez męskiego potomka, rysował się plan związania Pomorza z Polską, wprowadzenie bocznej linii na tron. Grupa panów małopolskich zamysł ten po śmierci króla w 1372 r. przeinaczyła, powołując Ludwika Węgierskiego na tron polski i uszczuplając zapis dziadka dla wnuka, który miał rządzić po śmierci Ludwika Węgierskiego.
   Mimo to związki pomorsko-polskie niezupełnie się zrywają. Pod Grunwaldem 1410 walczy Bogusław słupski po stronie polskiej. W nagrodę otrzymał Bogusław po bitwie grunwaldzkiej ziemię bytowską i lęborską. Z ziemi tej składali książęta słupscy hołd królowi polskiemu. Po wygaśnięciu zaś ich rodu ziemie wracają do Polski.
   Zdarzeniem rozluźniającym związki te jest reformacja, przeprowadzona po śmierci Bogusława X w 1523 r.. Dwór i wyższe stany z mieszczaństwem przejęły wiarę Lutra. Lud i niższa szlachta, siedząca zwartą, kaszubską masą na wschód od Płośnicy, opiera się nowinkom. Można przyjąć za zasadę, że zachodnia część, bliższa Szczecinowi, i jego niemieckiemu nurtowi życia, niemczy się i luteryzuje głębiej, część wschodnia na prawo od Kołobrzegu ciąży duchowo, a nawet politycznie, ku katolickiej Polsce. Okazało się to po wojnie 30 – letniej, kiedy w 1648 r. terytorium to ze Słupskiem i Lęborkiem dostało się elektorowi brandenburskiemu. Kraj ten był w owym czasie zupełnie słowiański, pomorski, kaszubski, do tego stopnia wrogi nowemu, niemieckiemu władcy, że szlachta miejscowa nie chciała składać hołdu elektorowi po niemiecku i wymogła na nim nadanie jej praw do majątku według systemu polskiego.
   Wynika stąd teza, że do końca XVII wieku Pomorze Zachodnie było słowiańskie, ciążyło ku pobratymczej Polsce i skutecznie oparło się fali germanizacyjnej. Dopiero Hohenzollernowie w przeciągu ostatnich 200. lat zdołali nasz kraj w dużej mierze wynarodowić, odebrać mu wiarę, obyczaj, mowę. Nie tylko Gdańsk, lecz Szczecin roi się od szyldów polskich. To samo jest w Stargardzie, Koszalinie, Słupsku. Do dziś mówią nazwiska polskie o niedawnej polskości tej ziemi. Na pomniku poległych w Koszalinie, z 15 nazwisk 8 jest czysto polskich. Na 100 Niemców, stawiających się dziś ( 1945 r. – przyp. N. M.) przed gmachem wojewódzkim w Koszalinie do pracy przy sprzątaniu miasta, zawsze znajduje się parę nazwisk pochodzenia słowiańskiego. Jeśli w biurze heraldycznym przejrzeć książkę adresową szlachty pomorskiej, połowa posiada nazwiska, a często i imiona słowiańskie.
   Przyszliśmy do kraju o cienkiej, lekkiej warstwie germańskiej. Nie mówimy o Bytowie, Lęborku, Słupsku, Złotowie, Wałczu – to są tereny, które długo należały do Polski, częstokroć do samych rozbiorów. Ale i wnętrze kraju, Koszalin, Kołobrzeg, Stargard, Szczecin weszły w promieniowanie wpływów niemieckich późno i są kulturalnie oraz etnicznie czymś zupełnie różnym od tego, co nazywamy rdzennymi Niemcami, Niemcami południowymi i zachodnimi.
   Jesteśmy na gruncie słowiańskim (elementem) żywym w 90. proc. jeszcze pod koniec XVII w.. Kilkanaście lat pobytu naszego i naszej pracy, szczególnie zaś szkoły polskiej, zetrze z oblicza tej nieprawnej dzierżawy hohenzollernowskiej sztuczną pokrywę, przywracając mu jego dawne, pomorskie, lechickie, słowiańskie rysy. Nawiązujemy do Warcisławów, Święcesławów, Gościsławów, Jaksów i tych twardych, upartych Kaszubów z XVII wieku, którzy przed elektorem brandenburskim nie chcieli zgiąć kolan, ani przysięgać mu po niemiecku”.
   Przed 966 r. Pomorzanie wierzyli w jednego boga – Swarożyca. W czasach późniejszych na skutek feudalizacji stosunków społeczno - gospodarczych i tworzenia się ośrodków miejskich, nastąpiły zmiany w formach tej religii. Kult Swarożyca coraz bardziej zanikał na rzecz bóstw lokalnych. Z nielicznych bóstw, jakie czcili Słowianie na terenie Pomorza Środkowego, znaleziono tylko rzeźbiony posąg kamienny tzw. Belbuka wydobytego z dna jeziora Lubickiego Wielkie . Bożek „Belbuk” wskazuje na to, że mieszkańcy Łubowa wiele uwagi poświęcali kultowi.
   Nie jest jeszcze wiadome, czy w Łubowie znajdowała się świątynia pogańska, czy też nie. Ale bardziej prawdopodobne jest, że bożek znajdował się w wyodrębnionej części lasu, na którymś z licznych wzniesień. Wiadome jest, że mieszkańcy Pomorza oddawali cześć niektórym lasom, wzniesieniom, drzewom a także ustawianym w lasach bóstwom kamiennym lub drewnianym. Znalezisko wskazuje, że Łubowo było centralnym ośrodkiem kultu pogańskiego dla większego zespołu osadniczego – od Starego Drawska (Drahimia) do Łubowa .
   To właśnie wyprawa Ottona z Bambergu, która dotarła nawet do jeziora Lubicko Wielkie położyła kres „Belbukowi”. Jak głosi podanie – zatopiono wówczas kamienny posąg „Belbuka” . Wiadome też jest i to, że podczas misji Ottona z Bambergu wszystkie ośrodki pogańskie zostały spalone, a bóstwa zatopione .
   W 1925 r. rybacy niemieccy wydobyli z dna jeziora Lubicko Wielkie posążek kamienny, przedstawiający postać ludzką, o wysokości 120 cm., z piaskowca, noszącego wyraźne ślady erozji. Ten fakt wskazuje na to, że musiał on długo przebywać w wodzie. Bardzo prymitywna rzeźba uwidaczniała twarz człowieka z brodą. Był to wczesno – średniowieczny bożek słowiański tzw. „Belbuk”.
   Niemcy zlekceważyli to znalezisko. Posążek pozostawili na miejscu dając jedynie skromną notatkę w prasie szczecineckiej o znalezieniu tzw. Götzenstein .
   Po zakończeniu działań drugiej wojny światowej w całym kraju ożyła sprawa zabytków archeologicznych, w tym również na terenie powiatu szczecineckiego. Prof. dr Józef Kostrzewski, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, spowodował interwencję Ministra Ziem Odzyskanych w Ministerstwie Kultury i Sztuki i uzyskał poparcie swych starań pismem z dnia 20 lipca 1946 r. stwierdzającym fakt, iż Aleksander Stafiński został delegatem Muzeum Archeologicznego w Poznaniu w sprawach archeologicznych na teren Pomorza Środkowego. Tym sposobem wiele archiwaliów i zabytków znalazło się w zbiorach archeologicznych muzeum poznańskiego, a nie – jak życzył sobie Urząd Wojewódzki w Szczecinie - szczecińskim.
   W czerwcu 1947 r. kierownik referatu kultury i sztuki starostwa powiatowego w Szczecinku prof. A. Różański odnalazł w Łubowie posąg kamienny „Belbuka”, który znajdował się w ogródku dawnego niemieckiego oberżysty. Jednak wcześniej, bo w lutym 1946 r.  prof. Różański natrafił w archiwum muzealnym na przezrocza, na których przedstawiony był „Belbuk”. Stąd też jego wyprawa w dniu 5 czerwca 1947 r. do Łubowa. Jednak z braku środków transportu oraz wielu innych czynników, dopiero w 1957 r. A. Stafiński przewiózł posążek do organizującego się Muzeum Ziemi Szczecineckiej, w którym jest jednym z najokazalszych eksponatów . Powtórnie odkryty po drugiej wojnie światowej w Łubowie przechodził różne koleje losu. Eksponowany był najpierw w muzeum w Szczecinku, później w Warszawie, w Koszalinie i od 1981 r. ponownie w Szczecinku. „Belbuk” jest niezwykle rzadkim świadkiem obrzędów pogańskich Słowian zamieszkujących tereny Łubowa w okresie wczesnego średniowiecza.
   Najstarszy przekaz pisany dla Pomorza dotyczy działalności biskupa Reinberna z Kołobrzegu z roku 1000, który palił i niszczył świątynie z ich bożkami i przepłoszył nawet demony morza. Ta metoda walki okazała się jednak nieskuteczna i wraz z upadkiem władztwa króla Polski Bolesława Chrobrego nad Pomorzem, upadła także władza biskupa Reinberna. Jednym ze świadków tego upadku był kamienny posąg „Belbuka” , który przetrwał na tym terenie jeszcze jeden wiek.
   Wtedy to książę Bolesław Krzywousty siłą oręża zmusił księcia pomorskiego Warcisława I do uznania polskiego zwierzchnictwa. Jednak osiągnięty sukces polityczno-militarny wymagał poparcia ze strony Kościoła. Dlatego też dzieło misyjne na Pomorzu rozwijał polski książę przy pomocy biskupa Ottona z Bambergu. Bolesław Krzywousty kazał niszczyć kamienne bóstwa pogańskie .
   Likwidację dokonaną przez wojów księcia polskiego Bolesława Krzywoustego w XII w. w okresie chrystianizacji Pomorza Zachodniego przeprowadzonej przez biskupa Ottona z Bambergu wyobraża nam legenda zatytułowana Klęska Belbuka

   Było to bardzo dawno temu. Lud puszczański żył wówczas swobodnie, nie mając nad sobą władzy, nijakiej prócz rodowej starszyzny i dalekiego księcia. Nieprzebyty bór dostarczał zwierza i wszelkich owoców. Szli wtedy Pomorzanie w knieje aby złożyć daninę Belbukowi i gniew jego odwrócić, a życzliwość zjednać.
   Siedzibę Belbuka otaczał wysoki płot zdobiony rogami żubrów i wieńcami jeleni a rzeźbiona brama otwierała widok na obszerny plac, gdzie dostęp miał tylko poświęcony jego służbie kapłan i ofiarnicy. Cień świętych dębów strzegł bożka przed żarem słońca i wzrokiem przygodnych ludzi.
   Minęło parę dni i oto na drodze prowadzącej wzdłuż brzegów jeziora, ukazał się tuman kurzu. Z oddali dobiegał chrzęst zbroi i parskanie koni. To Otto z Bambergu zbliżał się na czele rycerskiej drużyny do siedziby kamiennego boga. Gdy ujrzał przed sobą święte wzgórze i bramę w drzewie rzeźbioną, zatrzymał się wraz z całym orszakiem, później zsiadł z konia. Po chwili drągiem zniszczył rzeźby zdobiące drewniane wierzeje. Wejście do Świątyni Belbuka stało otworem. Zwołano wszystkich ludzi i przykazano, by siedli półkolem na ziemi. Otton tymczasem klęczał na ziemi i modlił się długo.
   Później wstał i zaczął długo mówić o jednym Bogu – Chrystusie. Mówił pięknie, podobnym do tutejszego językiem, że szloch rozległ się dookoła. Widział to wszystko wysłannik Krzywoustego. Rozkazał on aby tego kamiennego bożka, który jest dziełem rąk ludzkich, strącić z miejsca i zatopić w jeziorze!
   Skinął ręką i natychmiast kilku wojów podeszło do posągu, wydobyło go z ziemi, ponieśli do łodzi, wypłynęli na głębinę i rzucili do wody. Ludzie czekali, że jakiś grom uderzy z nieba i ukarze śmiałków. Nic się jednak nie wydarzyło i wtedy wszyscy uwierzyli w potęgę nowego Boga i przyjęli chrzest, którego im udzielił misjonarz z Bambergu .

   Inna legenda przytoczona przez G. Bojar-Fijałkowskiego, a pochodząca już z czasów chrześcijańskich mówi o zabiegach, diabelskich knowaniach, celem pozyskania duszy ludzkiej. Jednakże już ówcześni mieszkańcy Pomorza, posługując się wyuczonym, skutecznym środkiem obronnym, jakim był znak krzyża świętego, niezbyt serio traktowali wówczas owe zabiegi. Przykładem może być przygoda, jaką przeżył pewien mieszkaniec wioski Łubowo, któremu – jak to w takich przypadkach bywało - w życiu nic się nie powiodło.
   Ale oddajmy głos Autorowi , który śladami rodowodu odkrywał wszelkie twory ludzkiej wyobraźni w okresie, gdy powstawały na tym terenie zręby religii katolickiej Słowian, Piastów, których obecnie jesteśmy prawowitymi następcami, a ziemia pomorska jest naszą ziemią ojczystą. Terra nostra…

   „Pewnego ranka, gdy po raz któryś z rzędu zakończył nieudany połów w wodach jeziora Lubicko, zbliżył się do niego diabeł w przebraniu wędrownego kupca i poradził mu, by jeszcze raz zarzucił sieć. Mimo powątpiewania rybak usłuchał rady i rzeczywiście złowił wielką ilość ryb. Teraz dopiero przybysz zrzucił maskę i zaproponował biedakowi nieograniczoną pomoc pod jednym co prawda, ale jakże perfidnym warunkiem. Zażądał mianowicie, aby syn rybaka, pięcioletnie dziecko, z chwilą ukończenia lat dwunastu przeszedł spod władzy ojca pod jego wyłączna opiekę. Gnębiony dotkliwą biedą rybak przystał na propozycję diabła w nadziei, że z czasem znajdzie jakieś rozwiązanie, które przekreśli układ.
   Biegły lata, rybak wraz z rodziną żył dostatnio, syn zaś wyrastał na mądrego chłopca. W końcu jednak nadszedł termin rozrachunku. Zgodnie z umową chłopiec miał w swe dwunaste urodziny stawić się o północy w wiejskim kościele i tam czekać na diabła, który w godzinie duchów zabierze go stamtąd.
   Lecz oto znalazł się ratunek. Za radą doświadczonej babki, do której obaj z ojcem udali się z prośbą o pomoc, chłopiec przez cały czas pobytu w kościele mówił głośno z pamięci przypowieść o cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret, bacząc jedynie, aby nie uronić ani słowa biblijnego tekstu. Wskutek tego diabeł nie miał do niego dostępu i po upływie godziny duchów musiał odejść jak niepyszny„.


Rozdział piąty

DZIEJE ŁUBOWA I OKOLIC OD XII WIEKU DO 1368 ROKU


1.    Sytuacja polityczna – „Drang nach Osten” w XII wieku

   Po śmierci Bolesława Krzywoustego w 1138 r. ziemie polskie zostały rozdzielone pomiędzy jego synów. Walki, jakie rozpoczęły się między nimi o władzę, doprowadziły do oderwania się Pomorza Zachodniego od Polski w 1181 r., co ułatwiło dalszą jego germanizację. Zakończył się pierwszy etap naporu niemieckich feudałów na wschód „Drang nach Osten”.
   Margrabiowie niemieccy na zajętych ziemiach zachowywali się jak rozbójnicy, grabiąc słowiańską ziemię podstępem lub przy użyciu siły. Jak swoją misję nawracania na chrześcijaństwo Słowian rozumiało wyższe duchowieństwo niemieckie, świadczy list arcybiskupa magdeburskiego Adelgoza do swoich pobratymców wydany w chwili wyprawy na Polskę w 1109 r.:

   „Poganie ci /Słowianie/ najgorsi są pod słońcem, ale ziemia ich najlepsza w mięsiwo, miód, mąkę… i ptactwo, a uprawiona w obfitość wszelkich płodów ziemnych tak urodzajna, że żadna inna jej wyrównać nie może. Zatem – o Sasi, Frankowie, Lotaryńczycy, Flamandowie, najsławniejsi i podbójcy świata! – tu możecie i dusze wasze zbawić, i jeżeli tak wam się spodoba, uzyskać najlepszą ziemię na zamieszkanie” .
   
   Rozdrobnienie Polski w dużym stopniu uzależniło ją od cesarzy niemieckich. W 1157 r. cesarz niemiecki Fryderyk I Rudobrody, jako jeden z pierwszych cesarzy niemieckich przeprawił się przez Odrę i stanął pod Poznaniem. Feudałowie poszli jego śladem i rozpoczęli zabory rdzennych ziem polskich. Polska utraciła wówczas linię obronną Odry. Słusznie więc określił cesarz niemiecki Fryderyk I Rudobrody, że Polskę rzeka Odra jak mur od Niemców zasłaniała .


2.    Ziemia wałecka w okresie rozdrobnienia feudalnego

   Pomorze Zachodnie oderwało się od Polski na skutek rywalizujących ze sobą książąt dzielnicowych. Doprowadziło to do poważnego osłabienia Polski.
   Jednakże Łubowo wchodzące w skład ziemi wałeckiej wchodziło jeszcze w granice państwa polskiego. Granica między Pomorzem a Wielkopolską około r. 1220 na odcinku między Gwdą a Drawą, przecinała jezioro Lubieszewskie, a koło Złocieńca skręcała na północ pozostawiając jezioro Drawskie po stronie Wielkopolskiej. Następnie biegła w kierunku wschodnim i przecinała jezioro Pile i docierała do rzeki Gwdy .
   W 1226 r. Konrad Mazowiecki sprowadził do Polski i osadził na Ziemi Chełmińskiej rycerzy Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, powstałego w 1190 r.. W Polsce rycerzy tego zakonu nazywano Krzyżakami. Ich zadaniem była ochrona Mazowsza przed najazdami Prusów. Jednakże z biegiem czasu Krzyżacy zorganizowali niezależne państwo, ciągle grożąc Polsce połączeniem z innym państwem niemieckim – Brandenburgią. Sytuacja zaczęła się poważnie komplikować, szczególnie w połowie XIII w., kiedy to Brandenburczycy zaczęli władać Ziemią Lubuską, którą sprzedał im w 1249 r. książę legnicki Bolesław Rogatka, a od 1284 r. ziemiami położonymi nad Drawą, które oddał im w zastaw książę pomorski Bogusław IV. Dla Polski zaistniała bardzo groźna sytuacja, gdyż posiadłości Krzyżaków i margrabiów brandenburskich zaczęły się zbliżać ku sobie, co w przyszłości mogło doprowadzić do utworzenia wspólnej granicy tych wrogich Polsce państw. W takiej sytuacji Polska zostałaby odcięta od Pomorza Zachodniego i tym samym od morza .
   Grożące niebezpieczeństwo dostrzegł w końcu XII w. książę Wielkopolski i Krakowa później, w 1295 r. koronowany na króla Polski Przemysł II. W tym celu podpisał z księciem gdańskim Mszczujem II stojącym w obliczu bezpotomnej śmierci, tajny układ o przeżycie w Kępnie w dniu 15 lutego 1282 r.. Na jego mocy Mszczuj II „… zrządzeniem Opatrzności książę Pomorza, wiadomym czynimy,…że z własnej woli darowujemy, przekazujemy i oddajemy ukochanemu siostrzeńcowi naszemu, księciu Przemysłowi, z łaski Bożej księciu Wielkopolski, całe terytorium naszego księstwa … ,której to darowizny obiecujemy Przemysłowi dotrzymać… ” .
   Dalekowzroczna polityka Przemysła II spotykała się z przeciwdziałaniem Brandenburczyków i zakonu krzyżackiego, z czego Przemysł II zdawał sobie sprawę, jak również i z tego, że własnymi siłami nie sprosta wrogom, dlatego postanowił sprowadzić do Polski zakon templariuszy. Zadaniem tego zakonu było powstrzymanie brandenburskiej ekspansji na wschód. Przemysł II nadał wówczas templariuszom dość znaczne obszary nad jeziorem Drawsko. Oto treść przywileju, który dawał im prawo do użytkowania ziemiami nadanymi przez Przemysła II:

„ W IMIĘ PAŃSKIE AMEN /…/ MY /…/ PRZEMYSŁ II, Z BOŻEJ ŁASKI, KSIĄŻĘ WIELKOPOLSKI I KRAKOWA, WIADOMYM CZYNIMY, ŻE /…/ NADAJEMY I PRZEKAZUJEMY BRACIOM ZAKONU RYCERSKIEGO TEMPLARIUSZÓW PUSZCZĘ, NALEŻĄCĄ DO NASZEGO WŁADZTWA, NAD RZEKĄ DRAWĄ I WOKÓŁ JEZIORA DRAWSKO, Z KTÓREGO RZEKA TA WYPŁYWA, /GRANICA OWEGO OBSZARU BIEGNIE/ OD JUŻ WYMIENIONEGO JEZIORA DRAWSKO W GÓRĘ DO JEZIORA ZWANEGO ZERDNA /OBECNIE JEZIORO DĘBNO POD WSIĄ URADZ/ AŻ DO OKRĘGU ZWANEGO KRAJNA /TJ. DROGI Z BARWIC PRZEZ TARMNO, STRZESZYN I LISZKOWO KU POŁUDNIOWI/, TĄ DROGĄ POSTĘPUJĄC AŻ DO BRODU NA RZECE PIŁAWIE, OD KTÓREGO TO BRODU W DÓŁ KORYTEM RZEKI AŻ DO JEZIORA DOŁGIE I PRZEZ JEZIORO DOŁGIE, Z KTÓREGO OWA RZEKA WYPŁYWA W DÓŁ /KORYTEM/ RZEKI AŻ DO „DROGI MARGRABIEGO” /GOŚCINIEC HANDLOWY WIODĄCY DO POSIADŁOŚCI BRANDENBURSKICH PRZEZ PŁAWNO, BROCZYNĘ, MIŁKOWO I STAROWICE/, PODĄŻAJĄC TĄ DROGĄ W GÓRĘ AŻ DO 3 DRZEW OZNACZONYCH KRZYŻAMI, STOJĄCYCH OPODAL JEZIORA ZWANEGO LUBIZK /ZAPEWNE JEZIORO MAŁY SZEPC/, OD TYCH DRZEW PROSTO DALEJ AŻ DO MOSTU ZWANEGO BERCKENBRUGGE /MOST NA DOBRZYCY/, OD OWEGO MOSTU DALEJ AŻ DO BAGNA BZUCZINA /BRZOZOWE BAGNO W POBLIŻU KALEŃSKA/ OD BAGNA BZUCZINA AŻ DO 5 DRZEW OZNACZONYCH KRZYŻAMI, STĄD AŻ DO RZEKI DRAWY I OWĄ RZEKĄ W GÓRĘ DO WYŻEJ WYMIENIONEGO JEZIORA DRAWSKA /…/. NADAJEMY OBSZAR TEN /Z WSZYSTKIMI JEZIORAMI, KTÓRE MIESZCZĄ SIĘ W OBRĘBIE WYMIENIONYCH WYŻEJ GRANIC LUB W TYM ZAKRESIE, JAKI OBJECHAŁ I WYTYCZYŁ Z NASZEGO POLECENIA DLA WSPOMNIANYCH BRACI JANUSZ ZWANY KYNSTEL /…/.

DANO W PYZDRACH WE WTOREK PRZED DNIEM ŚW. KATARZYNY DZIEWICY /19.11./ ROKU PAŃSKIEGO TYSIĄCZNEGO DWÓCHSETNEGO OSIEMDZIESIĄTEGO SZÓSTEGO /…/ .

   Ziemie nadane templariuszom utworzyły komandorię (ośrodek polityczny, gospodarczy i administracyjny tych posiadłości) zwaną Tempelborch .
   W granicach nowo utworzonej komandorii znalazła się także wieś Łubowo, obok w której istniał również folwark. Jego dokładna data powstania nie jest jednak znana. Przypuszcza się, że istniał on już w okresie kolonizacji i chrystianizacji prowadzonej przez templariuszy w latach 1286 – 1312, a później, od 1345 r. i  joanitów. Wiadome natomiast jest, że templariusze po otrzymaniu przywileju zaczęli zagospodarowywać otrzymane tereny. Folwark Łubowo był jednym z 4 majątków komandorii tempelborchskiej .
   Z chwilą pojawienia się templariuszy na granicy pomorsko-brandenbursko – krzyżackiej sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Zakon podlegał papieżowi, stąd jakikolwiek konflikt wynikający z ekspansji brandenbursko - krzyżackiej był jednocześnie konfliktem z papiestwem.
   Kim więc byli i skąd przybyli templariusze na Pomorze Zachodnie ?  
   Zakon rycerski templariuszy został założony w 1118 r. przez rycerzy francuskich pod wodzą Hugona de Payns w celu obrony pielgrzymów europejskich przed muzułmanami w Jerozolimie. Od XIII w. zgromadzili wielkie bogactwa, głównie we Francji, zdobywając jednocześnie znaczne wpływy polityczne, zaś liczne nadania władców państw chrześcijańskich pozwoliły zgromadzić im ogromne majątki w różnych częściach Europy. Kres ich działalności i rozwoju położył król Francji Filip IV Piękny, który oskarżył ich o herezję. Tym samym w 1307 r. ich dobra na terenie Francji zostały skonfiskowane.
   W dniu 13 października 1307 r. Watykan wsparty przez najpotężniejszych władców Europy przeprowadził jedną z największych operacji policyjnych okresu średniowiecza. Nocą w zamkach templariuszy aresztowano i wtrącano do więzień Mistrzów zakonu. Zostali oskarżeni o tajemne praktyki, w tym oddawanie czci diabłu, bluźnierstwo wobec Jezusa Chrystusa oraz urządzanie orgii seksualnych. Okrutne tortury, oszczerstwa, aż wreszcie zdrada sprawiły, iż zakon zniknął ze średniowiecznych kronik. Skonfiskowano jego bogactwa, a ostatniego Wielkiego Mistrza zakonu Jakuba z Molay wraz z jednym z braci spalono na stosie w Paryżu, a pozostałych braci rycerzy rozpędzono po świecie .
   W 1312 r. zakon rozwiązano, a wielkiego mistrza wraz z 50 rycerzami stracono.
   Hiszpania prowadząca rekonkwistę Półwyspu Iberyjskiego uznała, że warto przyjąć opuszczających inne miasta templariuszy, licząc na wsparcie w walce z Maurami. Rycerzy przygarnęły hiszpańskie zakony, wśród nich Zakon Świętego Jakuba od Miecza, czuwający nad bezpieczeństwem Camina de Santiago .
   Już na początku drugiego tysiąclecia chrześcijanie przemierzali trzy święte szlaki, zapewniające im błogosławieństwo i odpusty każdemu z jej uczestników. Pierwszy z nich wiódł do Grobu Świętego Piotra w Rzymie, a symbolem tej drogi był krzyż. Wędrowców szlaku rzymskiego nazwano romeros.
   Drugi szlak prowadził do Grobu Chrystusowego w Ziemi Świętej, do Jerozolimy, a wędrowców nazwano palmeros, gdyż symbolem ich pielgrzymki były palmy witające niegdyś Chrystusa wjeżdżającego do miasta.
   Trzecia wreszcie święta droga to szlak tych, którzy zamierzali przyklęknąć  przy relikwiach apostoła Jakuba, pogrzebanych w miejscu, gdzie pewien pasterz ujrzał migocącą nad polem gwiazdę. Wg legendy, święty Jakub i Maryja Dziewica szli tamtędy po śmierci Chrystusa, głosząc Słowo Boże i nakłaniając ludy do nawrócenia. Miejscu temu nadano nazwę Compostela – Gwiezdne Pole, na którym wkrótce wyrosło miasto, do którego zaczęli ściągać wędrowcy z całego świata chrześcijańskiego. Tych, którzy wybrali tę drogę nazwano peregrinos iacobitas .
   Jeszcze w czasach dzisiejszych pielgrzymi pokonują ten szlak pieszo. W pewnym fragmencie swych wspomnień z takiej pielgrzymki Paulo Coelho zapisał, że na tym szlaku napotykał jeden z wielu klasztorów.
   „… Witając nas brat furtian uprzedził, że w murach klasztoru nie można wypowiedzieć ani słowa. Młody mnich odprowadził nas do cel wyposażonych tylko w najprostsze sprzęty – twarde łóżko, pościel sfatygowaną ale czystą, dzbanek z wodą i miskę, w której mogliśmy się umyć. Nie było tam ani kranów, ani ciepłej wody, a pory wydawania posiłków wywieszono na drzwiach.
   Gdy wybiła godzina poszliśmy do refektarza. Zakonnicy, którzy złożyli śluby milczenia, porozumiewali się wyłącznie wzrokiem i może dlatego odniosłem wrażenie, że ich oczy lśniły silniej niż oczy zwykłych ludzi. Jedzenie czekało już na długich stołach, przy których usiedliśmy pośród mnichów w habitach z grubej wełny. … Kolacja składała się z zupy jarzynowej, chleba, ryb i wina. …” .
   Data oraz okoliczności sprowadzenia templariuszy na ziemie polskie nie są znane. Powszechnie przyjmowano za Długoszem, że przybyli oni do Polski wraz z odbywającym w 1155 r. pielgrzymkę do Jerozolimy księciem sandomierskim Henrykiem. Inne przypuszczenie sugeruje, iż ok. 1220 r. książę Henryk Brodaty sprowadził ich na ziemie polskie z Bambergi.
   W Polsce templariusze znani byli przede wszystkim z udziału w bitwie pod Legnicą oraz roli politycznej, jaką odegrali w procesie jednoczenia ziem polskich i walki z Brandenburczykami.
   Już w I poł. XIII w. zakon templariuszy miał w Wielkopolsce własne komandorie (skupiska większych ilości wsi), m.in. z siedzibami komandorii w Gnieźnie, Templum (Łagowie) i Chwartsana (Chwarszczanach) .
   W nadaniu fundacyjnym Przemysła II olbrzymiego terytorium leśnego w ziemi czaplineckiej (terra Tempelburg) dla templariuszy chwarszczańskich wzmiankuje się, że są to okolice opuszczone. Jak wykazały nam badania archeologiczne, istniały tam stare grodziska w Czaplinku, Starym Drawsku, Rakowie, Sikorach, Liszkowie, Kluczewie, Łubowie , które musiały mieć zaplecze gospodarcze w postaci wsi. Ogółem majątek Chwarszczan liczył 20 miejscowości i 3 wymienione z nazwy jeziora.
   Natomiast latyfundia templariuszowskie na ziemiach polskich w latach 1232 – 1303 liczyły ogólnie bez mała 40 tys. ha ziemi oraz 100 wsi, a licząc 6 – 8 zagród na jedną wieś, otrzymamy 600 – 800 jednostek gospodarczo-finansowych .
   W końcu XIII w. templariusze z Chwarszczan kolonizowali rozległe, opuszczone okolice nad jeziorem Drawskim z prawem budowania nowych zamków i miast.
   Na stolicę komandorii templariusze wybrali Czaplinek, który został rozbudowany i już w 1291 r. mistrz Bernard de Evirsten poświadczył warunki lokacji, a w 1303 r. w Czaplinku (Tempelburg) było już centrum nowej komandorii .
   Natomiast na przesmyku pomiędzy jeziorami Drawsko i Żerdno templariusze wybudowali zamek warowny – Drahim, a na podległych terenach założyli sieć parafialną. Jeden z kościołów filialnych znajdować się miał w Łubowie. W 1297 r. ziemie komandorii tempelburskiej przejęli Brandenburczycy, jednak sami templariusze pozostali na tym terenie do momentu, w którym papież Klemens V rozwiązał zakon i nakazał przekazanie ich majątku nieruchomego pokrewnemu zakonowi joanitów. Ci jednak otrzymali tę ziemię od margrabiego Ludwika dopiero w 1345 r. .
   W dniu 25 października 2007 r. Watykan odtajnił dokumenty z procesu templariuszy sprzed… 700 lat.
   Oficjalna nazwa tego zakonu brzmiała: Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona (łac. Fratrem Militiae Templi, Pauperes  Commilitones Christi Templique Salomonis). W Sali Vecchia del Sinodo  zaprezentowano światu wszystkie dokumenty dotyczące procesu pochodzące z Tajnego Archiwum Watykanu.
   Akta te przetrwały m. in. dzięki temu, że były źle skatalogowane. Księga „Processus contra Templarios” (Proces przeciw templariuszom) licząca 300 stron, odtwarza sąd nad zakonem. Obecnie księga została wydana drukiem w liczbie 799 egzemplarzy, z których pierwszy otrzymał papież Benedykt XVI  . Są to reprinty oryginalnych tekstów i ilustracji.
   Odtajnienie sekretnych akt watykańskich to chęć zrehabilitowania zakonu templariuszy przez Kościół. Jak się bowiem po 700 latach okazało, bezczelny król Francji Filip IV Piękny zadłużając się u templariuszy, nigdy nie zamierzał spłacić swych długów, a chciał nawet posiąść majątek zakonu, więc oskarżył ich o herezję.
   Była to postawa do Boga o pomstę wołająca, a od dzisiaj o jej całkowite potępienie. I w tym pomagał mu papież Klemens V, który jednak początkowo podjął się obrony templariuszy, tak jak dzisiaj – po 700 latach - Watykan z Kościołem Katolickim przyznaje się do zrehabilitowania zakonu .
   W tym miejscu wspomnieć należy o Uczcie u Wierzynka w Krakowie. Król Polski Kazimierz Wielki też był zadłużony u Wierzynka, ale z tego powodu nie wyniknęły nigdy żadne zbrodnie czy inne nikczemne i zbrodnicze ekscesy, jak miało to miejsce w katolickiej Francji.

3.     Komandoria tempelborchska – tempelburska w okresie rządów Kazimierza Wielkiego

   W 1296 r. król Przemysł II został podstępnie zamordowany w Rogoźnie przez Brandenburczyków. Wtedy ziemie przez niego nadane przywilejem templariuszom zagarnęła Brandenburgia. W 1312 r. zakon templariuszy został rozwiązany, a jego posiadłości papież Klemens V polecił przekazać zakonowi joanitów.
   Brandenburczycy nie spieszyli się jednak z wykonaniem papieskiego werdyktu i dopiero po ponad 30 latach, bo w 1345 r. joannici weszli faktycznie w posiadanie dawno przyznanych im dóbr, budując zamek  w Drahimiu i Machlinach .
      Zakon rycerski joanitów skupiający głównie Francuzów i Aragończyków został założony w 1048 r. w Jerozolimie, a jego zasadniczym zadaniem była obrona pielgrzymów przed muzułmanami. Nazwa zakonu pochodzi od szpitala Św. Jana zajmującego się pielgrzymami do ziemi świętej. Od końca XII w. joannici mieli swoje domy zwane konwentami w Czechach, na Morawach i w Polsce. Po upadku Królestwa Jerozolimskiego w Palestynie w 1291 r. joannici przenieśli się na Cypr. W 1309 r. zdobyli wyspę Rodos i założyli własne państwo – kawalerów rodyjskich. Po zdobyciu Rodos przez Turków w 1530 r. główna siedziba zakonu została przeniesiona na Maltę. Po jej zajęciu przez Anglików w 1800 r. nastąpiła konfiskata dóbr joanitów – kawalerów maltańskich, co spowodowało w 1834 r. przeniesienie siedziby wielkiego mistrza do Rzymu. Od 1953 r. zakon kawalerów maltańskich podlega Watykanowi .
   W ostatnich latach XII w. margrabiowie brandenburscy zagarnęli tereny od Drawy po Gwdę co spowodowało, że granice Nowej Marchii Brandenburskiej i państwa Krzyżaków bardzo poważnie się przybliżyły, a w 1309 r. nastąpiło ich połączenie. Tym samym Pomorze Zachodnie zostało odcięte od Polski. Wpływy polskie utrzymywały się jeszcze tylko dzięki powiązaniom dynastycznym książąt pomorskich i polskich Piastów .
   W okresie rządów Kazimierza Wielkiego dochodziło do częstych walk zbrojnych, w których krzyżowały się interesy Polski, Brandenburgii i Księstwa Pomorskiego. Bardzo ważną rolę strategiczną odgrywały wówczas tereny joanitów, które były pomostem między Brandenburgią i Krzyżakami, i odcinały Pomorze Zachodnie od Polski .
   W 1337 r. Kazimierz Wielki zawarł przymierze z książętami szczecińskimi, skierowane przeciw Brandenburgii i Krzyżakom, odnawiając tym samym sojusz polsko - pomorski . Pod koniec swych rządów Kazimierz Wielki wykorzystując nieporozumienie między cesarzem niemieckim a margrabiami brandenburskimi, podjął walkę o odzyskanie Pomorza Zachodniego.
   Posiadanie przez Polskę ziem joanickich spowodowałoby połączenie Pomorza Zachodniego z Polską. W 1365 r. w granice państwa polskiego weszły warownie Santok i Drezdenko, a w 1366 r. metropolia zakonu joanitów mająca kłopoty finansowe, sprzedała Kazimierzowi Wielkiemu zamek w Czaplinku.
   Także działania wojenne z margrabiami zostały zakończone korzystnie dla Polski układem drawskim podpisanym w 1368 r.. Na jego mocy komandoria tempelburska z Czaplinkiem i Drahimiem została oddana pod zwierzchnictwo Polski. Natomiast joannici, dotychczasowi posiadacze tych ziem, zostali lennikami Polski. Prowadzili oni jednak nadal politykę przeciw Polsce i Pomorzu .
   W 1368 r. odzyskano ziemię wałecką tj. teren położony między dolinami Drawy i Gwdy . Granice Polski przesunęły się wówczas aż po rzekę Drawę i zetknęły się z dzierżawami księstwa Pomorza Słupskiego, a bezpośrednie połączenie terytorialne ziem brandenburskich i zakonnych zostało przerwane .
   W tym czasie kresową strażnicą Wielkopolski na tych terenach był gród w Starym Drawsku, który strzegł granic państwa polskiego zarówno przed Brandenburczykami, jak i Pomorzem Zachodnim .


Rozdział szósty

     ZIEMIA ŁUBOWSKA W LATACH 1368 - 1668


1.    Sytuacja polityczna na terenie komandorii czaplineckiej i na ziemi wałeckiej

   Od 1368 r. komandoria czaplinecka wraz z ziemią wałecką wchodziła w skład odradzającego się państwa polskiego. Jej właściciele joannici stali się lennikami polskimi. Pod bokiem polskiego namiestnika i wbrew zawartym układom prowadzili nadal własną politykę przeciw Pomorzu i Polsce. Doprowadzili nawet do zbrojnych walk z Warcisławem VII ze Szczecinka, który w 1376 r. zdobył zamki w Machlinach i Czaplinku. Tylko zamek w Drahimiu oparł się wówczas najazdowi, dzięki swojej solidnej budowie i dogodnemu usytuowaniu .
   Komendanci joaniccy wykorzystując osłabienie zainteresowania się króla Ludwika Węgierskiego i królowej Jadwigi sprawami Pomorza, zdradzili układ drawski z 1368 r.. Związali się ponownie z Brandenburgią i Krzyżakami, stając się znowu pomostem między obydwoma wrogimi Polsce krajami i skutecznie oddzielając Pomorze od Polski .
   W 1391 r. ziemia wałecka została wykupiona przez króla Władysława Jagiełłę i na stałe wcielona do Korony . Natomiast w 1402 r. Krzyżacy nabyli od Brandenburgii tereny Nowej Marchii. Po jej zakupieniu zaczęli zgłaszać pretensje do ziemi wałeckiej. Na kilka lat przed decydującą bitwą grunwaldzką obie strony - Polska i zakon, starały się zająć ważne strategicznie ziemie. Krzyżacy dążyli do zajęcia wszystkich zamków polskich, a przede wszystkim Drahimia i Wałcza.
   Gdy Zakon zaatakował ziemię wałecką, Polacy oblegli grody nad Notecią i Drawą. W 1406 r. z rozkazu króla Władysława Jagiełły zdobyto twierdzę nad Drawą – Osieczno. Ale już w 1407 r. wojska polskie daremnie atakowały Santok i Drezdenko. Nie mogąc nic zyskać na południu, uderzył Jagiełło na północ. Na jegorozkaz starosta generalny Wielkopolski – Tomasz z Węgleszyna w 1407 r. zdobył szturmem ważną twierdzę Drahim .
   Oto jak opisał zdobycie twierdzy drahimskiej polski historyk Jan Długosz:
   „Aby przywłaszczeniu zamku w Drahimiu, zajętego przez joanitów nie nabrało mocy a rzeczony nie przeszedł na ich własność jak zamek w Santoku oderwany przez samych rycerzy od Królestwa Polskiego, król Władysław Jagiełło przybył z odsieczą. Do komendanta rzeczonego zakonu wysłał posłów, którzy podali ultimatum: zamek podda się królowi Władysławowi Królestwa Polskiego lub odda hołd Królestwu i królowi. Po odrzuceniu obu warunków Tomasz z Węgleszyna zwany Kozłorogi herbu Jelita, kasztelan sandomierski i kapitan Wielkopolski wysłany został przez króla w celu zdobycia rzeczonego zamku.
   Działając z rozkazu króla w ciągu 4 dni po bezskutecznej obronie joanitów siłą swego wojska zdobył zamek, który od tego czasu w posłuszeństwie i pod panowaniem Królestwa Polskiego pozostaje” .
   Warownia stała się odtąd siedzibą starostów polskich. Z dawnej komandorii czaplineckiej utworzono starostwo drahimskie z siedzibą w zamku. Stąd też starostwie polscy prowadzili liczne wypady zbrojne przeciw Krzyżakom .
   Po zdobyciu zamku w Drahimiu przez Polaków, niektóre rody niemieckie przeszły na stronę polską, a Arnold von Walde sprzedał nawet królowi polskiemu swoją część miasta Złocieńca. W odwet za to Krzyżacy wyruszyli zbrojnie na Wałcz, zamieniając go w kupę popiołów. Tylko zamek broniony przez polską załogę i mieszczan zdołał się utrzymać. W tym samym czasie inne wojska polskie najechały na Kalisz Pomorski, znajdujący się w rękach zakonu. Na wieść o tym Krzyżacy rzucili się w pościg za tymi wojskami, które w tym czasie wycofywały się przez Tuczno i Człopę, i dopadły je pod Wieleniem. Dwie polskie chorągwie zostały zupełnie zniszczone, a na placu boju zginęło około 500 polskich rycerzy.
   Na początku 1409 r. Polacy znowu najechali na Kalisz Pomorski, w odwet za co rody Nowej Marchii najechały i złupiły okolice Człopy . W 1409 r. atmosfera stawała się coraz gorętsza. Stosunki polityczne Zakonu i Polski pogarszały się z dnia na dzień. Polacy utrzymali jednak w swych rękach ważne zamki w Wałczu i Tucznie, a silną załogę pozostawili w twierdzy drahimskiej .


2.    Sytuacja polityczna i gospodarcza starostwa drahimskiego w latach 1407 – 1466

   W 1407 r. z dawnej komandorii czaplineckiej, w skład której wchodziło także Łubowo, zostało utworzone starostwo drahimskie. Starostwo były to posiadłości należące bezpośrednio do króla zwane inaczej królewszczyznami. W tym czasie ludność chłopska dzieliła się na chłopów zamieszkujących dobra (ziemie) szlacheckie lub królewskie (królewszczyzny). Lepiej powodziło się chłopom w królewszczyznach, gdyż bardziej jasno były dla nich określone prawa i przywileje niż w dobrach szlacheckich, gdzie szlachcic mógł bardziej skrupulatnie wykorzystywać siły chłopskie, niejednokrotnie narzucając prace dodatkowe .
   Zastępcą króla na terenie starostwa był królewski urzędnik, najczęściej szlachcic, noszący tytuł starosty. Był on lennikiem króla. Nie otrzymywał wynagrodzenia tylko dożywotnio używał dóbr królewskich, z czego miał obowiązek odstawiać dla króla czwartą część dochodów. W ręku starosty znajdowało się dowództwo wojskowe, zarządzania i troska o stosunki prawne oraz regulowanie zadłużeń ciążących na ziemi. Starosta miał do pomocy licznych podwładnych i urzędników, którzy pomagali mu w pracy.
   Starosta drahimski był też odpowiedzialny za właściwe użycie ziemi w 4 folwarkach znajdujących się na terenie zarządzanego przez niego starostwa .
   Dokumenty późnośredniowieczne wskazują, że Łubowo było jedną z najważniejszych wsi królewskich w starostwie drahimskim, w których znajdowały się folwarki. W imieniu starosty wioską zarządzali sołtysi .
   Sołtys otrzymywał ziemię po podziału, zjednywał osadników, osiedlał ich dając im ziemię, pomoc i przywileje . Mieszkańcy Łubowa zajmowali się rolnictwem, hodowlą i rybołówstwem. Na wezwanie starosty, musieli wstawić się z bronią w ręku na zamku w Drahimiu lub na granicy. Oprócz tego zobowiązani byli do płacenia podatków na rzecz starostwa drahimskiego .
   Według przywilejów, mieszkańcy Łubowa mieli prawo do pasienia, łowienia ryb, wypalania wódki i wyrębu drzewa, wolności targów dla własnego użytku, jak również byli wolni od dziesięciny. Mniejsze jeziora były wykorzystywane przez folwarki do łowienia ryb, natomiast większe były wykorzystywane przez folwarki w ten sposób, że były wydzierżawiane dla rybaków. Sołtysi i wolni chłopi mogli łowić ryby dla własnego użytku. Każdy pół – gospodarz służył  z bydłem w lesie półtora dnia tygodniowo, a w okresie żniw – dwa dni .
   Prawo użytkowania ziemi nakładało na chłopów obowiązek do dużych świadczeń, które dawniej składały się z podatku i dostaw, a mniej z ograniczenia wolności osobistej. Dopiero w późniejszym okresie przez stałe zemsty rodowe popadło chłopstwo w zależność i pańszczyznę, i zaczęło żyć w ubóstwie. Spośród chłopów wyróżniali się potem wolni: sołtysi, wolni ludzie – właściciele gospodarstw, młynarze i karczmarze /dziedziczni dzierżawcy/ lub posiadacze, do których zaliczano pełnych i półpełnych chłopów i wyrobników. Wieś Łubowo posiadała wówczas 23 1/8 gospodarstw .
   Po zwycięstwie pod Grunwaldem wzrosło znaczenie Polski na ziemi wałeckiej, jednakże Krzyżacy nie dali za wygraną i nie zrezygnowali ze swych pretensji do tej ziemi. Świadczy o tym wyprawa na Drabim, która zakończyła się kapitulacją polskiej załogi.
   Jednak w krótkim czasie udało się Polakom odzyskać utracony zamek. Władysław Jagiełło przywiązywał wiele wagi do tych nadgranicznych terenów. Był on jednym z dwu koronowanych władców polskich, którzy je osobiście zwiedzili.
   Jan Długosz napisał, że „wrócił on do Wielkiej Polski i tam resztę lata przepędził (rok 1426), objeżdżając i zwiedzając zamki i miasta pograniczne jak to Drabim, Międzyrzecz i Wałcz” .
   W 1442 r. Jan Wedel otrzymał od króla Władysława Warneńczyka starostwo drahimskie wraz z Wałczem i Drahimem, po złożeniu uroczystej przysięgi, iż „tylko w imieniu Korony Polskiej będzie zarządzał, tylko Polaków będzie w tych zamkach przyjmował i nikomu innemu (ich) nie wyda” .
   Do chwili wybuchu wojny 13 – letniej (1454-1466) mnożyły się spory nadgraniczne, wyprawy w celach rozbójniczych, jednak poważniejszych walk historia nie zanotowała.
   W 1454 r. w chwili wybuchu wojny polsko – krzyżackiej, toczonej przez Kazimierza Jagiellończyka, starostwo drahimskie było znów nękane przez Krzyżaków.
   W siódmym roku tej wojny udało się Krzyżakom zdobyć zamek w Wałczu i wraz z miastem uczynić z niego bardzo ważny punkt schronienia dla licznych rycerzy nadciągających z Niemiec z pomocą Zakonowi. Dla Polski była to znaczna strata, z czego w pełni zdawał sobie sprawę Kazimierz Jagiellończyk. Dlatego też wysłał on pod Wałcz znaczny oddział rycerstwa. Jednak mimo dzielnych ataków polskich, załoga krzyżacka zdołała się utrzymać.
   Inny los niż zamek w Wałczu podzielił zamek w Drahimiu. Ten musiał wytrzymać wiele ataków krzyżackich. Dzielnie broniony przez polską załogę, dzięki silnym fortyfikacjom i dogodnemu położeniu, pozostał w polskich rękach bardzo poważnie utrudniając Krzyżakom działania w tej części kraju .
   Gdy po wojnie polsko – krzyżackiej rycerze niemieccy walczący pod sztandarami zakonu, chcieli wrócić do Rzeszy przez ziemię szczecinecką, wójt Szczecinka kategorycznie im tego zabronił .
Po podpisaniu pokoju w Toruniu w 1466 r. ustały wreszcie przemarsze wojsk polskich i obcych przez tereny starostwa drahimskiego .


3.    Walki na pograniczu pomorsko – polskim w XVI i XVII w.

   Już w średniowieczu na ziemi szczecineckiej obok starych rodów pomorskich występowały również rody niemieckie. Były to m.in. tzw. 4 rody: Waldowie, Zastrowowie, Glasenappowie, Münchowowie, do których należało miasto Barwice, okolice Koprzywna, Barwic i jeziora Pile. Posiadłości tych rodów leżały tuż nad granicą polską, dlatego częste były ich zatargi ze starostami polskimi.
   W XVI w. w ich posiadaniu znajdował się dość znaczny obszar tzw. Pieleburger Heide, czyli puszcz i wrzosowisk nad jeziorem Pile .
   Zatargi na pograniczu polsko – pomorskim były wywołane przez możne rody pomorskie, które pragnęły powiększyć obszar swych posiadłości. Drobne zatargi ludności wielkopolskiej z Pomorzanami, przybierały często postać sporów granicznych między Królestwem Polskim, a księstwem Pomorza zachodniego, na obszarach porośniętych puszczą. Linię graniczną wyznaczały krzyże cięte siekierką na bardziej okazałych dębach. Przy ich nacinaniu zwoływano okoliczną ludność, aby dobrze pamiętała, którędy przebiega granica .
   Czasami wyznaczenie granicy odbywało się przy „bolesnym” współudziale miejscowych chłopów. I tak np. chłopi uczestniczący przy rozgraniczeniu posiadłości miejskich Wałcza od wsi szlacheckich, zeznają w roku 1640, że „bito ich do krwi rózgami w określonych punktach granicy, aby lepiej przez to zapamiętali, gdzie przebiega granica” .
   W 1590 r. na tle sporów granicznych doszło do krwawej bitwy pod Jastrowiem. Ówczesny starosta szczecinecki podstępem przesunął granicę ziemi szczecineckiej w głąb ziem polskich. Wrzucił on do rzeczki Piławy słup graniczny Rzeszy. Chciał w ten sposób zagarnąć ziemię położoną między jeziorem Pile, Gwdą i dawną granicą polską.
   W czasie wojny trzydziestoletniej wojska polskie wyrzuciły stamtąd niemieckich rycerzy – rabusiów i granica Polski w 1635 r. została przesunięta na pierwotną linię .
   Słowiańscy chłopi z okolic Szczecinka uciskani przez feudałów niemieckich poprzez ucieczki szukali ziemi i pracy w sąsiedniej Polsce. Często szlachcie polskiej z okolicy Czaplinka zarzucano, że „gości samowolną czeladź” zbiegłą z ziemi szczecineckiej .
   Szlachta i możnowładcy powiększali swe majątki, niejednokrotnie kosztem sąsiada, co w nadgranicznym terytorium naruszało granice państwowe. Incydenty graniczne były często bardzo napięte, a często o mało nie dochodziło do wojen. Dlatego też starano się o komisyjne ustalenie granicy. Kilkakrotnie komisyjnie rozgraniczano sporne terytoria i ustalano granice, ale często nie pokrywały się one z granicami ustalonymi przed kilkoma laty.
   Tak więc, mimo szczerych chęci z obu stron, nie przeprowadzono trwałego uregulowania sporów granicznych, a zatargi na tym terytorium trwały prawie do końca istnienia Rzeczypospolitej szlacheckiej . W 1635 r. nastąpił rozejm między Polską i Szwecją w Sztumskiej Wsi pod Malborkiem, kończąc tymczasowo konflikt zbrojny między oboma krajami.
   Tymczasem w Niemczech szalała wojna 30 – letnia (1618 – 1648) między katolikami a protestantami. Część wojsk szwedzkich walczyła w Niemczech, część w księstwie zachodniopomorskim. Mieszkańcy ziemi wałeckiej ponosili bardzo ciężkie straty wskutek przemarszów, kontrybucji i swawoli obcych żołnierzy. Nie zważając na neutralność Polski, która nie brała udziału w tej wojnie, oddziały szwedzkie wpadły do Wałcza i zrabowały m.in. kościół katolicki. Wojska cesarsko – austriackie walczące ze Szwedami, powracając od strony Szczecinka przez neutralne państwo, w 1642 r. najechały na Sypniewo, gdzie doszło do krwawej potyczki z miejscowymi chłopami, którzy bronili swego dobra przed rabunkiem .


4.    Strategiczne znaczenie ziemi wałeckiej w „potopie szwedzkim” i jego następstwa na terenach starostwa drahimskiego

   Najazd szwedzki z lat 1655 – 60 spadł na Polskę osłabioną przez wojny kozackie i szlachecką swawolę, od strony zachodniej. Ziemia wałecka jako pierwsza padła łupem szwedzkiego najeźdźcy. Ludność okolic Czaplinka otrzymała od sejmiku średzkiego upomnienie, aby przy pierwszym ciosie wroga, udzieliła rotmistrzowi, a był nim dowódca placówki przedniej – Czaplinka wraz z zamkiem w Drahimiu – rotmistrz gnieźnieński Władysław Skoraczewski, i jego żołnierzom wszelkiej, niezbędnej pomocy. W sumie liczba tego wojska nie przekroczyła 1400 żołnierzy, toteż główny ciężar obrony spadł na pospolite ruszenie szlachty .
   W dniu 21 lipca 1655 r. wojska szwedzkie pod dowództwem feldmarszałka Wittenberga, przekroczyły granicę polską koło wsi Siemczyno, rozpoczynając tym samym słynny „potop”. Jeszcze tego samego dnia rozbili swój obóz pod Czaplinkiem. Obsada zamku w Drahimiu wycofała się bez walki, a najeźdźcy gruntownie splądrowali Czaplinek i urządzili pogrom jego ludności. Następnie ruszyli na południe Polski, pozostawiając w Czaplinku małą załogę.
   16 sierpnia 1655 r. spod Szczecina wyruszył Karol Gustaw z drugim korpusem armii i pod Kołem połączył się z Wittenbergiem. W przeciągu krótkiego czasu wojska szwedzkie zajęły całą Polskę, a król Jan Kazimierz musiał uchodzić za granicę. Tymczasem Szwedzi bezlitośnie łupili szlachtę, mieszczan i chłopów, kontrybucjami w pieniądzach, zbożu i żywności. Wsie musiały dostarczać bydła i prowiantu dla żołnierzy szwedzkich.
   Ale Stefan Czarnecki prowadzący wojnę partyzancką, począł ukrócać swawole Szwedów, zadając im znaczne straty. Wiosną 1656 r. wyprawił się on na Wielkopolskę. Jeden z jego oddziałów dotarł pod Szczecinek i złupił okoliczne miasteczka  i wsie.
20 lutego 1657 r. Jan Kazimierz powrócił do kraju. Znalazł się nawet na ziemi wałeckiej. Był to drugi wypadek pobytu króla polskiego na tych terenach. W maju 1658 r. pod Człopą i Czaplinkiem koncentrowane były oddziały korpusu ekspedycyjnego do pomocy Danii walczącej ze Szwecją .
   Rezultaty „potopu” były dla Polski żałosne nie tylko pod względem zniszczeń materialnych ale i pogorszenia się sytuacji politycznej na pograniczu północno – zachodnim.
   W 1657 r. Fryderyk Wilhelm Hohenzollern /Wielki Elektor/ za pośrednictwem cesarza, zawarł z Polską układ w Welawie /19 września/ uzupełniony w Bydgoszczy /6listopada/. Na mocy tego układu w zamian za pomoc, której musiał udzielić Polsce w wojnie za Szwecją, elektor uzyskał zrzeczenie się zwierzchnictwa polskiego nad Prusami. Oprócz tego otrzymał księstwo bytowskie i lęborskie jako lenno oraz starostwo drahimskie jako zastaw za udzieloną pożyczkę, która wynosiła 120 tysięcy talarów reńskich .
   Ówczesny starosta drahimski, hetman polny Stanisław Rewera Potocki  nie podporządkował się ustaleniom traktatu wawelsko – bydgoskiego i nie oddał zamku Brandenburczykom. Dopiero po jego śmierci w 1668 roku, Brandenburczycy zdobyli zamek siłą .
   W tym samym roku z polecenia nowych władz /Brandenburczyków/ sporządzono szczegółowy opis starostwa . Na sejmach polskich kilkakrotnie podnoszono konieczność wykupu starostwa drahamskiego /ostatni raz w 1726 r./ ale do tego nigdy nie doszło i starostwo drahimskie pozostało w rękach brandenbursko – pruskich aż do I rozbioru Polski tj. do r. 1772, kiedy to na dobre wcielono je do prowincji pomorskiej państwa pruskiego .
   Tereny starostwa drahimskiego w 1668 r. były bardzo zniszczone i wyludnione. Wioska Łubowo w 1668 r. liczyła zaledwie 100 osób, gdyż duża liczba jej mieszkańców uciekła, zginęła lub została wypędzona. Przez spory graniczne, wojnę 30 – letnią, wojny polsko – szwedzkie, przez zarazy i następstwa wojen, choroby i pomory, podupadły liczne gospodarstwa chłopskie.
   Jeszcze w 1668 r. w Łubowie było gospodarstwo sołtysa z 2 sołtysami, karczma, 5 wolnych gospodarstw, a z dawnych 26 półgospodarstw w 1668 zostało tylko 11, z dawnych 6 zagród wyrobników pozostało 5. Gospodarstwa były wyniszczone i uprawa roli ograniczona do minimum. Brakowało ludzi, bydła pociągowego i ziarna na zasiew. W 1668 r. stosunki gospodarcze w Łubowie nie były jeszcze normalne. Folwark wysiewał zaledwie 150 miarek zamiast 250 jak w dawnych czasach. Liczne gospodarstwa były opuszczone, budynki częściowo zniszczone, a duże obszary leżały puste. Stan zwierząt na folwarku był bardzo zmniejszony. Folwark posiadał tylko 14 sztuk bydła – dawniej ponad 100, tylko 9 świń – dawniej ponad 50, 249 owiec – dawniej aż 500 – 1000.
   Warto wiedzieć, że w 1630 r. dzierżawcą Łubowa był szlachcic Stefan Starzeński, który w roku 1633 pracował w przedstawicielstwie polskim w Moskwie .
   Można więc domyśleć się, jak bardzo wioska i okolice ucierpiały przez liczne grabieże i spustoszenia, siane przez obcego żołnierza przechodzącego przez tę część Polski.
   Oto fragment sporządzonego w 1668 r. szczegółowego opisu stanu zagospodarowania starostwa drahimskiego na przykładzie jednej ze wsi /wieś Rakowo/, które daje nam dzisiaj obraz stopnia wyludnienia tego terenu, jaki wyrządził „potop szwedzki”:

Wieś Raków /Rakowo/ podlega sądowi i nadzorowi policyjnemu zamkowi w Drahimiu. Kościół rakowski jest filią parafii w Łubowie . Grunt kościelny przynosi łącznie 6 korcy żyta i nieco owsa. Regestry kościelne ma z sobą ksiądz znajdujący się w Czaplinku. Gospodarstwo sołtysie zostało tu spalone kilka lat temu przez żołnierzy. Posiadał je św. Henryk Tecław i opłacał z niego rocznie 10 talarów czynszu do zamku w Drahimiu. Według przywileju, przypisano do tego gospodarstwa sołtysiego 3 całe gospodarstwa chłopskie, z których 1,5 stoi obecnie pustką, a 1,5 jest zamieszkałe w sposób następujący:
   Jan Sztreka siedzi na jednym gospodarstwie, pełni pańszczyznę obecnie z zaprzęgiem do folwarku w Łubowie 3 dni w tygodniu oraz płaci za dzierżawę, czynsz i dziesięcinę tyle samo co kmieć Dawid Damerow.
   Krystyna Krasin siedzi na połowie gospodarstwa, musi odrabiać pańszczyznę w Łubowie tak samo jak inni chłopi półwłókowi i płacić tyle samo co oni za dzierżawę, czynszu i dziesięciny do zamku w Drahimiu, aż do dalszych zarządzeń w tej mierze.
   Opisany obszar sołtysi jest położony w dogodnym miejscu, przy nim dobra łąka, tak że można tam kilkaset sztuk owiec przeżywić w ciągu zimy. Do tego sołectwa zgłaszają się spadkobiercy, jako to 3 synów i 2 pasierbice: Ryszard, Melchior i Henryk Tecławowie oraz Katarzyna i Elżbieta Damerow. Ujawnili się także rozmaici wierzyciele tego sołtysiego gospodarstwa, jak to /…/ /Źródło wymienia tu 7 wierzycieli na ogólną kwotę 361 talarów/.   
   Karczmarz Piotr Tom oddaje rocznie 20 złotych polskich czynszu od karczmy oraz 2 ½ korca żyta za dzierżawę i dziesięcinę, jak każdy karczmarz. Tenże piotr Tom przedstawił kilka przywileji pisanych po polsku, które zamierza przełożyć na język niemiecki: wynika z nich, że należy mu przekazać i opróżnić jedno wolne gospodarstwo chłopskie /tzn. uwolnione od ciężaru odrabiania pańszczyzny/.
   Młynarz rakowski Jan Damerow musi swoje przywileje przedstawić; na podstawie regestrów wynika, że oddaje on /do zamku/ rocznie 30 korcy żyta i 80 korcy jęczmienia i 1 korzec kaszy wg miary czaplineckiej . Jakie przysługują mu wolności, wykażą w przyszłości jego przywileje. Jest on wolny: powinien tak jak inni młynarze wykonywać prace stolarskie na zamku.
Kmiece gospodarstwa poddańcze /1 – włókowie/:    
   Znajduje się tutaj jedno tylko gospodarstwo kmiece, z którego pełnione są posługi pańszczyźniane. Mieszka w nim Dawid Damerow, odrabia on 3 dni pańszczyzny w tygodniu z zaprzęgiem, oddaje rocznie 4 talary i 6 groszy polskich czynszu, 5 korcy jęczmienia, 2 ½  korca żyta za dzierżawę młyna, ½ korca owsa na utrzymanie sądu, 4 kury, 1 gęś, dziesięcinę i opłaty za wypas w lesie, przędzie 3 sztuki przędzy i oddaje 3 korce owsa do zamku.
   Gospodarstwa chłopskie półwłókowe zamieszkałe: 1. Jan Karlak, 2. Jerzy Gad /młodszy/, 3. Jakub Klawunder. Ten ostatni wskutek podjętej budowy otrzymał 3 lata wolnizny, obydwaj tamci odrabiają tygodniowo pańszczyzny półtora dnia w tygodniu z zaprzęgiem, w sierpniu jednak 2 dni zamiast jednego, oddają rocznie 2 talary i 3 grosze czynszu, 1 ¼ korca żyta, 2 ½ korca jęczmienia, ¼ korca owsa na sąd, 2 kury, 1 gęś na dwóch, dziesięcinę i opłatę za wypas w lesie, przędą 3 sztuki przędzy.
   Opuszczone gospodarstwa półwłókowe:
   /Źródło wymienia kolejno 6 gospodarstw opuszczonych, oznaczając je imionami dawnych posiadaczy, są one częściowo powynajmowane za opłatą 4 talarów rocznie/.
   Gospodarstwo zagrodnicze:
   /Źródło wymienia 7 gospodarstw, oznaczając je imionami ich użytkowników/./…/.
Zbiegli:
/Źródło wymienia 5 zbiegłych, podając ich miejsca pobytu/.

   Po przejęciu starostwa drahimskiego przez Brandenburczyków, duża liczba chłopstwa zaczęła opuszczać swe posiadłości i uciekać z terenu, którym zarządzał elektor brandenburski. Duża część uciekinierów była wychwytana i osadzona z powrotem na opuszczonych gospodarstwach. Następnie brandenburski zarządca zamku w Drahimiu wymuszał na schwytanych chłopach przyrzeczenie.
   Oto tekst takiego przyrzeczenia (przysięga poddańcza chłopa pomorskiego) wymuszonego na osobie Jana Gallego, kołodzieja, który zbiegł z Rakowa i został schwytany przez brandenburską policję zamkową:

   „Składam wobec Boga przysięgę osobistą. Po tym gdy zostałem odszukany i tu sprowadzony z powrotem jako poddany drahimski przez elektorsko – brandenburskiego starostę, zatem ślubuję i przysięgam niniejszym, że jego Światłości na Brandenburgii, memu Jaśnie Oświeconemu Elektorowi i Panu, jako obecnej zwierzchności drahimskiej i odtąd jako drahimski poddany pragnę pozostawić poddańczo, wiernie, wdzięcznie posłusznym i gotowym do posług oraz to gospodarstwo lub półgospodarstwo chłopskie, które mi starosta elektorski przekaże, albo do czego mnie poza tym zobowiąże, bez sprzeciwu przyjąć, w nim zamieszkać i ani go nie opuścić, ani zbiec, a tylko na równi z innymi poddanymi starostwa drahimskiego świadczyć posłusznie pańszczyzny ustalone zwyczajem i zarówno staroście elektorskiemu, jak i innym wyznaczonym pozostawić wiernym i posłusznym , i w końcu zobowiązuje się na Zwiastowanie Panny Marii roku bieżącego tutaj bez zawodu ponownie się zadomowić i świadczyć to wszystko, co będę powinien rzetelnie, a na początek pragnę wykonać siewy letnie związane ze świętem Marii, w czym mi dopomóż Bóg i Jezus Chrystus”  .


Rozdział siódmy

   ŁUBOWO I OKOLICZNE WSIE W CIENIU CZARNEGO ORŁA PRUSKIEGO 1668 – 1918
 

    1. Brandenburska polityka ucisku na ziemiach starostwa drahimskiego

   Elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm Hohenzollern /Wielki Elektor/ w 1657 r. podpisał traktaty w Welawie i Bydgoszczy zręcznie wykorzystując osłabienie Polski i odstępując od Szwedów za cenę zniesienia swej podległości lennej. Potęga państwa brandenburskiego rosła bowiem proporcjonalnie do słabnięcia państwa polskiego. Stąd też nie jest w tym nic dziwnego, że państwo brandenburskie stało się najtroskliwszym opiekunem polskiego zamętu i robiło wszystko, co było w jego mocy, aby go podtrzymać i w miarę możności pogłębić. Leżało to przecież w ich interesie. Wielki Elektor interesował się państwem polskim i prowadził politykę bardzo dla niej niekorzystną.
   Fragment testamentu Wielkiego Elektora sporządzonego 10 lat po podpisaniu traktatów wawelsko – bydgoskich (w 1667 r.), dotyczący polityki zagranicznej Brandenburgii, a przeznaczony dla następcy tronu. Fryderyk III, następca Wielkiego Elektora, konsekwentnie realizował tę politykę. W jej konsekwencji w 1701 r. koronował się na króla Prus, co świadczy najlepiej o „opiekuńczym” charakterze Prus w stosunku do Polski. Oto fragment wspomnianego wyżej testamentu:

   „…Gdyby zaś Korona polska miała być wbrew wszelkim oczekiwaniom zaczepiona w przyszłości przez Koronę szwedzką i Szwedzi mieli, nie dotrzymując wiary i łamiąc układy, napaść na Polskę, na ten wypadek jesteście zobowiązani zgodnie z paktami zawartymi w Welawie i Bydgoszczy wiernie stanąć przy Polsce z całą Waszą potęgą i siłą, aby jej być pomocą. Od zachowania bowiem i utrzymania Polski zależy powodzenie Wasze i Waszych krajów. Obok tego musicie po wszystkie czasy wspierać Rzeczypospolitą przy utrzymaniu dawnych swobód. W żaden sposób nie pozwólcie się ani obietnicami, ani też korzyściami Wam ofiarowanymi, odłączyć lub odwrócić od Rzeczypospolitej, trzymajcie się stale Rzeczypospolitej, która obecnie wymiera. Przez takie zachowanie się uzyskacie zarazem, że król polski zawsze szczególnie z Wami liczyć się będzie musiał... .

   Brandenburska polityka ucisku chłopa słowiańskiego, spotykała się ze sprzeciwem tego ostatniego. Chłop polski próbował ciągle uciekać „ze strefy panowania Brandenburczyków”, co nie zawsze się udawało. Niektórych chłopów zdołano schwytać i wymuszano na nich złożenia przyrzeczenia /zobowiązania/, które zmuszało ich do objęcia opuszczonych gospodarstw.
   Jak wyglądało to w rzeczywistości relacjonuje nam źródło:

   „Działo się w Drahimiu 4 marca Nowego Stylu 1675 r. Jan Galle zbiegł  z Rakowa /z gospodarstwa zagrodniczego/ i został odszukany przez sługi starościańskie na Pomorzu, a także więziony kilka tygodni tutaj na zamku. Przyjmuje dzisiaj na siebie zobowiązanie, że już nigdy więcej nie zbiegnie, w przeciwnym razie chce być powieszony. Stawia w tym względzie 3 poręczycieli: Krystyna Janika, konnego posłańca, Krystyna Folka, młynarza i Krystyna Klabundra, karbowego, którzy poręczają wszystkim tym, co posiadają, że Jan Galle odtąd obejmie małą kuźnię w Drahimiu i będzie wykonywał wszelkie prace ślusarskie i rusznikarskie dla państwa za słusznym wynagrodzeniem, za co ma otrzymać mieszkanie i pomieszczenie na warsztat nie obciążone świadczeniami”  .

   W 1700 r. wybuchła wojna północna między Szwecją a Rosją. Główne jej działania toczyły się jednak na terenach polskich – w Wielkopolsce. Polska na skutek polityki króla polskiego Augusta II Sasa, została wplątana w wir tej wojny.
   W 1706 r. po porażce wojsk saskich i rosyjskich, przez ziemię wałecką zaczęły przemaszerowywać wojska szwedzkie, saskie, polskie walczące bądź to po stronie szwedzkiej, bądź saskiej. Nie oszczędzano wówczas wiosek wałeckich. Łupiono je doszczętnie, niemal wszystkie. Jeszcze tego samego roku wojska szwedzkie poniosły klęski i ziemia wałecka została opanowana przez wojska rosyjskie. W rok później w Wielkopolsce wybuchła zaraza, której szczyt nastąpił w latach 1709 – 1710. Wielkopolska jako całość straciła wówczas 1/3 swego zaludnienia. W tym samym czasie, gdy pozostała przy życiu ludności chroniła się przed skutkami zarazy na ziemię wałecką wtargnęli Szwedzi i rozpoczęli grabieże ludności m.in. bito i zrabowano chłopów w Sypniewie. W 1709 r. klęska szwedzkiego króla Karola XII umocniła w wojnie przewagę rosyjską i wtedy wojska saskie i rosyjskie opanowały ponownie ziemie Wielkopolski .
   Badania historyczne wskazują, że zniszczenia w Polsce spowodowane przez wojnę północną, były większe niż zniszczenia „potopu szwedzkiego” z lat 1655 – 1660. Obie wojny spowodowały w Polsce ogromne zniszczenia, toteż przez cały XVIII w. pracowano przy ich usuwaniu. Gdy Polska była zajęta wojną północną, Brandenburczycy dokonywali przemian na terenie starostwa drahimskiego, przygotowując podłoże dla polityki germanizacyjnej. Zrobili pierwszy krok w tym kierunku, zamieniając starostwo drahimskie na domenę państwową – Alt Draheim.
   Starostwo cieszyło się do I rozbioru Polski, pewnymi przywilejami autonomicznym i utrzymywało terytorialną łączność z Polską.
   W 1724 r. tereny Pomorza Zachodniego podzielono na powiaty . Łubowo znalazło się wówczas w powiecie szczecineckim i liczyło wg tabeli przemiałowej z 1726 r. – 150 osób , tzn. w ciągu niespełna pół wieku, liczba ludności zwiększyła się tylko o 50 osób, co wskazuje na to, że życie w tej wsi nie należało do łatwego. Ciągłe wojny i przemarsze wojsk, zarazy i walki graniczne nie sprzyjały osiedleńcom, których ciągle rabowano bądź zmuszano do płacenia kontrybucji.
   W latach 1756 – 1763 toczyła się wojna o Śląsk między Prusami i Austrią sprzymierzoną z Rosją. Prusy zdołały utrzymać Śląsk i wtedy Polska została przez nich otoczona od południa. Polska nie mogła upomnieć się o swoją starą utraconą ziemię, gdyż stała się „domem otwartym” dla wojsk gwałcących jej neutralność. Taką sytuację wykorzystał król pruski Fryderyk II i postanowił wykorzystać ją do swych celów politycznych. Na przełomie lat 60/70 tamtego stulecia, wojska pruskie pod pozorem ochrony przed epidemią, zakładały tzw. „kordony zdrowia” oznaczone słupami z pruskim orłem i obsadzone silnie wojskiem. Linią tą oddzielono Prusy Królewskie i część Wielkopolski od reszty Rzeczypospolitej i przesuwano się ciągle na południe. W roku 1771 ziemia wałecka, na rok przed oficjalnym traktatem rozbiorowym, znalazła się pod wojskową okupacją pruską.
   Jednakże już w 1772 r. po podpisaniu traktatu rozbiorowego, posunięcia Prusaków nabrały mocy prawnej i cały nasz region oficjalnie przeszedł w ich ręce .
   Po zajęciu tych terenów, Prusy zaczęły przeprowadzać kolonizację wiejską. W 1784 r. w okolicach Szczecinka spustoszono kilka jezior. Pracami takimi kierowali fachowcy holenderscy, sprowadzani przez króla pruskiego Fryderyka III. Rozpoczęta też karczowanie lasów, uzyskując tym sposobem grunty pod uprawę dla rolnictwa. Na uzyskanych i odpowiednio przygotowanych terenach osadzono kolonistów  z rodzinami przybywających z różnych krajów Europy .
   W czasach przeprowadzenia tej kolonizacji Łubowo posiadało 1 pełne gospodarstwo, 19 półgospodarstw oraz 2 wolnych sołtysów, którzy sprawiali we wsi władzę. Oprócz tego znajdował się tu kościół ewangelicki, którego filie znajdowały się w Noblinach i Rakowie. Do wsi przybyło 6 ludzi, którzy wzięli w posiadanie ziemię z byłego folwarku /zniszczonego w 1765 r./ oraz kowal i nauczyciel. We wsi mogło znaleźć zatrudnienie 47 osób, gdyż tyle było wolnych miejsc dla parobków .


2.Ożywienie dążeń niepodległościowych ludności słowiańskiej w okresie wojen napoleońskich i Wiosny Ludów

   Nadzieja na wyzwolenie spod jarzma pruskiego zaświtała Polakom mieszkającym na terenie starostwa drahimskiego z chwilą druzgocącej klęski armii pruskiej z armią francuską, pod Jeną i Auerstadt jesienią 1806 r. .
   Ziemie Brandenburgii, Pomorza i Prus stały otworem dla zwycięskiej armii francuskiej. Na wiadomość o zwycięskim pochodzie wojsk Napoleona, uzbrojeni chłopi polscy pod dowództwem szlachty, rozbrajali załogi pruskie na Pomorzu, w ten sposób pomagając wojskom francuskim w likwidowaniu wojsk pruskich.
   W czasie wojen napoleońskich wojsko polskie kilkakrotnie wpadało do ziemi szczecineckiej, ściągając wysokie kontrybucje na rzecz Napoleona.
   Przez ziemię szczecinecką ciągnęły wojska francuskie na Rosję w 1812 r. i przez nią wracały pobite. Z zimy 1813 r. datuje się istniejący tu do dziś cmentarz francuski. Pogrzebano na nim około 120 żołnierzy francuskich, wracających spod Moskwy. Powracając z Rosji wojsko francuskie przywlekło tyfus, a stacjonując głównie w obu Gwdach, przyczyniło się do wyludnienia tego terenu z powodu zarazy.
   Szlak wojenny Napoleona na Moskwę prowadził na południowy – wschód od Łubowa w okolicy Liszkowa. Na tym terenie znajdują się groby kurhanowe z tamtych lat. W grobach znajdują się zwłoki żołnierzy francuskich, zmarłych na skutek zarazy, jaka rozprzestrzeniła się wśród wojska. W czasie działań wojennych przeciw Napoleonowi w Szczecinku znajdowała się główna kwatera armii pruskiej .
   Po zakończeniu wojen napoleońskich dla ziemi szczecineckiej rozpoczął się długotrwały okres pokoju. Od połowy XIX w. powiat szczecinecki został włączony do ogólnego planu budownictwa dróg lądowych – szos i kolei żelaznych, ale już przy końcu XVIII w. istniał trakt pocztowy przebiegający przez Stargard – Drawsko – Złocieniec – Czaplinek – Łubowo – Szczecinek.
   W 1848 r. do ziemi szczecineckiej doszły odgłosy Wiosny Ludów. Wzmagające się nastroje rewolucyjne spowodowały wrzenia wśród mas ludowych. Na początku maja 1848 r. chłopi ze wsi Rakowo zaprzestali płacenia podatku gruntowego i drogowego, co doprowadziła do starcia z żandarmerią, rekwirującą chłopom żywność, a nawet odzież. Aktywność polityczna chłopów z Rakowa, dała pełny efekt w czasie wyborów do Zgromadzenia Narodowego 8 maja 1848 r., w którym po raz pierwszy brała udział cała ludność .
   Walkę wyborczą podjął „półrolnik” z Rakowa – Ludwik Rantsch wraz z dwoma innymi chłopami – Olbergiem i Miessnerem.  Rantsch został wybrany posłem, a rzemieślnicy ze Szczecinka, wysłali do niego specjalną petycję w sprawie podjęcia uchwał, które poprawiłyby ich sytuację ekonomiczną.
   Na jednym z zebrań przedwyborczych, Rantsch został pobity przez junkra von Kleista z Radacza. Oto głos naocznego świadka zajścia, który przedstawił całą sprawę /relacja nieco skrócona/:

   „... Dzień wyborów 8 maja, po którym obiecywaliśmy sobie tak wiele, stał się przedmiotem nadużycia. Przez kogo? Pan v. Petersdorf oświadczył, że przez pospólstwo. Jako naoczny świadek podaję tutaj następującą informację. Już przed południem wynikała z wyborów, że Pan Rantsch będzie prawdopodobnie wybrany na posła. Szlachta i urzędnicy obawiali się uszczuplenia swoich praw i już wtenczas wspólnie postanowili pobłogosławić panów Rantscha i Olberga do ich przyszłego zawodu tęgą dawką kijów ... .
   Z kolei na wniosek pana geometry Otto, który wszedł do sali, udał się na chór, aby wszystko lepiej widzieć: Przemówienie wygłosić! Życiorys opowiedzieć! Jednocześnie pan burmistrz zapytywał: Czy jesteście nacjonalizowani? A gdy Rantsch temu zaprzeczył, burmistrz oświadczył strasznym głosem: Precz, nam potrzebny Prusak, a nie żaden obcy na naszego posła. Rozumie się, że to „precz” odniosło swój skutek. Rantsch został wyprowadzony do drzwi ogrodowych i tam przez pana szambelana v. Kleista, który ustawił się przy drzewach, uderzony w kark kijem dwucalowej grubości, tak że upadł na ziemię. To uczynił szlachcic przedstawicielowi ludu!
   To wszystko mogę uzupełnić autentycznymi dowodami i taki był rezultat omawianego dnia wyborczego 8 maja dla wyboru przedstawiciela społeczeństwa o nasze prawa /!/.
   Pan v. Petersdorf niechaj teraz zechce wyjaśnić, kto w ten sposób był pospólstwem? O odpowiedź prosi L. Muller, blacharz w Szczecinku… „ .

   Wniosek o unieważnienie wyborów wpłynął do Zgromadzenia Narodowego, a mandat Rantscha unieważniono pod zarzutem braku obywatelstwa pruskiego i ubiegania się o diety poselskie .
   W latach czterdziestych ub. stulecia, Łubowo było zamieszkiwane przez 543 osoby, z czego 537 osób było wyznania ewangelickiego, ewangelickiego reszta /6 osób/ - judajskiego. Liczba domów mieszkalnych wynosi wówczas 64.
   Pod koniec XIX w. zaborca pruski zaostrzył ucisk narodowy na ziemiach zabranych Polsce. Jedną z metod tego ucisku było dążenie, aby na terenach zabranych skupić jak największą ilość ziemi i zapewnić niemiecką przewagę narodowościową na tych terenach w obliczu „ucieczki ze wschodu”. Stworzono Komisję Kolonizacyjną /1886 r./, która działała w Poznańskiem i na terenach Prus Zachodnich. Komisja Kolonizacyjna dysponując 100.000.000 marek, miała „przez osiedlanie niemieckich chłopów i robotników wzmocnić – element niemiecki przeciwko dążeniom polonizacyjnym” . Jednakże mimo starań, jakie zrobił w tym kierunku rząd Bismarcka, w II połowie XIX i początkach XX w., zaznaczył się znaczny odpływ ludności niemieckiej z Pomorza, nie tylko ze wsi ale i z miast. Ludność wyjeżdżała do Niemiec zachodnich i USA, gdzie tempo rozwoju przemysłu było większe i gwarantowało większe zarobki. Jednocześnie widoczny był /od II połowy XIX w./ olbrzymi przypływ na Pomorze Zachodnie, ludności polskiej w charakterze robotników najemnych. Taka sytuacja spowodowała, że przed Niemcami stworzyła się groźba obrócenia w niwecz długowiecznego wysiłku germanizacji tych ziem .
   Natomiast w Łubowie nie był widoczny ubytek ludności lecz napływ, wg danych z dn. 2 XII 1895 r., liczba ludności Łubowa wzrosła do 869 osób /443 mężczyzn i 426 kobiet/, które zamieszkiwały 116 domów. Były też przygotowane 2 miejsca na budowę nowych domów. Liczba rodzin powyżej 2 osób wynosiła 165. We wsi istniał kościół ewangelicki, który skupiał 863 wiernych. Było też 6 innowierców: 1 katolik i 5 Żydów. Powierzchnia wioski /razem z koloniami/ wynosiła aż 1973,5 ha . Proces ucieczki ludności z Pomorza trwał do I wojny światowej. Wyludniała się przede wszystkim wieś – 4878 osób przyrostu naturalnego, przy 5751 emigrujących, /dane z lat 1906 – 1910/ .
   Na teren powiatu szczecineckiego już od końca 1918 r. zaczęła napływać ludność niemiecka z ziem odzyskanych przez Polskę: z Wielkopolski i Pomorza Gdańskiego, co spowodowało, że powiat po wojnie wykazywał znaczny wskaźnik wzrostu zaludnienia .


     Rozdział ósmy

   ZIEMIA ŁUBOWSKA W LATACH REPUBLIKI WEIMARSKIEJ I CZASACH HITLEROWSKICH 1918 – 1939


1.    Ucieczka ludności niemieckiej z Pomorza

   Po pierwszej wojnie światowej szczególnie widoczny był upadek gospodarczy Pomorza Zachodniego, a z nim Ziemi Łubowskiej. Przyczyna odpływu ludności niemieckiej z Pomorza i zacofania tego regionu w porównaniu do reszty Niemiec leżała w braku naturalnej jej jedności ekonomicznej z ziemiami Rzeszy.
   Ze względu na znaczną odległość od centralnych i zachodnich regionów Rzeszy, gdzie znajdowały się główne ośrodki wielkiego przemysłu i konieczny był dowóz żywności, produkty rolne Pomorza Zachodniego nie miały rynku zbytu .
   Przez całe dwudziestolecie międzywojenne, a szczególnie w przede dniu agresji na Polskę, widoczna była ucieczka Niemców na zachód. Proces ten rozpoczął się już w XIX w., chociaż do lat 1925 – 1926 zjawisko wyludniania ustąpiło czasowemu przyrostowi ludności. Spowodował to napływ rzeszy urzędników niemieckich, którzy uszli z obszaru nowo powstałej Polski, a także na skutek wysiedlania przez Polskę w 1925 r. „optantów” tj. tych, którzy w plebiscycie głosowali przeciw Polsce.
   Jednak kilka lat później nastąpiła nowa fala odpływu ludności mimo, że państwo niemieckie na zasiedlenie i ożywienie gospodarcze tych obszarów wydawało ze specjalnego funduszu „pomocy wschodowi” /Osthilfe/ kolosalne sumy . W 1929 r. obszar powiatu szczecineckiego wynosił 200.000 ha., co dawało mu 3 miejsce pod względem powierzchni w Prusach, natomiast liczba mieszkańców wynosiła zaledwie 82 tys..
   W tym okresie zmieniły się też poglądy Niemców na ich politykę wschodnią. Jak w 1809 r. przedstawiciel ludowy miasta Szczecinka powiedział, że „każdy chciał tu mieszkać /Drang nach Osten – przyp. N.M./ - bo miejscowość życie dawała” , tak po upływie stulecia nie popełniając błędu, można z powodzeniem powiedzieć, że nikt nie chce tu mieszkać bo miejscowość życie rujnuje. Każdy Niemiec, który mógł opuszczał Pomorze i wyjeżdżał na zachód.


2.    Życie polityczne.

   W 1918 r., po zakończeniu pierwszej wojny światowej powstało państwo polskie. Sprawa granicy polsko – niemieckiej nie została określona w Compiegne, gdzie rządowa delegacja Niemiec podpisała warunki zawieszenia broni mimo, że Francja stała na stanowisku, aby powstającemu państwu polskiemu przyznać na zachodzie granice sprzed pierwszego rozbioru z r. 1772. Jednak Wielka Brytania i Stany Zjednoczone Ameryki Północnej opowiedziały się za przyznaniem Polsce tylko części Pomorza i Poznańskiego, aby zapewnić jej dostęp do morza .
   W takiej sytuacji Polacy musieli liczyć tylko na siebie. W okresie dwudziestolecia międzywojennego 1919 – 1939 wzrosły więc nadzieje Polaków zamieszkałych na terenie dawnego starostwa drahimskiego na odzyskanie niepodległości. Znawca kaszubszczyzny Alfons Parczewski w referacie opracowanym dla Polaków biorących udział w Kongresie Pokojowym w Wersalu w dniu 7 maja 1919 r. postulował:

„... Drabim i Czaplinek wraz z okolicznymi wsiami, czyli dawne starostwo drahimskie powinno być przywrócone w posiadanie Polski!...” .
   Był to jedynie postulat, który de facto wszedł w życie dopiero po klęsce Trzeciej Rzeszy w 1945 r..
   Ale póki co, w niedzielę, 23 lutego 1919 r. w Czaplinku została założona Obrona Obywatelska – Buergerwehr, w której skład weszły wszystkie warstwy ludności miasta. Jednocześnie jednogłośna decyzją zwołane zostało zebranie w Urzędzie Miasta .
   Najpoważniejsze organizacje rewizjonistyczne czasów Republiki Weimarskiej to Niemiecki Związek Marchii Wschodnich - Deutscher Ostmarkenverein oraz Niemiecki Związek Wschodni - Deutscher Ostbund.
   Działacze pierwszego związku już na jesieni 1918 r. prowadzili kampanię, która miała na celu niedopuszczenie do oddania zachodnich ziem polskich. Gdy problem granic polsko – niemieckich został rozstrzygnięty, organizacja skoncentrowała uwagę na utrzymaniu kontaktów z Niemcami żyjącymi na ziemiach polskich.
   Początki Niemieckiego Związku Wschodniego sięgają 1919 r., kiedy powołano go w celu popierania Niemców przybyłych z Polski .
   W związku z upadkiem cesarstwa i utworzeniem republiki w Niemczech dokonywały się zmiany w pruskiej administracji zachodniopomorskiej.
   Na miejsce dotychczasowego naczelnego prezydenta Prowincji Pommern Georga Michaelisa wybrany został radca prawny Julius Lippmann.
   Konserwatywna ¬Koesliner Zeitung donosiła wówczas, iż
   „ … Prowincja Pommern znała dotychczas jedynie konserwatywnych naczelnych prezydentów. Od kilkudziesięciu lat prowincją władali Puttkamerowe, stąd też nazwano prowincję Puttkamerun. Nigdy jeszcze jednak naczelny prezydent nie posiadał tak umiarkowanych poglądów jak Lippmann. Ma on obecnie 55 lat, urodzony w Prusach Zachodnich. …”  .
   Socjaldemokratyczny Volksbote donosił natomiast, „… Radca prawny Lippmann został wybrany na stanowisko naczelnego prezydenta prowincji pomorskiej. Jest on członkiem Demokratycznej Partii Ludowej. Powołanie go na to stanowisko oznacza początek odbudowy panowania konserwatywnego na Pomorzu. W jakim tempie będzie ono przebiegało, zależne będzie to od samego naczelnego prezydenta prowincji. Chcielibyśmy, aby cała podporządkowana mu administracja była prawdziwie demokratyczna, i to w pełnym tego słowa znaczeniu. …” .
   W dniu 26 lutego 1919 r. rząd pruski wydał rozporządzenie, na mocy którego starostowie powiatowi - landraci mogli składać podania o przeniesienie w stan spoczynku ze względu na „przebudowę państwowości”. Na Pomorzu Zachodnim z oferty tej skorzystali landraci Bobolic, Kołobrzegu, Słupska i Szczecinka. Jednakże z końcem kwietnia 1919 r. landratury zostały ponownie obsadzone przez ludzi dawnego reżimu .
   W dniu 15 maja 1919 r., po 17 latach administrowania powiatem szczecineckim, za okazywanie wierności cesarzowi Wilhelmowi odwołany został ze swego stanowiska landrat v. Hertzberg. Jego następcą na stanowisku landrata powiatu szczecineckiego został v. Dannenberg ze Szczecina .
   To właśnie ten landrat szczecinecki von Hertzberg znany ze swej bezczelności, ogłosił w dniu 16 czerwca 1919 r. na łamach „Deutsche Zeitung” list otwarty skierowany do kanclerza Rzeszy Gustava Scheidemanna. Oskarżał on kanclerza o zdradę interesów Niemiec, czyniąc go odpowiedzialnym również i za to, że Niemcy stały się bezsilne wobec swych wrogów. Za takie czyny – wg Hertzberga – należy się kara śmierci . Nie był on jednak obiektywny, gdyż nie doceniał swego własnego udziału w tworzeniu tej krytykowanej bezsilności Rzeszy. Będąc długoletnim landratem cesarskim miał wpływ na zgubną politykę Rzeszy, która zmierzała do konfrontacji z państwami zachodnimi, a zakończona została klęską militarną i upadkiem cesarstwa w Niemczech.
   Junkrzy zachodniopomorscy w każdej wsi i miasteczku organizowali własne bojówki. Były one uzbrojone w pistolety, karabiny maszynowe i zwykłe oraz granaty. W Jeleninie miejscowy oddział junkierski ukrył 4 haubice polowe wraz z amunicją, natomiast obszarnik von Kleist, właściciel wsi  Czarnkowo pod Białogardem, przechowywał 5 samolotów uzbrojonych w karabiny maszynowe .

   Z chwilą dojścia hitlerowców do władzy hasła antypolskie jeszcze bardziej się zaostrzyły. Hitlerowcy wykorzystali tradycje polityki wschodniej czasów republiki weimarskiej, kiedy niemal wszystkie skutki przegranej wojny, a zwłaszcza wytyczenie nowych, wschodnich granic niemieckich przypisywano Polsce .
   Już na początku 1933 r. rozpoczęła się intensywna militaryzacja Niemiec. Zbrojenia prowadziły do stworzenia „tarczy ochronnej, za którą kuto potężnymi nakładami środków i doświadczeń ofensywny miecz”. Jednym z etapów w rozbudowie wojska był rok 1935, a dokładniej 16 marca, kiedy to w Niemczech wprowadzono powszechny obowiązek służby wojskowej. 21 maja tego roku sprecyzowano jego zasady oraz strukturę Wehrmachtu .
   Gwałtowny rozwój Wehrmachtu powodował konieczność budowy różnych obiektów wojskowych. Po 1933 r. wybudowano w wielu miejscowościach Pomorza Zachodniego całe kompleksy koszar m. in. w Szczecinku czy Bornem. W 1934 r. na Pomorzu Zachodnim rozpoczęto budowę potężnego systemu umocnień, w którym najważniejszą rolę odgrywał Wał Pomorski - Pommernstellung – D 1 lub w skrócie „D-1” .
   Główny szkielet kilkudziesięciu żelazobetonowych schronów wykończono już w 1935 r., o czym świadczy napis Erbaut 1935 . Grubość ścian i stropów w specjalnych schronach wynosiła 2 m. Połączone one były podziemnymi korytarzami, zaopatrzone w dopływ wody, powietrza i prądu. Mogło się w nich zmieścić 80 ludzi. Mniejsze schrony bojowe były rozlokowane na stokach wzgórza, na przesmykach między jeziorami, z doskonałymi polami ostrzału broni maszynowej, wyrzutniami granatów i dział .
   Na terenie Pomorza Zachodniego powstały 2 potężne poligony wojskowe w Czarnem – Truppenuebungsplatz Hammerstein oraz w Bornem – Truppenuebungsplatz Gross Born. Szczególne znaczenie miał poligon w Bornem. W jego budowie rozpoczętej we wrześniu 1935 r. uczestniczyło 3, 5 tys. robotników. Wśród wielu urządzeń wojskowych oddanych w Bornem do dyspozycji Wehrmachtu znalazło się także lotnictwo wyposażone w podziemne hangary.
   19 maja 1936 r. oddano do użytku część tego poligonu. Już na jesieni tego samego roku, na tym poligonie rozszalały się wielkie manewry II korpusu. Były to pierwsze manewry po I wojnie światowej, przeprowadzone pod dowództwem gen. J. von Blaskowitza. W manewrach oprócz jednostek służby czynnej uczestniczyły też oddziały rezerwistów.
   Na jesieni 1937 r. na tym samym poligonie przeprowadzono wielkie manewry pierwszej grupy wojsk lądowych (Heersgruppe 1 – Berlin), dowodzonej przez gen. płk. Gerda von Rundstedta. W manewrach uczestniczyły wszystkie 3 rodzaje wojsk Wehrmachtu: wojska lądowe, lotnictwo i marynarka wojenna. Zadaniem manewrów było wypróbowanie umiejętności współdziałania sztabów i jednostek poszczególnych części armii niemieckiej. Szczególną uwagę zwrócono na skuteczność działania broni pancernej oraz operatywność Luftwaffe w walkach lądowych .
   Były to straszne manewry, przypominające wojnę, dlatego nie bez przyczyny wśród oficerów Wehrmachtu krążyło powiedzonko: Gott Erschuff im Zorn – Gross Born /Bóg stworzył w złości Borne/ .

Zdjęcie współczesne prawdopodobnie willi w którym mieszkał Gott Erschuff w Borne Sulinowo


   Do manewrów włączyło się także hitlerowskie ministerstwo propagandy, wyprobowując przydatność w warunkach wojennych, cywilnych dywersyjnych jednostek propagandowych .
   Od lipca 1939 r. obserwatorzy polscy notowali coraz więcej oddziałów Wehrmachtu przerzucanych na wschód. Potężnym ośrodkiem koncentracyjnym wojsk hitlerowskich był wówczas poligon w Bornem. Około 20 sierpnia przygotowania do realizacji planu „Fall Weiss” dobiegały końca. Na tutejsze tereny ściągnięto silne oddziały Wehrmachtu pod pozorem prowadzenia prac fortyfikacyjnych. W tym czasie kończono już formowanie 4 armii, wchodzącej w skład Grupy Północ Heeresgruppe Nord, na czele której stał gen. art. Guenter von Kluge. Armia przygotowywała się do napaści na Polskę.
   Rok 1939 pokazał w jakim celu Niemcy budowali obiekty wojskowe na Pomorzu Zachodnim. Z lotnisk pomorskich m.in. Bornego, ruszyły samoloty niemieckie, niosące śmierć i zniszczenie Polski.
   Z poligonów pomorskich m. in. z Bornego, wyruszyły na podbój Polski i świata dywizje hitlerowskie. Na poligonach i koszarach Pomorza Zachodniego szkolono wojsko. Setki oficerów artylerii przygotowała oficerska szkoła podchorążych artylerii w Bornem. Wychowankowie tej szkoły słynęli z fanatycznego oddania idei hitlerowskiej .
      Z terenów Szczecinka na Polskę wyruszył także XIX Korpus Pancerny gen. Heinza Guderiana , który ściągnięty został do Bornego. Na ten temat napisał po latach:
   „22 sierpnia 1939 roku otrzymałem rozkaz udania się do pomorskiego obozu ćwiczebnego Borne /Gross Born/, aby wspólnie ze sztabem świeżo sformowanego XIX Korpusu, który otrzymał nazwę Befestigungsstab Pommern /Sztab fortyfikacyjny Pomorze/, wziąć udział w budowie umocnień polowych wzdłuż granicy Rzeszy dla ochrony przed polską agresją. .
   Dnia 1 września 1939 r. Niemcy hitlerowskie zgodnie z założeniami zaatakowały Polskę, rozpoczynając tym samym drugą wojnę światową. Wojska hitlerowskiej 4 armii zaatakowały zgrupowanie polskiej armii „Pomorze” gen. dyw. Władysława Bortnowskiego. Mimo zaciętej obrony polskiej oddziały niemieckie posuwały się szybko w głąb Polski. Frontalne uderzenie XIX Korpusu Pancernego gen. H. Guderiana, wspartego II Korpusem Piechoty, łamało opór sił polskich. 2 września oddziały XIX Korpusu Pancernego dotarły do Świecia – zbliżyły się do Wisły .


3.    Sytuacja gospodarcza

   Rozpoczęte w 1933 r. intensywne przygotowania wojenne stanowiły pierwszy akt agresji przeciwko Polsce. Zgodnie ze swoimi planami wojennymi hitlerowcy podjęli realizację programu zmiany struktury ekonomicznej terenów powiatu szczecineckiego. Dążono do likwidacji bezrobocia poprzez organizowanie robót publicznych na wielką skalę, a także przez militaryzację tego obszaru. Hitlerowska polityka zbrojeń i przygotowań wojennych przyczyniła się do czasowego złagodzenia kryzysu gospodarczego. Tysiące młodych ludzi skierowano do wojska, a nadwyżki siły roboczej skierowano do budowy obiektów militarnych. Rozpoczęto budowę dróg bitych i modernizację starych, głównie tych, które miały znaczenie strategiczne tzn. biegły z zachodu a wschód. Zbudowano wówczas m. in. drogę betonową z Czaplinka przez Łubowo do Silnowa i drogę z Łubowa do Bornego. Powstały wówczas organizacje jak Niemiecki Front Pracy - Deutsche Arbeits Front i Służba Pracy Arbeitsdienst powołujące młodzież do pracy. Podstawowym zajęciem młodzieży, skupianej w tych organizacjach było, poza wykonywaniem prac melioracyjnych i budowy dróg, również szkolenie wojskowe .
   Ludność Łubowa w latach międzywojennych trudniła się rolnictwem. Po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r. młodzież znalazła zatrudnienie w pracach budowlanych. W latach 1934/35 duża liczba osób pracowała w Bornem przy budowie poligonu oraz Wału Pomorskiego .
   W tych samych latach duża liczba młodzieży Łubowa pracowała przy budowie drogi Czaplinek – Łubowo – Silnowo oraz Łubowo – Borne.
   Za wykonywanie takich prac państwo niemieckie płaciło dość wysokie pensje, co spowodowało znaczne zwiększenie rzeszy robotników. Na kilka dni przed wybuchem drugiej wojny światowej w Łubowie zakończono budowę dwóch nastawni kolejowych oraz przystąpiono do gromadzenia materiałów budowlanych potrzebnych do budowy nowego dworca kolejowego. Do tego jednak nie doszło, gdyż wybuchła wojna światowa i państwo niemieckie zabroniło budowy jakichkolwiek obiektów państwowych, a nawet prywatnych .

Rozdział dziewiąty

   ZIEMIA ŁUBOWSKA W LATACH DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ 1939 – 1945


1.    Życie polityczne i gospodarcze na terenie Łubowa i okolic w latach 1939 – 1945

   W kilka miesięcy po wybuchu drugiej wojny światowej na terenie Łubowa i okolic zaczęli pojawiać się pierwsi jeńcy wojenni, byli żołnierze europejskich armii regularnych. Wbrew przepisom Konwencji Haskiej i Genewskiej, zmuszeni do pracy w rolnictwie w charakterze robotników rolnych, stanowili darmową siłę najemną hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy na Pomorzu Zachodnim.
   Do Łubowa przywieziono ich około trzydziestu. Najpierw byli to jeńcy polscy wzięci do niewoli po zakończeniu wojny obronnej Polski we Wrześniu 1939 r.. Już następnego roku pojawili się jeńcy francuscy.
   Wszyscy jeńcy byli zatrudniani u miejscowych „baorów”, bądź w prywatnych zakładach produkcyjnych, tartaku lub mleczarni . Od początku 1941 r. do połowy 1943 r. w mleczarni pracowało 2 jeńców francuskich i 1 jeniec polski. Ten ostatni pracował tu przez całą wojnę aż do wyzwolenia tych terenów przez wojska sowieckie.
   W drugim zakładzie produkcyjnym – tartaku – pracowało 2 jeńców. Reszta natomiast była „porozrzucana” po całej wsi i pracowała u większych gospodarzy potrzebujących rąk do pracy. Takich gospodarstw w Łubowie było znacznie więcej niż takich, które nie zatrudniały jeńców .
   Inna sytuacja niż w Łubowie przedstawiała się w okolicznych wioskach. Były to wioski zamieszkiwane przez ludność, która trudniła się rolnictwem. W tych wioskach liczba jeńców była wyższa niż w Łubowie.
   W Noblinach /3 km od Łubowa/ przez całą wojnę u „baorów” pracowali jeńcy polscy, sowieccy, włoscy, francuscy, jugosłowiańscy, a nawet greccy . Podobna sytuacja panowała w Jeziornie /6 km od Łubowa/, gdzie pracowali tylko jeńcy polscy.
   Oto relacja jednego z nich, Karola Haasa:
   Jesienią 1940 r. wraz z 10 innymi jeńcami polskimi zostałem przywieziony do pracy przymusowej do wioski Flacksee - Jeziorna. Pracowaliśmy u „baorów”, gdzie praca bywała często bardzo ciężka.
   Często przywoziłem mleko do mleczarni w Łubowie i widziałem wojskowy samochód niemiecki, na który żołnierze ładowali beczki z masłem i skrzynki z serem, po czym samochód udawał się /drogą betonową/ w kierunku Bornego.
   W Bornem, jak mi było wiadomo, stacjonowały jednostki SS i Wehrmachtu. Będąc w Jeziornie widziałem jak do wioski przychodzili SS-mani. Potem dowiedziałem się, że byli oni z Bornego, gdzie stacjonowała ich jednostka .
   Jak wynika z relacji, mleczarnia w Łubowie zaopatrywała w żywność jednostki SS i Wehrmachtu z Bornego.
   Na robotnikach przymusowych Pomorza Zachodniego, Niemcy stosowali wymóg pracy w niedziele i święta, bez żadnych istniejących potrzeb. Wzbudziło to niemal sprzeciw, zwłaszcza robotników nakazom pracy w niedziele i święta zarówno powodu nadmiernej eksploatacji ich sił jak i obrażania ich uczuć religijnych. Obowiązek świętowania u tych ludzi był głęboko zakorzeniony. W Łubowie obcokrajowcy wykorzystujących wolne godziny w niedziele i święta, Niemcy traktowali jako włóczęgów. Miejscowy wójt wydał nawet zarządzenie nakazujące zatrudnianie, zwłaszcza Polaków, w tych dniach, aby zagwarantować większe „bezpieczeństwo” ludności niemieckiej.
   Ludność niemiecka w Małem Czarnem /6 km od Łubowa/ w latach 1943 – 1945 żyła w ciągłej obawie przed niespodziewanym odwetem ze strony zatrudnionych w tej wsi cudzoziemców. Wśród społeczeństwa niemieckiego krążyły wiadomości, że obcokrajowcy są zorganizowani i posiadają broń. Mówiono, że w innych miejscowościach jest jeszcze gorzej, gdyż Polacy posiadają broń i grożą Niemcom wymordowaniem .
   Obowiązek pracy w niedzielę i święta uzasadniano oficjalnie wobec obcokrajowców istnieniem pilnych robót nie cierpiących zwłoki. Większość „baorów” zastosowała się do nakazu władz i zmuszała zatrudnionych u siebie robotników do różnych prac dodatkowych .
   Z okolic Łubowa znane są 2 obozy jenieckie. Są to: Stalag II H Gross Born i Oflag II D Grossborn – Westfalenhof /Kłomino/ , gdzie w roku 1940 przebywali najpierw oficerowie – jeńcy francuscy, od 1941 r. polscy oficerowie przywiezieni z Choszczna.
   W obozie w Bornem w październiku 1939 r. przebywali polscy jeńcy z wojny obronnej, wzięci do niewoli głównie w województwie bydgoskim i na Wybrzeżu. Na terenie obozu działał teatr zwany „Teatrem Symbolów”, założony przez Leona Kruczkowskiego i Józefa Korzeniowskiego. Zorganizowano też kursy różnych specjalności oraz orkiestrę rozrywkową i symfoniczną .
   Od sierpnia 1944 r. na terenie powiatu szczecineckiego rozpoczęto przygotowania do ewakuacji magazynów przemysłowych oraz części ludności. Działo się to na skutek zbliżania się wojsk polskich i sowieckich do granic starej Rzeszy. Przystąpiono też do przygotowań obronnych .

Pomnik i groby żołnierzy Radzieckich w lesie pod Borne Sulinowo Pomnik i groby żołnierzy Radzieckich w lesie pod Borne Sulinowo Pomnik i groby żołnierzy Radzieckich w lesie pod Borne Sulinowo Pomnik i groby żołnierzy Radzieckich w lesie pod Borne Sulinowo Pomnik i groby żołnierzy Radzieckich w lesie pod Borne Sulinowo


2.    Przeprowadzenie operacji pomorskiej i wyzwolenie Łubowa

   Ofensywna operacja pomorska była przeprowadzona w 4 etapach: od 10 do 19 lutego 1945 r., od 20 lutego do 5 marca, od 6 do 13 marca  1945 r. i od 14 do 31 marca 1945 .
   Ważną rolę w walkach o Pomorze Zachodnie, a zwłaszcza o tereny województwa koszalińskiego, odegrały jednostki 1 Armii Wojska Polskiego, które walczyły na prawym skrzydle 1 Frontu Białoruskiego.
   Główne zadanie 1 Armii WP w tej operacji polegało na związaniu swoimi działaniami sił hitlerowskich broniących się przed Frontem i niedopuszczenie do ich wycofania się w czasie, gdy wojska sowieckie wychodzące na skrzydła i tyły hitlerowców zamykały pierścień okrążenia od wschodu, zachodu i północy .
   W ramach tych działań 1 Armia nawiązała walkę z nieprzyjacielem broniącym pozostałej w jego rękach części Wału Pomorskiego włamując się w jego główną pozycję . W dniu 7 lutego 1945 r. dowództwo Frontu przyjęło następującą ogólną koncepcję działań: siłami 2 Korpusu Kawalerii Gwardii, 1 Armii WP, 47 i 61 Armii, 7 Korpusu Kawalerii Gwardii i 2 Armii Pancernej Gwardii kontynuować natarcie i do końca dnia 9 lutego wyjść na rubież: Liszkowo, Łubowo, Czaplinek, Złocieniec, Drawsko, Ińsko, Kalisz Pomorski, Stargard Szczeciński, północny brzeg jeziora Miedwie, Schwedt i tam przejść do obrony. W trakcie tych działań zbieżnymi uderzeniami 1 Armii WP i 61 Armii, wyklinować 47 Armię, którą pospiesznie przerzucić nad Odrę.
   Dowództwo frontu spodziewało się, że wykonanie tej decyzji rozwiąże dwa zasadnicze problemy: doprowadzi do oparcia prawego skrzydła jego wojsk o dogodną rubież do obrony, na której będzie ono mogło czekać, dopóki 2 Front Białoruski nie przystąpi do natarcia na tym kierunku oraz pozwoli na stopniowe zwalnianie zaangażowanych na Pomorzu sił i przegrupowanie ich na główny kierunek działań tj. na Odrę .
   Jednak wskutek niepowodzeń zmieniono plan działania, w związku z czym 1 Armia WP otrzymała nową dyrektywę, z której wynikało, że ma ona nacierać w ogólnym kierunku na Czaplinek i 9 lutego wyjść na rubież: Liszkowo, Łubowo, Czaplinek, Złocieniec. Jednocześnie część sił powinna uderzyć w kierunku Lubna, by odciąć drogę na zachód garnizonowi nieprzyjaciela, z którym walczyły jednostki 47 Armii.
    Aby podjąć natarcie, pododdziały 1 Armii WP musiały złamać obronę wroga zorganizowaną w systemie Wału Pomorskiego.
   Dnia 7 lutego gen. Popławski powziął decyzję: uderzyć w kierunku na Lubno, Czaplinek, Złocieniec. Wykonując zadania bliższe, wyjść na rubież: Starowice, Broczyno, Psie Głowy, na południe od Wierzchowa, następnie kontynuując natarcie, opanować rubież: Łubowo, Czaplinek, Złocieniec.
   Początek uderzeń został wyznaczony na godz. 10.00 8 lutego, a jednostki armii otrzymały zadanie dnia 7 lutego do godz. 17.00 .  
   Obok 1 Armii WP, która w walkach o Pomorze Zachodnie odegrała ważną rolę, działając w ramach 1 Frontu Białoruskiego, w operacjach wzięły udział także związki taktyczne 1 Frontu Białoruskiego jak: 47 i 61 Armia, 3 Armia Uderzeniowa, 2 KKgw., I Armia Pancerna. Dowódcą 1 Frontu Białoruskiego był marszałek Georgij Żukow. Natomiast w skład 2 Frontu Białoruskiego, będącego pod dowództwem marszałka Konstantego Rokossowskiego, a biorącego także udział w tych operacjach weszły: 19 i 70 Armia, 3 KKgw., 3 Gwardyjski Korpus Pancerny .
   10 lutego został zdobyty Mirosławiec, a w nocy z 10 na 11 lutego przecięto szosę Wałcz – Mirosławiec i opanowano Lubno. W ten sposób 1 Armia WP przełamała Wał Pomorski .
   Postawiono więc jej nowe zadanie, które brzmiało: 19 lutego rano przejść do natarcia w pasie: na prawo – Krajanka, Nadarzycie, Czochryń, Liszkowo, Barwice, na lewo – Tuczno, Łowicz Wałecki, Lubieszewo, Zarańsko, Łabędzie. Główne uderzenie armia miała wykonać w kierunku Wierzchowa, Złocieńca i do końca dnia 21 lutego opanować rubież: Liszkowo, Łubowo, Rakowo, Sikory, Nowe Drawsko, Czaplinek, Złocieniec, Suliszewo.
   Zaczepne działania wiążące rozpoczęte 19 i prowadzone w ciągu dnia 20 lutego nie przeniosły sukcesów terenowych, zmuszały natomiast nieprzyjaciela do zaangażowania na kierunku działania 1 Armii WP, świeżego związku taktycznego w postaci 163 dywizji piechoty.
   W tej sytuacji 1 Armia WP otrzymała z Naczelnego Dowództwa Armii Sowieckiej rozkaz zajęcia obrony na dotychczasowych rubieżach w pasie, na prawo – wyłącznie Nadarzycie, Liszkowo, na lewo – Tuczno, Łowicz Wałecki, Lubieszewo. Działania przerwane 20 lutego zamykają okres walki 1 Armii WP o przełamanie Wału Pomorskiego .
   Tymczasem 2 Korpus Kawalerii Gwardii gen. Kriukowa, atakujący Borne toczył zaciekłe walki z hitlerowcami w tym rejonie, gdyż tam znajdowały się wielkie magazyny wojskowe, które wróg próbował ewakuować. Intensywnie działał też zwiad sowiecki, który prowadził rozpoznanie w kierunku Łubowa i Szczecinka .
   W dniu 26 lutego natarcie rozpoczął 2 KKgw. i pod koniec 1 marca walczył  w rejonie: Radacz, Łączno, Borne tj. na 15 – 20 km na zachód i południowy – zachód od Szczecinka .
   W dniu 3 marca 1945 r. żołnierze 2KKgw., prawego sąsiada 1 Armii WP zajęli wieczorem miejscowości Barwice, gdzie walczyły jego główne siły, Przypkowo, Parchlino, Trzemienko, przesmyk między jeziorami Komorze i Brody, Łubowo, Małe Czarne, wysuwając się prawym skrzydłem o około 20 km na północ. Na wysokości Łubowa działało lewe skrzydło 2 KKgw., który wchodził w skład 1 Frontu Białoruskiego .
   Tak wspominał przed laty te wydarzenia Karol Haas:

Pomnik i groby polskich i radzieckich żołnierzy pod Borne Sulinowo Pomnik i groby polskich i radzieckich żołnierzy pod Borne Sulinowo Pomnik i groby polskich i radzieckich żołnierzy pod Borne Sulinowo

   „ … na początku 1945 r. hitlerowcy okopali się na wschód i południowy wschód od Łubowa celem obrony przed zbliżającym się frontem. Jednak w późniejszym czasie opuścili swe stanowiska, gdyż zapewne nastąpiła zmiana w systemie ich obrony i poczęli wycofywać się w kierunku Czaplinka.
   Hitlerowcy zakończyli ewakuację ludności cywilnej Łubowa i jak się później okazało nie przystąpili do obrony wioski tylko oddali ją bez walki…”  .
   Inny respondent wspominał przed laty okres wyzwolenia:
 
    „… rankiem 3 marca, kiedy było jeszcze zupełnie ciemno, przez Łubowo zaczęły przemaszerowywać niedobitki wojsk hitlerowskich. Szły one dość zwartą kolumną w kierunku Czaplinka. Osobiście słyszał głośne nawoływania dowódców ponaglające żołnierzy o przyspieszenie marszu. Gdy wycofująca się kolumna była około 200 m. na zachód od wioski, na jej teren weszli /konno/ pierwsi żołnierze sowieccy, (kawalerzyści z 2 Korpusu Kawalerii Gwardii gen. Kriukowa - przyp. N. M.).
   W kilka godzin później na tereny Łubowa ściągnęły już dość znaczne siły wojsk sowieckich. Zjawiły się czołgi i samochody, które po krótkim postoju ruszyły w kierunku Czaplinka.… „ .

Rozdział dziesiąty

   DZIEJE GMINY I WSI ŁUBOWO PO ZAKOŃCZENIU DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ


1.    Podział terytorialny i tworzenie administracji polskiej

   Po opuszczeniu ziemi pomorskiej przez wojska hitlerowskie w marcu 1945 r., zaczęła tworzyć się polska administracja wojskowa. Przystąpiono do tworzenia nowego podziału terytorialnego zajmowanych ziem, zwanych oficjalnie Ziemiami Odzyskanymi.
   Tereny obwodu szczecineckiego, w skład którego wchodziła Ziemia Łubowska, były częścią składową Okręgu Pomorze Zachodnie, a jego granice pozostały zgodne z dawnym, niemieckim podziałem administracyjnym. Utrzymano również dawny podział na gminy, których nazwę postanowiono zmienić na gromady. Weszły one w skład większych jednostek terytorialnych, jakimi były gminy wiejskie.
   Administracja cywilna w Łubowie została utworzona w dniu 20 maja 1945 r.. W skład ówczesnej gminy Łubowo weszło 26 miejscowości położonych w 12 sołectwach.
   W dniu 23 maja 1946 r. ustalono ostatecznie granice województwa szczecińskiego. Tym samym przestała obowiązywać nazwa Okręg Pomorze Zachodnie, a nazwa obwód zastąpiona została określeniem powiat.
   Niebawem, bo już w dniu 28 czerwca 1950 r., na skutek kolejnej reformy administracyjnej naszego kraju, utworzono województwo koszalińskie, w skład którego weszło 14 powiatów wschodnich województwa szczecińskiego, a wśród nich powiat szczecinecki z Ziemią Łubowską.
   W dniu 25 września 1954 r. uchwalona została ustawa o nowym podziale administracyjnym Polski. W jej świetle dotychczasowe gminy zostały podzielone na mniejsze jednostki – gromady. W gromadzie Łubowo znalazły się miejscowości: Łubowo, Rakowo i Liszkowo. Z południowej części dawnej gminy Łubowo utworzono gromadę Ostroróg, w skład której weszły takie miejscowości: Ostroróg, Jeziorna, Czochryń, Nobliny. Z terenu gminy Czaplinek do gromady Ostroróg weszły: Małe Czarne, Łysinin, PGR Dobrzyca, a z gminy Sypniewo, powiat Wałcz, Starowice i Dudylany.
   Z dniem 1 stycznia 1958 r. zniesiono w województwie koszalińskim 37 gromad, wśród nich gromadę Ostroróg, którą ponownie włączono do gromady Łubowo  .
   Na obszarze województwa koszalińskiego hołdowano zasadzie powiększania obszaru gromad kosztem ich ilości. Tym sposobem od chwili wprowadzenia reformy administracyjnej z istniejących w 1954 r. 282 gromad w województwie koszalińskim, po bez mała 20 latach działalności, w roku 1972 pozostało ich zaledwie 120. I w myśl polityki Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej miały ulegać dalszej majoryzacji .
   Kolejna ustawa o utworzeniu gmin i zmianie ustawy o radach narodowych została wydana w dniu 29 listopada 1972 r., a weszła w życie z dniem 1 stycznia 1973 r. . W województwie koszalińskim w miejsce 120 gromad powołano tym razem 89 gmin.
   Wtedy to miejscowość Łubowo wraz z sołectwami: Ciemino, Jeleń, Juchowo, Kiełpino, Jeziorna, Komorze, Krągi, Kucharowo, Liszkowo, Łączno, Nobliny, Okole, Pile, Radacz, Rakowo, Silnowo, Śniadowo, Starowice, Uniemino, weszło w skład gminy Silnowo.
   W dniu 28 maja 1975 r. wydana została ustawa o dwustopniowym podziale administracyjnym, co nastąpiło z dniem 1 czerwca 1975 r.. powiaty uległy likwidacji, zaś liczba województw wzrosła z 17 do 49.
   Rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 1 grudnia 1994 r. w sprawie utworzenia i znoszenia gmin, ustalenia ich granic, nazw i siedzib władz w niektórych województwach oraz nadania niektórym gminom statusu miasta, a podpisanym przez Prezesa RM Waldemara Pawlaka przeniesiono siedzibę gminy Silnowo do Bornego Sulinowa oraz w myśl par. 8 cytowanej ustawy „(…) W województwie koszalińskim zmienia się nazwę gminy Silnowo z siedzibą władz w Silnowie na Borne Sulinowo, z siedzibą władz w Bornem Sulinowie. (…)”  .
   Z dniem 1 stycznia 1999 r. wprowadzony został w naszym kraju ponownie, trzystopniowy podział administracyjny. I jak przed laty, Łubowo leżące obecnie w gminie Borne Sulinowo znalazło się w powiecie szczecineckim, w województwie zachodniopomorskim, ze stolicą województwa w Szczecinie.
   Tymczasem zaraz po wyzwoleniu w marcu 1945 r. gmina Łubowo została podzielona na gromady, będące wówczas odpowiednikiem dzisiejszych sołectw. Na ich czele stał sołtys i podsołtysi. W latach 1945 – 1950 terenowy aparat władzy szczebla gminnego stanowiły organa samorządu terytorialnego – Zarządy Gminne i Rady Narodowe.
   Do jesieni 1946 r. wójtów i podwójcich powoływał obwodowy pełnomocnik rządu zwany później starostą. Wójtowie byli przedstawicielami gminy i kierowali jej administracją, gospodarką oraz organizowali Zarządy Gminne.
   W latach 1946 – 1947 utworzono Gminną Radę Narodową, która wyłaniała ze swego grona Prezydium. Po jej powstaniu Zarząd Gminny tracił swą tymczasowość i stał się organem wykonawczym samorządu terytorialnego. Zarząd Gminny w osobach wójta, podwójciego i ławników był wybierany przez Gminną Radę Narodową. Do zakresu jej działalności należało powoływanie i kontrolowanie działalności Zarządów Gminnych, planowanie działalności publicznej oraz uchwalanie zasad i warunków zawierania umów, zaciągania pożyczek przez Zarządy Gminne.
   Prezydium GRN rozpatrywało, opracowywało i wprowadzało w życie uchwały Rady Narodowej, Zarządy Gminne zaś przygotowywały sprawy rozpatrywane przez Radę i jej Prezydium oraz wykonywały ich uchwały.
   Ustawą z dnia 20 marca 1950 r. Zarządy Gminne zostały zlikwidowane, a w ich miejsce powołano Prezydia Gminnych Rad Narodowych. Kompetencje dotychczasowych wójtów przejęli Przewodniczący Gminnych Rad Narodowych.
   Prezydium GRN sprawowało wszelkie funkcje wykonawcze władzy państwowej na podległym obszarze.
   Po kolejnych zmianach administracyjnych dokonanych w 1954 r. Gminne Rady Narodowe zostały przekształcone w Gromadzkie Rady Narodowe. W grudniu 1972 r. Gromadzka Rada Narodowa uległa likwidacji, zaś Łubowo weszło w skład gminy Silnowo. Z dniem 1 stycznia 1973 r. nastąpiło przeniesienie siedziby gminy z Łubowa do Silnowa.
   W dniu 2 października 1993 r. miejscowość Borne Sulinowo otrzymała status miasta, zaś przeniesienie gminy z Silnowa do Bornego Sulinowa nastąpiło z dniem 1 stycznia 1995 r. .
   Po dzień dzisiejszy Łubowo znajduje się w gminie Borne Sulinowo, powiat Szczecinek.
   Ostatnie oddziały wojskowe Federacji Rosyjskiej opuściły tereny Bornego Sulinowa w październiku 1992 r. ., gdzie stacjonowały od 1945 r.. Wtedy to wiele miejscowości pomorskich nie było zamieszkanych, a przesiedleniem ludności polskiej na pomorskie tereny opuszczane przez Niemców zajmował się Państwowy Urząd Repatriacyjny, podlegający Ministerstwu Ziem Odzyskanych z Władysławem Gomułką na czele  .
      Właściwie to tereny te podporządkowane były bardziej wojsku sowieckiemu niż polskiemu. Rosjanie wykorzystywali ludność niemiecką do zaspakajania własnych potrzeb. W miejscowości Piława (Pilburg) niemieccy rybacy łowili i odwozili ryby do sowieckiej Komendy Wojennej w Czaplinku. Wiele maszyn rolniczych stawało się łupem szabrowników, wojska i milicji. Częste kradzieże spowodowały wprowadzenie świadectwa pochodzenia zwierząt oraz zakaz handlu końmi  .
   Z uwagi na to, że gmina Łubowo była gminą rolniczą, administracja gminna przejęła 560 poniemieckich gospodarstw rolnych, z których 101 zostało zasiedlonych, oraz 6 dużych majątków ziemskich. Majątki używało Wojsko Polskie (Liszkowo), Armia Sowiecka (Strzeszyn, Różana Góra, Międzylesie) i organizacje młodzieżowe (Rakowo i Komorze) . W latach pięćdziesiątych zostały one przekształcone w Państwowe Gospodarstwa Rolne (PGR).
    W 1950 r. na terenie gminy Łubowo znajdowały się cztery zakłady przemysłowe, takie jak: Tartak Lasów Państwowych w Łubowie, Okręgowa Mleczarnia Spółdzielcza w Łubowie, Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Łubowie oraz Młyn Elektryczny  oraz dwa PGR-y w Liszkowie i Dąbie.
   W 1953 r. zmorą dla rolników stały się dostawy obowiązkowe. Tworami sztucznymi będącymi rezultatem odgórnych nacisków były spółdzielnie produkcyjne, których żywot był nader krótki, ale – jedynie dla potomnych - należy odnotować ich istnienie. W gromadzie Łubowo istniały dwie spółdzielnie: Spółdzielnia im. 1 Armii Wojska Polskiego w Liszkowie funkcjonująca w latach 1954 – 1956 oraz Spółdzielnia im. 10 – lecia Polski Ludowej w Rakowie, istniejąca w latach 1954 – 1957. W 1956 r. Gminna Spółdzielnia w Łubowie połączyła się z Gminną Spółdzielnią w Krągach pod nazwą Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” z siedzibą w Silnowie.
   Na początku lat sześćdziesiątych w gromadzie Łubowo znajdowały się cztery PGR-y (Łubowo, Liszkowo, Rakowo, Strzeszyn), cztery Kółka Rolnicze (Łubowo, Rakowo, Czarne Małe i Liszkowo) oraz 456 gospodarstw indywidualnych.
   W obecnym czasie największym pracodawcą w Łubowie jest Zakład Przemysłu Drzewnego Łubowo, Polskie Koleje Państwowe, szkoła, gospodarstwo rolne powstałe na bazie byłego PGR-u oraz Lasy Państwowe .
   

2.    Rozwój szkolnictwa i życia kulturalnego

   Otwarcie Publicznej Szkoły Powszechnej w Łubowie odbyło się w dniu 9 września 1945 r.. W uroczystościach wziął udział Inspektor Szkolny Powiatu Szczecinek Teofil Hagiel oraz przedstawiciele miejscowych władz samorządowych. Pierwszą nauczycielką i kierownikiem szkoły równocześnie była Wanda Wiśniowska, a od 1 listopada 1945 r. Stefan Melnicki. Naukę w szkole podjęły dzieci polskie oraz dzieci autochtonów . Ich liczba wynosiła 26, lecz ciągle ulegała wzrostowi ze względu na napływ osadników. I tak np. w grudniu wynosiła już 82 uczniów, a w czerwcu – 98 uczniów.
   Dzieci pochodziły z różnych stron przedwojennej Polski, a w szkole słychać było różnice gwarowe z Wileńszczyzny, Podola, Warszawy, Kielecczyzny, Wielkopolski i Pomorza. Ale byli również i tacy uczniowie, którzy w ogóle nie potrafili mówić po polsku.
   W 1946 r. do szkoły w Łubowie uczęszczały dzieci z Łubowa, Noblin, Rakowa i Czarnego Małego.
   Sprawami rozwoju szkolnictwa i remontu zaplecza na terenie gminy w 1949 r. zajmowała się samorządowa Komisja Oświatowa z kierownikiem Szkoły Podstawowej w Łubowie Stefanem Melnickim jako przewodniczącym.
   W 1953 r. utworzony został zespół pieśni i tańca, którego prowadzeniem zajął się kierownik szkoły. Przy wydatnej pomocy Komitetu Rodzicielskiego wykonano stroje ludowe, a zespół występował na wielu uroczystościach i akademiach.
   Rok szkolny 1958|59 był rokiem ożywienia i rozwoju zespołów artystycznych w szkole w Łubowie. Zespół teatralny wystawił sztukę sceniczną „Baśń o zaklętym kaczorze” i na eliminacjach powiatowych zajął trzecie miejsce.
   W 1969 r. w szkole w Łubowie nauczali: Stefan Melnicki, Adela Melnicka, Krystyna Archimowicz, Zofia Białasek, Daniela Gajderowicz, Kazimiera Kowalczuk, Stefan Niewczas, Sabina Pierwieniecka, Janina Pietrzak, Stefania Sondej i Bogusława Żychlińska  .
   W 1973 r. dyrektorem szkoły w Łubowie został Stanisław Zabrocki. Z dniem 1 września 1977 r. szkoła w Łubowie została zreorganizowana. Decyzją Kuratora Oświaty i Wychowania w Koszalinie otrzymała ona status Zbiorczej Szkoły Gminnej stając się jednocześnie jej siedzibą. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych funkcję dyrektora szkoły pełnił Tadeusz Ostrowski, a od 1984 r. Jan Grondys, który dokonał rozbudowy szkoły.
   Od 1992 r. dyrektorem szkoły jest Stanisława Płaszczyńska. W dniu 14 października 1995 r. odbyła się uroczystość 50 lecia Szkoły Podstawowej w Łubowie i nadania jej imienia Pierwszych Osadników. Szkoła otrzymała również sztandar .


3. Parafia i Kościół pw Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Łubowie

   Początki powojennej parafii w Łubowie sięgają uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny – 15 sierpnia 1945 r.. W tym to dniu dziekan szczecinecki ks. Anatol Saługa w asyście salezjanina ks. Bernarda Zawady uroczyście poświęcił Kościół Parafialny w Łubowie. Tak powstała parafia licząca wówczas 20 wiosek. Uroczystość zgromadziła tłumy wiernych. Przez dwa tygodnie urząd proboszcza pełnił ks. Bernard Zawada, którego niebawem przeniesiono do Czaplinka.
   Drugim proboszczem był ks. Józef Pielarczyk, który pozostawił po sobie dobudowaną do kościoła zachrystię oraz podmurówkę pod parkan otaczający świątynię.
   Kolejnym proboszczem został były kapelan wojskowym ks. J. Wolski, który pełnił swoje obowiązki do marca 1946 r.. Po nim przybył ks. Józef Ważny. Sprowadził on do parafii monstrancję, baldachim procesyjny, balustradę, katafalk i mszał żałobny.
   Od dnia 10 sierpnia 1946 r. nowym proboszczem  został ks. Jan Kupczak. Przywiózł on ze sobą chorągwie, Stacje Męki Pańskiej oraz chrzcielnicę, którą przeniesiono z Piławy. Zostały wstawione klęczniki do ławek i zakupiono szafę na ornaty. 29.09.1947 r. straż pożarna postawiła krzyż koło tartaku. W lipcu 1948 r. zbudowano parkan wokoło cmentarza kościelnego, zaś w sierpniu rodzina Toczyskich z Liszkowa ofiarowała dzwon stalowy o wadze około 200 kg do kościoła w Łubowie. Kościól posiada obecnie trzy dzwony.
        W 1949 r. założono światło elektryczne w prezbiterium oraz zaciemniono okna w tymże prezbiterium. W tym samym roku dokonano remontu wnętrza kościoła, m.in.: usunięto ambonę i wstawiono nowy ołtarz. Kolejarze ufundowali figurkę Najświętszej Marii Panny Wniebowziętej na główny ołtarz, robotnicy tartaku figurkę św. Antoniego, trzy rodziny: Stępniów, Kurzedlaków i Prochoniów – figurkę Serca Pana Jezusa.
   W dniu 31 września 1959 r. nowym proboszczem w Łubowie został ks. Kaczmarek. Po nim w dniu 28 maja 1960 r. parafię objął ks. Alfred Osipowicz.  
   W 1966 r. ks. proboszcz A. Osipowicz nie otrzymał zgody od władz gminy na przejście procesji przez Łubowo w święto Bożego Ciała. Władze tłumaczyły to posunięcie tamowaniem ruchu drogowego.
   Osobiście dobrze pamiętam pozytywnie usposobionego do wszystkich ludzi ks. proboszcza A. Osipowicza. Ks. proboszcz nauczał mnie religii, odbywającej się w salce katechetycznej na plebanii, jak również prowadził próby założonej przez siebie orkiestry parafialnej. Ja grałem najpierw w zespole flecistów juniorów, a później na czynelach w orkiestrze dorosłych. Zespoły te grały podczas Mszy św. w niedziele i święta kościelne. Pamiętam zafascynowanie ks. proboszcza naszą grą podczas Mszy.
   Ks. proboszcz celebrując Mszę św. przy ołtarzu zwracał się do nas stojących nieopodal po cichu dyrygując: „Trzy – uwaga – trzy, cztery” i rozpoczynaliśmy nasz koncert, grę na flecie, zamiast organów, jakąś pieśń lub kolędę. Drugą zwrotkę przy naszym akompaniamencie śpiewali już wierni.
   Najbardziej jednak utkwił mi w pamięci okres przygotowań do I Komunii Św.. Pamiętam nie tyle sam dzień I Komunii Św. w naszym kościele parafialnym, co moją pierwszą spowiedź świętą i wyuczoną przez ks. proboszcza jednorazową regułkę: „Przystępuję do Spowiedzi Świętej… po raz pierwszy…”, która zawsze przypomina mi się z jakąś z nostalgią, gdy przystępuję do każdorazowej spowiedzi świętej. Tylko ten jeden jedyny raz było po raz pierwszy. Ileż to niepotrzebnych nerwów straciłem owego dnia po południu… Gdy sobie dzisiaj o tym wspomnę, ogarnia mnie śmiech.
   Następnym przeżyciem lat młodości był okres nauk prowadzonych przez ks. proboszcza A. Osipowicza związany z sakramentem bierzmowania.
   Przyjąwszy imię Bernard, pamiętam wykonanie olejkiem Krzyża św. na moim czole i lekkie uderzenie w policzek. Dokonał tego Metropolita Koszalińsko-Kołobrzeski ks. biskup Ignacy Jeż, który utkwił mi jakoś silnie w pamięci. Stąd też w tym miejscu pragnę poświęcić kilka słów Jego sylwetce.
   Ks. Ignacy Jeż urodzony 31 lipca 1914 r., przed wybuchem drugiej wojny światowej został wyświęcony na księdza. W okresie wojny, w 1942 r. znalazł się w obozie koncentracyjnym w Dachau.
   W marcu i kwietniu 1945 r. w tym obozie szalała epidemia tyfusu, obóz był przepełniony, a umieralność wzrastała z dnia na dzień. Jak napisał jeden z moich przyjaciół z Kartuz ks. dr H. Ormiński - „z lękiem szeptano, że jeden z zaufanych SS - manów powiedział, że cały obóz ma być wystrzelany i spalony miotaczami ognia.
   29 kwietnia 1945 r., w niedzielę, po nabożeństwie alianci wysłali na wywiad zmotoryzowany patrol, składający się z 24 ludzi (a w tym kapelana i reporterkę). Przed miasteczkiem Dachau patrol ten zastał na bocznicy kolejowej pociąg składający się z przeszło 40 zamkniętych wagonów towarowych załadowanych trupami zagłodzonych więźniów.
   Młody kapelan odszeptawszy modlitwę nad umarłymi, wodził spojrzeniem po twarzach żołnierzy. Jest ich dwudziestu dwóch oraz drobna dziewczyna w mundurze. Nie padają słowa. Przemawiają oczy… W oddali widnieje obóz. ’Chłopcy ! Wprawdzie nie mamy rozkazu, lecz jeśli…. Idziemy’.
   Młody dwudziestoletni porucznik z garstką „szaleńców” wysłaną jedynie na zwiady, porywa się na zdobycie matki obozów oraz centrali SS na całe Niemcy.
   Ta garstka żołnierzy wzięła do niewoli trzystu uzbrojonych SS – manów. Opanowała ich potężne koszary i uwolniła prawie czterdzieści tysięcy więźniów 37 narodowości. Najliczniejsza grupę stanowili Polacy, około trzynastu tysięcy.
   Kapelan z 7 Armii dziękując Panu Bogu za wyzwolenie odmówił Ojcze nasz i zaintonował „Boże coś Polskę”.
   Z 3 tysięcy więzionych kapłanów polskich dnia wolności doczekała się jedynie ¼.
   Na placu i ulicach obozu panował szał radości. Z baraków wypełzły półtrupy, szkielety ludzkie, zawszawione, cuchnące i wycieńczone krwawą biegunką, tyfusem, głodem i gorączką. Cienie ludzkie pragnąc choć raz spojrzeć na wolność.
   Gdyby nie kapelan i jego oddział zginęliby wszyscy. Niebo zesłało im ten ratunek w ostatniej chwili. Był rozkaz Himmlera z dnia 14 kwietnia 1945 roku, że żaden żywy więzień nie może się dostać w ręce nieprzyjaciela. Dnia 29 kwietnia obóz w Dachau miał być spalony, a więźniowie wymordowani. Dywizja SS „Wiking” była już w marszu na Dachau. Amerykańska grupa wywiadowcza wyprzedziła ich kilka godzin, ratując obóz od zagłady.
   Ks. biskup Ignacy Jeż w książce „Błogosławcie Pana Światło i Ciemności” pisze o pierwszych dniach po uzyskaniu wolności 3 maja Polacy zorganizowali Mszę św. na „Appellplatzu”. Postawili wielki wspaniały krzyż, w ołtarzu obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, namalowany przez księdza Sanika. Odprawiona została Msza św., w czasie której kaznodzieja rozpoczął kazanie stwierdzeniem: „oto miejsce, na którym spełniły się wszystkie moje marzenia”, bo rzeczywiście mówił w dalszym ciągu kazania, że przez cały czas pobytu w obozie, ile razy stał na apelu godzinami tyle razy myślał, że się ten „Appellplatz” zamieni kiedyś w miejsce odprawiania Mszy św. i kościelnego zgromadzenia. I tak się w dniu dzisiejszym stało” .
   Po ponad 60 latach, porównując te fakty, jakże wymowne i wzruszające – przynajmniej dla mnie - stały się słowa z homilii metropolity ks. abp. szczecińsko-kamieńskiego Andrzeja Dzięgi wygłoszone w Trzebiatowie w dniu 21 maja 2016 r. z okazji 10 lecia koronacji cudownego obrazu Sanktuarium Maryjnego w Trzebiatowie:

Pod tym krzyżem,
Pod tym znakiem,
Polska jest Polską
I Polak Polakiem.

   Niezwykle wzruszające i pouczające są też wspomnienia polskiego oficera, por. Józefa Huberta, jeńca wojennego z Oflagu VII A Murnau, którego wbrew wszelkim paragrafom prawa międzynarodowego zawartego w Konwencjach Haskiej i Genewskiej skierowano następnie do tego samego obozu koncentracyjnego - Konzentrationzlager Dachau.
   Przeżywszy wojnę, już w zdecydowanie innej roli, jako polski oficer w amerykańskiej strefie okupacyjnej, skierowany został w charakterze polskiego oficera kompanii wartowniczych do Murnau, a następnie do Dachau. Od 30 kwietnia 1946 r. sprawował funkcję komendanta obozu Cage 2 Dachau administrowanego już przez Polaków.
   O tym fakcie po latach napisał: „Szczerze mówiąc, byłem bardzo zaskoczony tą nominacją. Miałem być teraz przełożonym generałów i oficerów niemieckich, podczas gdy rok temu, o kilkaset metrów stąd, byłem tylko numerem w obozie koncentracyjnym i kandydatem do pieca krematoryjnego”  .
   Ciekawostką może być fakt, iż jednym z więzionych w Cage 2 Dachau w 1946 r. generałów niemieckich, zaliczonych w poczet przestępców wojennych, był dowódca II Okręgu Wojskowego w Szczecinie z lat 1935 - 1938, gen. art. Johannes von Blaskowitz. Aby uniknąć procesu za dokonywane zbrodnie wojenne przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, popełnił samobójstwo .
   Los zrządził, iż był to ten sam generał, który na rozkaz A. Hitlera, pozostał na poligonie Gross Born w 1938 r. i przygotował plan ataku na Polskę (Fall Weiss).
   Po zakończeniu drugiej wojny światowej ks. Ignacy Jeż został biskupem gorzowskim. W 1972 r. został 1 Biskupem Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej. W dniu 1 lutego 1992 r. przeszedł w stan spoczynku. W ostatnich latach ks. biskup był już biskupem – seniorem Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej. Zmarł w rzymskiej Klinice Gemeli (w tej samej, co papież Jan Paweł II) w dniu 29 rocznicy wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową w dniu 16 października 2007 r., w wieku 93 lat.
   Papież Benedykt XVI w dniu 17 października na środowej audiencji poinformował, że zamierza wynieść do godności kardynalskiej 27 biskupów i arcybiskupów na konsystorzu w dniu 24 listopada. Papież mówił z pewnym smutkiem o wieści o śmierci ks. biskupa Ignacego Jeża, gdyż ks. biskup - senior był jednym z tych 27 nominatów. W przeddzień podania tej informacji wiernym przez papieża, Pan Bóg powołał ks. biskupa do siebie.
   Pogrzeb śp. ks. biskupa Ignacego Jeża odbył się w Kołobrzegu, a ciało spoczęło w tamtejszej Bazylice.
   W dniu 15. 07. 1972 r. nowym proboszczem został ks. Henryk Węgrzecki. W 1973 r. jego obowiązki przejął ks. Zbigniew Regliński, który sprawował funkcję proboszcza do 1978 r..
   W 1974 r. do Kościoła Parafialnego w Łubowie został przeniesiony po generalnej renowacji tryptyk – dzieło Wita Stwosza lub jego uczniów.
   W 1978 r. proboszczem w Łubowie został ks. Bolesław Drohomirecki.  W dniu 2 czerwca 1990 r. do Łubowa zawitała kopia obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej.
   W nocy z 17 na 18 sierpnia 1994 r. tryptyk został skradziony z Kościoła Parafialnego w Łubowie, ale dzięki miejscowej i niemieckiej policji oraz Interpolu został odnaleziony i uroczyście przekazany proboszczowi parafii 20 sierpnia 1995 r..  Bardzo duże zniszczenia tryptyku spowodowały, że został on poddany konserwacji. Wykonał ją T. Makulec z uczniami Szkoły Toruńskiej. W czasie konserwacji zostały uzupełnione zniszczone elementy. Na kredowo – klejony grunt nałożono czerwony pulment, a na to złoto dukatowo – foliowe i proszkowane. Bardzo duże koszty renowacji pokryli darczyńcy z Polski i Niemiec. Tryptyk powstał ok. 1510 r.; ołtarz szafiasty w formie tryptyku z figurami: Madonny z Dzieciątkiem, św. Jakuba i św. Antoniego w części środkowej i dwoma skrzydłami bocznymi podzielonymi na 4 kwatery boczne, w których stoi 12 mniejszych figur świętych. Kwatery ujęte po bokach kręconymi kolumienkami, u góry zdobione ażurowym ornamentem z wici roślinnej. W dolnej części ołtarza ażurowy prosty ornament maswerkowy. Tło figur złocone.
   Figury świętych:
   skrzydło lewe: św. Jan Chrzciciel, św. Piotr, św. Paweł, św. Barbara, św. Dionizy, św. Katarzyna.
   skrzydło prawe: św. Bartłomiej, św. Jan Ewangelista, św. Błażej, św. Małgorzata, św. Wawrzyniec, św. Dorota.
   Obecnie tryptyk znajduje się po prawej stronie ołtarza w Kościele Parafialnym w Łubowie.


   4. Poniemiecki poligon Gross Born (Borne Sulinowo) jako tereny leśne… z tajną sowiecką bazą wojskową (Wspomnienie)

   Kompleksy wojskowe rozbudowywane i umacniane ogromnym nakładem sił i środków przez hitlerowską Rzeszę w latach trzydziestych XX w., służyły realizacji jej zbrodniczych celów. We wrześniu 1939 r. z pomorskich poligonów w Gross Born (Borne) i Hammerstein (Czarne) wyruszył na podbój Polski i świata hitlerowski Wehrmacht. Później, na ich terenach leżących w pobliżu granicy z Polską, przetrzymywani byli jeńcy wojenni wielu armii europejskich . Po okresie niewoli i okupacji ziem polskich przez Niemcy hitlerowskie nastąpiło oczekiwane przez jeńców wojennych wyzwalanie pomorskich obozów jenieckich w 1945 r.. Ku ich zaskoczeniu, przyszło ono ze Wschodu. Był to jeszcze jeden z naszych tragicznych faktów dziejowych. Armia Sowiecka, która w 1939 r. zaatakowała Polskę wraz z hitlerowskim Wehrmachtem. Jak przez lata nam mówiono, że nas wyzwoliła. Dzisiaj wiemy, że nas zniewoliła. Wojska wyzwoliciela po spełnionej misji powracają do kraju, natomiast siły okupanta pozostają w nim jak najdłużej.
   Tak było w tym wypadku. Następowała stopniowa sowietyzacja naszego kraju, która nasiliła się w latach 1950 – 1956. Wtedy to ze stanowisk kierowniczych w naszym kraju usuwano Polaków, nie mówiąc już o Kaszubach. Szczególnie w wojsku szykanowano przedwojennych polskich oficerów, zastępując ich Rosjanami. W tym też czasie rozpoczęto walkę z polskim Kościołem Katolickim, a Prymas Tysiąclecia ks. Stefan Kardynał Wyszyński znalazł się w więzieniu. W 1955 r. utworzony został w krajach bloku socjalistycznego Układ Warszawski będący odpowiedzią Moskwy na przyjęcie Bundeswehry, następczyni zbrodniczego Wehrmachtu, do NATO. Był to okres „zimnej wojny”, czyli ochłodzenia stosunków politycznych między Wschodem a Zachodem.
   W tym kontekście niezmiernie interesujące są też dalsze dzieje terenów poligonowych, które wpisały się w pamięć jeńców wojennych, a sięgające aż czasów nam współczesnych. Tu starły się bowiem dwie wrogie Polsce, najpotężniejsze armie świata XX wieku – niemiecka, hitlerowska i radziecka, sowiecka.
   Po wyparciu Niemców zimą 1945 r. poligon Gross Born przemianowany na Borne Sulinowo, znalazł się…w jurysdykcji sowieckiej, stając się równocześnie tajną enklawą w Polsce. Na tym skrawku nie polskiej ziemi w Polsce działały po zakończeniu drugiej wojny światowej przemożne siły specjalne – sowieckie NKWD  i „polski” Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, umacniające na tych ziemiach tzw. władzę ludową. W rzeczywistości ich działalność – przy cichej zgodzie zachodnich sojuszników z Konferencji Poczdamskiej – koncentrowała się na  łamaniu polskiego ducha i likwidacji ruchu narodowego. Osławione UB okryło się hańbą i zbrodniczymi poczynaniami wobec narodu polskiego, stosowanymi na wzór sowieckiego NKWD i hitlerowskiego Gestapo  z okresu Trzeciej Rzeszy.
   Z okazji przypadającej 8 lutego 2004 r. 84 rocznicy powrotu Ziemi Kartuskiej do Polski i przybycia do Kartuz 1 Pułku Ułanów Krechowieckich  5 Brygady Jazdy Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera, na zorganizowanym w Muzeum Kaszubskim spotkaniu, przypomniałem zebranym postać kartuskiego chirurga dr. Edmunda Mroczkiewicza w 40 rocznicę śmierci, przypadającą również tegoż dnia.
   Pół roku później otrzymałem informację od poety i znanego taternika polskiego, zdobywcy Kohe Madar  „Góry Matki” w Afganistanie Tomasza Wasilczuka  z Warszawy, że posiada on wspomnienia Stanisława Gryniewicza pisane na bieżąco w Stalagu II B w Hammerstein w latach 1940 – 1945.  W dniu 1 października 2004 r. na spotkaniu ze Stanisławem Gryniewiczem u Tomasza Wasilczuka w Warszawie otrzymałem niepublikowany maszynopis oryginalnego dziennika żołnierza – jeńca, który w 1940 r. walcząc w polskiej 2 Dywizji Strzelców Pieszych we Francji został ranny i w konsekwencji trafił do szpitala francuskiego.
    Nie będzie na pewno zbytnią przesadą zasygnalizowanie w tym miejscu faktu, iż 2 Dywizja była jedyną jednostką Wojska Polskiego, która w czerwcu 1940 r. uniknęła niewoli i ocalała z klęski Francji. Była zarazem największą formacją wojskową internowaną w Szwajcarii, kraju neutralnym, podczas drugiej wojny światowej. Do końca zachowała zdolność bojową schodząc z pola walki jako ariergarda 45 korpusu francuskiego. Doceniając jej zasługi dowódca tego korpusu gen. Daille nadał Krzyż Wojenny z Gwiazdą 4 warszawskiemu i 6 kresowemu pułkowi strzelców pieszych oraz 2 pułkowi artylerii lekkiej i 202 pułkowi artylerii ciężkiej, a Dywizja za dzielną postawę otrzymała szereg rozkazów pochwalnych i listów gratulacyjnych .
   Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski mianował gen. Bronisława Prugar – Ketlinga dowódcą Dywizji, a jej kolebką stał się obóz Parthenay we Francji . Tam też znalazł się Stanisław Gryniewicz.
   Jednak kontuzja frontowa jakiej uległ w walkach z Niemcami spowodowała, że po kapitulacji Francji, w obliczu grożącej mu śmierci, podał się Niemcom za Francuza i sanitariusza. Spędził kolejne 5 lat w niemieckim obozie dla żołnierzy i podoficerów w Stalagu II B Hammerstein (Czarne) w charakterze… żołnierza francuskiego.
   Obozy jenieckie zlokalizowane w latach drugiej wojny światowej na rozległych obszarach poligonu Gross Born zostały wyzwolone przez żołnierzy z oddziałów 1 Armii Wojska Polskiego w lutym 1945 r. w trakcie operacji przełamania Wału Pomorskiego.
Jak na ironię, w tym samym miejscu Trzeciej Rzeszy, z którego pancerne zagony gen. płk Heinza Guderiana 1 września 1939 r. ruszyły na podbój Polski, rozpoczynając drugą wojnę światową, przez kolejne 5 lat przetrzymywani byli za drutami polscy oficerowie w Oflagu II D Gross Born oraz francuscy żołnierze i podoficerowie w Stalagu II B Hammerstein. Byli to ci sami żołnierze francuscy, którzy po wybuchu drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 r., zamiast pomóc walczącej Polsce, twierdzili z oburzeniem, iż „nie będą walczyli i ginęli za Gdańsk”. Tak też się stało. Nie walczyli. Ale niespełna rok później, w 1940 r. przypędzeni zostali na te tereny pod eskortą Niemców. I przetrzymywani byli pod Gdańskiem. Wielu z nich pozostało tu na zawsze… Pozostały również groby polskich żołnierzy z wojny obronnej Polski, które przez 45 lat nie były odwiedzane przez Polaków, gdyż znajdując się w Bornem, nie leżały … w Polsce, gdyż wjazd do tego miasteczka był zakazany.   O grobach tych dowiedziałem się po raz pierwszy w 1993 r., podczas mojej bytności w Bornem Sulinowie. Odwiedziłem i złożyłem hołd w tym Miejscu Pamięci Narodowej. Jest to mały cmentarz wojenny naszych żołnierzy z Września 1939 r.. Byłem zaskoczony, że żołnierz polski we Wrześniu 1939 r., nie tylko bronił się przed inwazją hitlerowską i sowiecką, ale też doszedł w natarciu na te ziemie.
Spójrzmy jednak na historię tamtych wydarzeń oczyma żołnierzy i oficerów – Polaków – z tamtych lat, po jednej i drugiej stronie drutów obozów. Spotkali się na wrogiej, niemieckiej wówczas ziemi pomorskiej, z bagażem własnych nieszczęść i osobistych przeżyć. Ani jedni, ani drudzy nie chcieli umierać na obcej ziemi. Nie wiedzieli jeszcze o tym, że tereny te zostaną przyłączone niebawem do państwa polskiego.
Pierwsi, prowadząc walki na froncie z karabinem w ręku zastanawiali się nad swym losem w przypadku śmierci na polu chwały. Rozmyślali nad tym, czy kiedyś ktoś złoży im hołd, czy też ich czyny zostaną zapomniane, a prochy spoczywać będą samotnie na obcej ziemi.
   Drudzy, za drutami, zastanawiali się, czy aby nie spoczną na zawsze na terenie obozu. Nie mieli pewności, czy nadejdzie ich pierwszy dzień wolności i jak będzie wyglądał.
Jedni i drudzy nie przewidywali jednak, że wyzwolenie będzie połowiczne, ograniczone, że ich kraj nie będzie zupełnie suwerenny. Nie przypuszczali bowiem, że do uzyskania zupełnej suwerenności potrzebnych będzie jeszcze kolejnych 45 lat, których już sami nie dożyją. Ale wówczas nie to było dla nich istotne. Nikt z nich nie zastanawiał się specjalnie nad przyszłością świata. Wtedy żyli oni chwilą czasu, po ludzku, chcieli dotrwać do końca wojny.
Wyzwoliciele obozów nie przewidywali też, że sami zostaną zniewoleni, że przyczyniając się do obalenia jednego reżimu, samoistnie wspierali i wzmacniali inny, stając się nieświadomie jego nowymi, kolejnymi ofiarami.
To imperium zła ze Wschodu, rozszerzało swe wpływy w kraju pod nadzorem NKWD i wszechwładnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, likwidującego Polaków dążących do pełnej suwerenności państwa polskiego.
W myśl hasła marszałka Polski Józefa Piłsudskiego „Chcesz pokoju – idź do boju” ginęli polscy żołnierze i oficerowie zepchnięci do podziemia przez organa UB, Milicję Obywatelską i oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nazywani byli przez komunistów bandytami. Dzisiaj mówimy o nich, że byli to patrioci, żołnierze niezłomni, którzy nie chcieli podporządkowywać nowej komunistycznej władzy.
Na tej pomorskiej ziemi, snując wielkomocarstwowe plany podboju świata i uciemiężenia ludzkości, w ciszy jezior i szumie lasów, przez 60 lat wprowadzali w życie swoje obłędne, krwawe plany, najpierw nacjonalistyczny faszyzm niemiecki, potem internacjonalistyczny komunizm sowiecki. Obie ideologie oparte na zbrodniczych przesłankach, na krzywdzie ludzkiej, podzieliły w konsekwencji zasłużenie ten sam los – tragiczny upadek zakończony rozpadem państw, Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego, ich armii i organów ucisku – Wehrmachtu, Gestapo, SS, a potem Armii Czerwonej i NKWD.
W dziele umacniania tzw. władzy ludu pomagali nacjonaliści, a później internacjonaliści – funkcjonariusze polskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ich zbrodnicza działalność pozostawiła też trwałe ślady na pomorskiej ziemi – krew, śmierć i tysiące zbiorowych mogił niewinnych ludzi zamęczonych, zagłodzonych, zakatowanych, bądź zabitych strzałem w tył głowy. Do dzisiaj odkrywa się mogiły pomordowanych w lasach żołnierzy i oficerów. Zbrodniarze przeciw ludzkości pozostali bezkarni i uniknęli sprawiedliwości. Nie zostali do dzisiaj osądzeni i ukarani.
Po klęsce Trzeciej Rzeszy w maju 1945 r., na terenie tego samego poligonu miejsce wojsk niemieckich zajęły sowieckie jednostki frontowe, a w nieistniejącym na żadnych mapach, tajnym garnizonie Gross Born – Borne Sulinowo zainstalowała się 15 tysięczna doborowa, elitarna 6 Gwardyjska Witebsko - Nowogrodzka Dywizja Zmechanizowana Północnej Grupy Wojsk Sowieckich. Weszła ona później w skład wojsk szybkiego reagowania Układu Warszawskiego, które w przypadku konfliktu zbrojnego z wcześniejszymi sojusznikami – USA, Wielką Brytanią i Francją - w przeciągu 10 dni miała osiągnąć przedmieścia Paryża. Coś niesamowitego. Takie były obłędne i obłudne imperialne plany przywódców proletariatu. Proletariatu, który zarzucał wcześniejszym sojusznikom z koalicji antyhitlerowskiej, imperializm i wyzysk…
W tym celu, wojska sowieckie, by utrzymać pełną gotowość bojową przeprowadzały tajne eksperymenty wojskowe i posiadały ukryte wyrzutnie rakiet z głowicami jądrowymi.
Dzisiaj te fakty są już znane, ale wówczas wszystko było ściśle tajne. Oficjalnie mieliśmy sojusz ze Związkiem Radzieckim oraz bez mała 500 tys. polską armię o charakterze obronnym. Poza tym istniał Układ Warszawski skupiający armie państw socjalistycznych, których oficjalnym celem miało być prowadzenie wojen obronnych, sprawiedliwych.
Jakże inaczej, z perspektywy zmian, jakie nastąpiły w naszym kraju oraz minionego czasu, oceniamy dzisiaj ówczesną rolę sił zbrojnych w kontekście obronności kraju. Jeśli zestawimy znane nam dzisiaj fakty z naszą najnowszą historią, z rokiem 1981, z okresem stanu wojennego, uzyskamy wówczas obraz tamtej rzeczywistości.
Dowódca Północnej Grupy Wojsk sowiecki generał Wiktor Dubynin mieszkający w willi w garnizonie w Bornem Sulinowie przewidziany był na głównodowodzącego sowieckich wojsk inwazyjnych, mających działać przeciw naszemu krajowi. Już jesienią 1980 r. Sowieci skierowali nad polską granicę wschodnią 18 dywizji, które umożliwiały im natychmiastowe uruchomienie inwazji w dowolnym czasie. Inne jednostki sowieckie stały nad granicą z ówczesna Czechosłowacją  oraz na terytorium byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pamiętajmy też o tym, że armie obu tych państw, wykorzystując zaszłości historyczne, aż pałały żądzą odwetu i zemsty na Polakach.
W okresie walk o przełamanie Wału Pomorskiego zimą 1945 r. i wyzwalania pomorskich obozów jenieckich, gdzieś tam na pierwszej linii frontu walczył żołnierz 1 Armii Wojska Polskiego, mój Ojciec, Mieczysław Maczulis, technik samochodowy  żołnierz 3 kompanii 1 Samodzielnego Batalionu Eksploatacji Dróg 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki.
Urodzony w Pińsku w 1911 r., jako polska mniejszość          narodowa w ZSRR w wojnie niemiecko - sowieckiej w 1941 r., wcielony został do Armii Sowieckiej jako strzelec wyborowy. Później, nie mógł zainstalować się do Armii Polskiej w ZSRR gen. Władysława Andersa w 1941 r., gdyż tereny Ukrainy i Białorusi zajęte były wówczas przez Trzecią Rzeszę.
Sytuacja zmieniła się po 1943 r., gdy tworzyła się 1 Armia Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Wtedy Ojciec został żołnierzem 1 Dywizji.
Polacy cieszyli się wówczas, że są w polskim wojsku, że wyrwali się z rąk NKWD. Okazało się jednak, że nie tak zupełnie uszli spod ręki służb specjalnych Związku Sowieckiego, gdyż czekały ich miesiące krwawych walk i niekiedy też upokorzenia.
Jako elektromechanik pierwszej pomocy technicznej pojazdów mechanicznych przy froncie, przeszedł od Sielc znad Oki do Berlina i dalej nad Łabę, gdzie nasze oddziały spotkały się z wojskami amerykańskimi.
Od 1 sierpnia 1945 r. jako żołnierz, kierowca 25 Samodzielnej Kompanii Samochodowej 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. T. Kościuszki, jako łącznik ds. aprowizacyjnych przewożący dokumenty, paliwo i amunicję przemieszczał się służbowo z Warszawy do Berlina oraz do Katowic, gdzie stacjonował Sztab Dywizji.
Zdemobilizowany w dniu 26 listopada 1945 r. w Warszawie, otrzymał propozycję pracy w ministerstwie rolnictwa. Miał ku temu właściwe wykształcenie i referencje. W 1931 r. ukończył Technikum Mechanizacji Gospodarki Rolnej w Kijowie, gdzie zamieszkiwał jako Polak.
Znał doskonale język rosyjski, ukraiński, niemiecki i polski oraz realia życia ludności rosyjskiej, ukraińskiej i polskiej w Kraju Rad oraz jego „dbałość” o mieszkańców, szczególnie w okresie „kultu jednostki”. Ojciec dzielił losy polskiej inteligencji kresów wschodnich, doświadczył więc na własnej skórze 3 letnie zesłanie do łagru na północ od Murmańska wraz z zakazem studiowania w 17 największych uczelniach wyższych ZSRR. Ten właśnie zakaz najbardziej leżał mu na sercu do końca życia.
Ten fakt przełożył się na mnie. Ojciec bardzo dbał i troszczył się o moje wykształcenie, a powody nie były dla mnie jasne i klarowne. Nie były to czasy wielkich dyskusji politycznych z dziećmi, kiedy jeszcze świeżo w ludzkiej pamięci zapisane były wszelkiego rodzaju intrygi Urzędu Bezpieczeństwa, a wcześniej NKWD.
Dzisiaj sprawy te mają się inaczej. Zrozumiałem to po latach, po wielu spekulacjach i zestawieniu wielu ważnych faktów. Myślę, że nie za późno. Pamiętam jednak radość i łzy Ojca, gdy mając 23 lata, przyjechałem do domu, do Łubowa,  z dyplomem magistra historii. Później, po śmierci Ojca dotarło do mnie, że studia ukończyłem dokładnie pół wieku później, niż On uzyskał dyplom technika w Kijowie Dożył więc wielkiej satysfakcji życiowej, zapewne jednej z niewielu w swoim życiu. Ciągle we mnie wierzył. Niebawem jednak rozchorował się i zmarł. Czekał więc na mój sukces, którego przez splot wielu okoliczności sam nie mógł zrealizować ? Dzisiaj wierzę, że tak właśnie rzecz się miała…
Gdy poza podaniem do pracy w Ministerstwie Rolnictwa, zażyczono od Ojca szczegółowego życiorysu w kilku egzemplarzach, zrezygnował i wolał zamieszkać na Ziemiach Odzyskanych jako osadnik wojskowy wraz z żołnierzami z 1 Armii Ludowego Wojska Polskiego w Starym Lesie (Liszkowie) w ówczesnym województwie szczecińskim, 2 km od Bornego (Gross Born), do którego wstęp był już wówczas zamknięty, i 4 km od Łubowa. Tam też nabył poniemiecki. Stał się więc inteligentem pracującym, jak życzyła sobie tego ówczesna propaganda.
Był to okres w naszej historii, kiedy to ważyły się losy świata i spodziewano się, a wręcz oczekiwano, wybuchu III wojny światowej. Stąd też nikt nie liczył na trwały pokój. Pracowano na tyle, na ile było to konieczne, zaś czas wolny umilano sobie wyrobami z pobliskich gorzelni, których na rolniczym Pomorzu Zachodnim nie brakowało. Liczni szabrownicy powodowali, że trzeba było pilnować swego skromnego dobytku nawet i z bronią w ręku. Ale z jej obsługą pogromcy faszyzmu i zdobywcy Berlina nie mieli akurat żadnego problemu. A mój tatuś, wyborowy strzelec, tym bardziej, był zawsze bezpieczny. A przy Nim również powiększająca się nasza rodzina.
Wielka migracja ludności, przypływ repatriantów zza Buga   i z „Akcji Wisła” przeprowadzonej przez gen. Stefana Mossora (w randze ppłk był jeńcem Oflagu II D Gross Born) z jednej strony, zaś wysiedlenie i odpływ transportów z Niemcami za Odrę z drugiej strony oraz dantejskie sceny temu towarzyszące powodowały, że Ziemie Odzyskane określało się często w literaturze mianem Dzikiego Zachodu.
   Gdy przybywali przesiedleńcy zza Buga Ojciec, za zgodą władz szkolnych, prowadził początkowo Kursy Likwidacji Analfabetyzmu w Liszkowie. Resztę swego życia aż do śmierci w 1984 r. poświęcił jednak mleczarni. Przeprowadził się do Łubowa, zajmując mieszkanie w mleczarni i przepracował w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Szczecinku, (notabene w tej samej, w której „Bataliony Odra” w okresie wojny miały swój punkt kontaktowy wykryty przez Gestapo, a nici tej organizacji poprowadziły do Stalagu II B Hammerstein, gdzie aresztowano polskich oficerów, wśród nich i dr. por. rez. Edmunda Mroczkiewicza).
Znam tę pomorską ziemię dobrze, bardzo dobrze, bo na niej przyszedłem na świat i się wychowałem. Jest mi ona szczególnie bliska, bo jest to moja ziemia rodzinna. W niej też spoczywa mój Ojciec.
Z autopsji znam ją dopiero od końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, ale jej historia zawsze mnie pasjonowała. W dużym stopniu zawdzięczam to Ojcu, który na swej skórze doświadczył piętna wojny. Zawsze mawiał, że tego nigdy nie wolno zapomnieć. W szkole średniej napisałem monografię rodzinnej miejscowości Łubowo, do której dzisiaj podchodzę z sentymentem wyzwalającym we mnie pewną dozę patriotyzmu lokalnego i nasuwającym wspomnienia z lat młodzieńczych.
W odległości 4 km od Łubowa na drodze do Bornego, z betonowych płyt wykonanych w latach trzydziestych przez  niemiecką Służbę Pracy - Arbeitsdienst, znajdował się sowiecki posterunek graniczny, kontrolny. Znajdował się tam też most na rzeczce Piławie. Bez specjalnej przepustki przejście nie było możliwe. Tam kończyła się Polska. Sowiecki wartownik odpowiadał: „Nie nada. Nazad.
Jako chłopcy czasami chodziliśmy do radzieckich żołnierzy. Trochę się porozmawiało, podszlifowało język rosyjski. Była to dla nas frajda i pewna atrakcja, a z drugiej strony pewien podziw, może nawet współczucie. Ja miałem do domu 4 km,  a ci młodzi żołnierze w moim wieku mieli czasami i 4 tys. km. Ja byłem wolny, oni skoszarowani.
Ale były też i inne atrakcje beztroskich lat młodzieńczych. Codziennością był huk przelatujących samolotów odrzutowych przekraczających barierę dźwięku, który powodował, że człowiek czuł się tak, jakby mieszkał przy lotnisku. Czasami MIGi latały bardzo nisko, wydawało się, iż zahaczą o kominy domów. Gdy odbywały się ćwiczenia poligonowe widać było 1 samolot odrzutowy ciągnący za sobą na długiej linie dość duży obiekt świszczący w powietrzu. Było to coś w rodzaju makiety samolotu, do której strzelali strzelcy przeciwlotniczy ucząc się sztuki wojennej. Gdy samolot zmierzając w kierunku poligonu zniknął z pola widzenia i był już dla oka niewidoczny, słychać było huki serii oddawanych wystrzałów. Po jakimś czasie samolot nadlatywał ponownie.
   Pamiętam taki incydent, o którym powiadano, iż strzelcy przeciwlotniczy tak gorliwie przyłożyli się do wykonania swego zadania, że … zestrzelili samolot wraz z makietą.
Czasami na niebie pojawiały się helikoptery kierujące się w stronę Bornego w ilości kilkudziesięciu maszyn. Wrażenie to nie jest łatwe do opisania.
Ćwiczenia wojskowe odbywały się także nocą. Widywałem wtedy z oddali przez okno pokoju z kierunku Bornego, Nadarzyc, świecące na niebie małe lampy (race) w ilości 10 – 20 sztuk, wystrzelone z rakietnic na poligonie, które oświetlały teren ćwiczeń. Widać je było przez długie, długie chwile, jak oddalają się, opadają i dymiąc gasną.
Innej nocy lub późnego wieczora widać było wznoszące się ku niebu łuny reflektorów wojskowych wypatrujących czegoś na niebie. Łuna powoli przemieszczała się z lewej na prawą stronę nieba i z powrotem. Nie było słychać żadnych samolotów.
Nagle pojawiły się kolejne łuny reflektorów posuwających się po niebie, aż w pewnym momencie skrzyżowały się. Nie trudno było odgadnąć, dlaczego tak się stało. Patrząc gołym okiem można było zauważyć, że coś drobnego, malutkiego błyszczało, miotając się w powietrzu. To widać było z ziemi. To był samolot.
Aby bliżej uzmysłowić tragizm takiego zjawiska, przytoczę fragment wspomnień młodego polskiego spadochroniarza przeżywającego chwile grozy w powietrzu, we wnętrzu jednego z dwóch, lecących nad okupowaną Polską, angielskich samolotów transportowych „Liberator”, z zadaniem zrzutu wojsk desantowych na tyły wojsk hitlerowskich w schyłkowym okresie drugiej wojny światowej :
   „ … Samolot trochę zmienił kierunek. Księżyc, okrąglejący już ku pełni, zajrzał przez szybę i rozświetlił wnętrze kadłuba. Nasze twarze wyglądały niesamowicie, duże i głębokie oczodoły, cień nosa rozmazujący się w jedną krzywą plamę z nosem, usta jak sine jamy, wszystko pod krągłym okapem hełmu spadochroniarskiego, jak pod grubym bandażem.
   Major wstał i przeszedł się, przeciągając ramiona do tyłu. Potem spojrzał w okno, postał chwilę i wrócił na swoje miejsce przy dziurze zamkniętej pokrywą.
   Otworzyły się drzwi od korytarza wiodącego do strzelca ogonowego i pilot minął nas idąc dosyć spiesznie ku swej kabinie. Dyspozytor został z nami.
   - Stało się coś ? – zapytał Henryk.
   - Nie. Zdaje się, że zawołał go nawigator. Chyba chcą sprawdzić namiar z mapą. Teraz już trzeba lecieć precyzyjnie, na tę placówkę. Ona na mapie jest mniejsza od główki szpilki. Coś jednak musiało się stać, bo samolot znów zmienił kurs i po krótkiej chwili wyłączył silniki. Jakiś czas, który mnie wydał się długi, panowała cisza. Księżyc przesunął się za ogon. W kadłubie pociemniało. Łącznościowcy obudzili się. Zapytali dyspozytora, dlaczego tak cicho. Wzruszył ramionami.
   - Może mają wiadomości, że tu jest jakaś stacja podsłuchowa i psują jej szyki.
   Łącznościowcy, dyspozytor, Henryk i ja stanęliśmy przy oknach. Daleko w dole błysnęło światło, rzuciło parę błysków na boki i nagle snop wytrysnął w niebo. Po nim drugi i trzeci. Błądziły tu i tam poszukując punktu zaczepienia, czasem krzyżowały się, czasem rozlatywały się, coraz bardziej gorączkowo. Końce ich gubiły się w bezchmurnym, rozgwieżdżonym niebie, wśród poświaty księżyca. Żaden nie zahaczył o nas, chociaż kilka razy zbliżały się i już miały nas dotknąć. Sunęliśmy w ciszy, oszukując naziemne aparaty podsłuchowe. Potem zgasł jeden reflektor, następnie drugi. Trzeci jeszcze szukał i powoli przemierzał sklepienie. Byliśmy na osi jego drogi. Bliżej…Bliżej…Teraz…Zgasł.
   Jeszcze chwilę trwała cisza. Nagle ryknęły motory i samolot poderwał się, aby odzyskać utraconą wysokość. Gnał na pełnych obrotach. … Zobaczyłem, że reflektory zapaliły się ponownie i szukały, ale chaotycznie, w złych kierunkach i zostawały za nami.
… Reflektory zgasły. Księżyc znów rozświetlił wnętrze kadłuba. Zdjąłem hełm. Wewnętrzny otok był mokry.
… - Wchodzimy w rejon placówki rezerwowej. … Usłyszeliśmy głuche, szybkie stukanie, jakby oddalonej terkotki. W pierwszej sekundzie nie zorientowałem się. Samolot nagle poderwał się i wyjąc wspinał się w górę. Przechył odsunął nas trochę do tyłu. Dyspozytor przysiadł i chwycił się bocznej szyny, zawisł niemal nad otwartą dziurą, Terkotanie wtopiło się w huk silników.
- Co jest ? – zawołał Gerard.
- Ogień z dołu – odpowiedział dyspozytor. Dodał po przerwie: - Już w porządku. Na szczęście widocznie nie mają armat.
… Wciąż trwało pogotowie i siedzieliśmy na swoich miejscach jak do zrzutu. Maszyna szła na pełnych obrotach, lotnicy się spieszyli. Nikt nie chciał bez celu przedłużać pobytu nad terytorium wroga. Zresztą prawdopodobnie meldunek o pojawieniu się alianckiego samolotu został już przesłany i Niemcy, wiedząc co tu taki robi, mogli zorganizować pościg. I dlatego też pewnie pilot zdecydował się na ucieczkę wpierw w kierunku wschodnim, ku radzieckim liniom, a nie od razu na południe, aby zmylić obserwację. … odczuliśmy, że dziób samolotu nieco się obniża. Krótko potem za szybami zaczęły przelatywać smugi chmur, jak gęste warkocze. … Zdecydowanie pruliśmy w dół. Smugi rozrzedziły się.
  - Co to ? – cicho zawołał dyspozytor. Co ? – zapytał ktoś. – Co się stało ?  – Nic, nic… Zaraz, zaraz… Przesunął się jakiś cień.
   Kilku spośród nas poruszyło się. Usłyszeliśmy dudnienie, jakby odgłosy oddalonych wybuchów. …Druga sylwetka…  Trzecia… Wyglądają na dorniery.
   - Dorniery ?
   - Tak. Z dołu bije artyleria… I łuna … Jesteśmy nad Dęblinem. …
   Nasz samolot przestał opadać. Wszystkie jego motory wyły. Kadłub wibrował od ich wysiłku. W szybach mignęły snopy świateł. Reflektory.
   - Dęblin jest w rękach sowieckich – powiedział dyspozytor. – Niemcy właśnie robią nalot.
   - To my wśród Niemców i pod sowieckim ogniem ? – zapytał Gerard.
   … Granaty wybuchnęły w pobliżu. Samolotem podrzuciło. Pilot położył go na bok, gdzieś wykręcał i gnał. … Nowe eksplozje granatów pchnęły samolot. Jednocześnie błysnęło i ciężki wybuch huknął na dole, krótko potem podmuch podrzucił nas.
   - Nisko lecimy – powiedziałem.
   - Tak się złożyło – odpowiedział dyspozytor. – Przez te przeklęte chmury.
   - Chyba zaraz wyniesiemy się znad miasta ? – zapytał Gerard.
   - Jesteśmy już poza nim – odpowiedział dyspozytor – ale tu wszędzie front i bombardowanie.
   - Teraz tylko trzeba sowieckich myśliwców – powiedział Henryk. – Jak zabawa to zabawa.
   …Prawdopodobnie uciekliśmy spod niemieckiej formacji, bo samolot nagle poderwał się do góry i ciągnął całą siłą. W szybach znów zamigotały reflektory. Dyspozytor szybko przeszedł na lewą stronę. Przywarł do okna.
   - To inny – powiedział. – Wygląda jak nasz.
   - Gdzie ? – zapytałem.
   Stanąłem przy nim, nie protestował. Na dole szalały pożary, w powietrzu krzyżowały się snopy reflektorów, światło odbijało od chmur, które były wyżej. Naokoło rozrywały się granaty.
   - Tam ! Widzi pan ?
   - Tak … Tak, to „Liberator” !  Druga grupa.
   Tamten samolot przechodził ukosem, trochę pod nami, położył się na lewy bok.
   - Tak. To „Liberator” – powtórzył dyspozytor. - Też trafili nad Dęblin… Co za ewolucje ! Dlaczego, u diabła, nawraca nad miasto ?
   - Co widzicie ? … Mówcie! – wołano za nami.
   - Spokojnie – powiedział dyspozytor. – Myśmy wyszli z bezpośredniego zagrożenia. Tam lecą nasi, ten drugi „Liberator” … Niech to diabli! Mają chyba uszkodzenie.
Tamten „Liberator” przechylił się teraz na prawy bok, ale szedł nierówno, wyglądało, jakby pilot chciał wyprowadzić maszynę z niezamierzonego położenia. Przestał się oddalać, ale też nie zbliżała się do nas. Zdawało mi się, że jeden  z silników dymi.
Rozerwał się pęk granatów. Odruchowo cofnęliśmy się od okna. Huk … Zgasły wybuchy, na ułamek sekundy zrobiło się ciemno i nagle rozbłysło światło.
- Jezus Maria! – zawołał dyspozytor.
- Co ? Co ? – wołano za nami. Henryk przycisnął się do mnie.
- Trafili! – zawołałem. –  Naszych trafili! Palą się!
Ich „Liberator” gwałtownie opadał ciągnąc za sobą warkocz ognia i dymu. Potem wyprostował się.
- Będą skakać – wołał dyspozytor. – Żeby tylko pilot utrzymał maszynę!
Nie zdążył jeszcze dokończyć, gdy samolot skręcił w lewo, silnie kładąc się na skrzydło, wpadł w korkociąg i runął w dół. Wyglądał jak gwiazda spadająca niezwykłej jasności. I rozbłysnął jaskrawo – uderzył w ziemię. Nasz samolot, wciąż idąc w górę, wykręcił w prawo. Płonąca plama, mała już  z odległości, zniknęła nam z oczu, Dyspozytor odwrócił się do nas:
- Proszę zająć miejsca i sprawdzić, czy spadochrony zapięte… Nasi koledzy zginęli.”
Naprzeciw budynku, w którym mieszkałem, w odległości ok. 50 m. przebiegała pobudowana przez Niemców w II połowie XIX w. dwutorowa linia kolejowa zmierzająca z Zachodu na Wschód  ze Szczecina przez Stargard – Drawsko – Łubowo - Szczecinek – Czarne do Chojnic, gdzie przed wojną znajdowała się granica z Polską (w czasie wojny Niemcy transportowali tą drogą sprzęt wojskowy i rzesze jeńców, których obozy powstawały w niedalekiej odległości od linii kolejowej).
   Stacja Łubowo (Lubow) była kolejowym punktem węzłowym dla garnizonu Gross Born, a potem sowieckiego Bornego Sulinowa. Z Łubowa odchodziła jedyna linia kolejowa do garnizonu. Na stacji kolejowej w Łubowie pociąg był przetaczany, a następnie kierowany do Bornego. Innej możliwości nie było.
Stąd też w latach trzydziestych pobudowane zostały w Łubowie dwie nastawnie kolejowe. W 1938 r. z Berlina do Gross Born jechał specjalnym pociągiem z jednym wagonem Wódz Trzeciej Rzeszy Adolf Hitler, by przyglądać się wielkim manewrom Wehrmachtu na poligonie II Okręgu Wojskowego w Czarnem i Gross Bornie.
Tuż za przejazdem kolejowym po drugiej stronie torów linii Szczecin – Chojnice niemal naprzeciw okna mojego mieszkania znajdowała się rampa kolejowa wybudowana przez Niemców w latach trzydziestych (identyczna znajduje się  w Bornem).  
   Zbudowana została na potrzeby wojsk przyjeżdżających lub wracających z poligonu i służyła do załadunku i rozładunku sprzętu wojskowego. Takie transporty – eszelony – były zjawiskiem bardzo częstym, by nie powiedzieć normalnym, potocznym. Roiło się wtedy od wojska podążającego na poligon albo wracającego z ćwiczeń. Całe jednostki ładowywały się na wagony, co trwało po kilka godzin, gdy kończyły się ćwiczenia poligonowe. Bywały też często sytuacje odwrotne. Normalny powtarzający się co pewien czas obraz  wielometrowe kolejki samochodów, albo samochodów i czołgów oczekujących na załadunek. Rozładunek postępował szybciej. Samochody zmierzały w kierunku Bornego ulicą z płyt betonowych, czołgi i inny sprzęt gąsienicowy kierowany był na Nadarzyce polną drogą, zrytą gąsienicami czołgów, w kierunku lasu. Wyjazdowi czołgów towarzyszył zawsze potężny ryk silników, ogromne smugi dymu i tumany unoszącego się kurzu. Odnosiło się wrażenie, że trwa wojna. Jeszcze gorsze wrażenie robił przejazd czołgów przez las. Ryk silników potęgowało dodatkowo echo lasu. Wtedy nie był to spokojny pomorski las, w którym często zbierałem grzyby...
Do Łubowa przybywały przeważnie wojska polskie albo sowieckie. Ale pamiętam wielkie manewry odbyte pod kryptonimem Tarcza 77, kiedy to oprócz tych wojsk pojawiły się wojska Układu Warszawskiego – z „bratniej” Czechosłowacji i ówczesnej NRD. I ich dziwne samochody – IFA i Praha, wszystkie naturalnie w kolorze zielonym.
Najbardziej utkwił mi widok innych rzadkich specjalnych (tajnych?) transportów wojsk radzieckich. Kilka razy widziałem krótki eszelon jadący z małą prędkością. Na stację Łubowo przyjeżdżał zawsze od strony Szczecinka (ze Wschodu). Po przetoczeniu wyjeżdżał do Bornego. Ciągnęła go ciężka lokomotywa spalinowa (normalne transporty ciągnione były nierzadko z wielkim trudem przez lokomotywy parowe, czasem dwie ze sobą szczepione, w późniejszym czasie były to już spalinowe typu Gagarin). Za lokomotywą posuwało się 6 może 8 platform 6-cio osiowych (tak zawsze przewożono czołgi). Na nich umieszczone były potężne w swych kształtach, sylwetki dział, wyrzutni albo rakiet bardzo dokładnie owinięte brezentem. Na każdej platformie stało po dwóch wartowników sowieckich z karabinem na plecach z błyszczącym bagnetem. Podejście lub wejście na wagon było zupełnie niemożliwe.
Charakterystyczne jest jednak to, że ani razu nie udało mi się zobaczyć, aby transport taki wracał z Bornego. Wiem też, że rakiety (balistyczne) same potrafią latać dosyć daleko i nie ma potrzeby wywozić ich z powrotem. Być może – myślę dzisiaj – że niektóre huki związane z samolotami odrzutowymi przecinającymi barierę dźwięku były z tym związane? Nie wiem i nie potrafię tego wyjaśnić.
Latem czy zimą bywało tak, że przez kilka dni przemieszczały się kolumny radzieckich samochodów z Bornego do – jak mówiono - garnizonu w Białogardzie i odwrotnie. Co pewien czas Rosjanie przemieszczali swoje wojska ze swych garnizonów, by żołnierze i oficerowie nie zbratali się z ludnością. Być może były to wojska radzieckie przerzucane z terenów byłej NRD.
Wtedy jednak nikt z nas nie zastanawiał się nad polityką i charakterem pobytu Rosjan w Polsce. Dla mnie rzeczą naturalną, wręcz normalną, było to, że koleją lub ulicami jeżdżą pojedyncze, zielone samochody radzieckie. Ostatecznie były to wojska bratniej Armii Radzieckiej, która w późniejszym czasie posiadała samochody oznaczone nowym, jednolitym emblematem CA – Sowieckaja Armia – Armia Sowiecka.
Nikomu wówczas nie przyszło nawet do głowy, że może nastąpić upadek ZSRR i wycofanie jego wojsk. A jednak. Miało to miejsce w 1992 r., kiedy to wojska poradzieckie, już jako Armia Rosyjska, opuszczały garnizon w Bornem. Obiekty przejmowało Wojsko Polskie, które następnie przekazało je władzom cywilnym.
Nastąpiła nowa fala zasiedleń. I znowu obraz przypominał okres powojenny. Przejeżdżając przez to opuszczone, opustoszałe wówczas miasto z widniejącymi wypisanymi cyrylicą nazwami ulic, świecącymi pustkami blokami mieszkalnymi, gdzie niegdzie z polskimi napisami na posesjach - sprzedane, przypomniała mi się usłyszana niegdyś opowieść.
Było to w latach 60 - tych, podczas kryzysu kubańskiego           w Zatoce Świń. Licząc się z możliwością zaatakowania garnizonu przez Amerykanów Rosjanie w błyskawicznym tempie opuścili Borne. Jak mówił mi Ojciec na garnizon w Bornem skierowane były amerykańskie rakiety strategiczne. Do okolicznych wsi przyjechały radzieckie ciężarówki z żywym inwentarzem. Żołnierze wypuścili go na podwórzu rolników z prośbą o jego przechowanie. Twierdzili, że po ich powrocie połowa dobytku pozostanie u rolnika. Żołnierze i sprzęt garnizonu zniknął w ukryciu lasów. Miasto było zupełnie puste, nie spotkano ani jednego żołnierza. Nie było śladu istnienia wojsk i sprzętu. Rzecz niesamowita, nikt nie miał pojęcia, gdzie i w jaki sposób garnizon został rozśrodkowany. Po zażegnaniu konfliktu życie powróciło do normy. Trudno było uwierzyć, że mogło to być realne. A jednak.
A dzisiaj? Dzisiaj rakiety rosyjskie w Kalinigradzie skierowane są na Polskę. Tak jak niegdyś – w kryzysie kubańskim - amerykańskie rakiety skierowane były na Borne Sulinowo…
Ostatni pociąg z żołnierzami i oficerami rosyjskimi wyjechał z Bornego w październiku 1992 r. Fragment tego uroczystego i doniosłego momentu przedstawiła w wieczornych „Wiadomościach” w pr. I TV Polska. Dzięki temu miałem możność obserwowania migawki odjazdu pociągu specjalnego żegnanego z udziałem orkiestry na rampie wojskowej w Bornem. Był to moment szczególny dla tych, którzy w jakiś sposób byli z tym miejscem związani.
Rosjanie odeszli. Pozostawili jednak po sobie niewielki cmentarz w Bornem Sulinowie. Są groby, wiele nieznanych, ale brak tam Krzyża.
Zmarły w 2005 r. historyk, wybitny znawca dziejów Pomorza Zachodniego XX wieku, prof. dr hab. Andrzej Czarnik, w swej bardzo interesującej pracy Moje powroty do przeszłości wydanej w Słupsku w 2005, ss. 252 – 255, opisał m. in. swoje wrażenia z pobytu w Białogardzie, które pozwolę sobie przytoczyć.
Czynię to z nieukrywaną satysfakcją osobistą i pewną dozą wzruszenia, nie tylko dlatego, że są one w pewnym sensie uzupełnieniem moich spostrzeżeń okresu młodości, lecz przede wszystkim dlatego, iż Profesor dr hab. Andrzej Czarnik był promotorem mojej pracy magisterskiej ocenionej najwyższą notą.
Miało to miejsce 35 lat temu. Po okresie stanu wojennego w Polsce i reklamowaniu mnie ze służby wojskowej, Pan Profesor był nieprzejednanym rzecznikiem moich wyjazdów na staże naukowe do archiwów RFN i NRD (nawet w okresie stanu wojennego, za co jestem Panu Profesorowi niezmiernie wdzięczny).
 Na interesujący nas temat Profesor Czarnik napisał:
„… Pochłonięty obowiązkami w liceum, zaaferowany przemianami w kraju i zajęty obowiązkami męża i ojca dwóch córek nie zwracałem zrazu większej uwagi na zagadnienie, z którym mieszkańcy Białogardu żyli od czasu zakończenia wojny: problem garnizonu radzieckiego. Z nim wiązała się właśnie ta różnica pomiędzy oficjalnymi statystykami a faktyczną liczbą mieszkańców miasta. W istocie już jednak noc z 18 na 19 października 1956 roku uświadomiła mi tę obecność. Pod oknami mojego przejściowego mieszkania u szanowanych nauczycieli Czesława i Wandy Kacprzyńskich u początku ulicy Batalionów Chłopskich przez kilka godzin zgrzytały gąsienice pojazdów pancernych, zmierzających na południe ulicą Połczyńską. To także białogardzki garnizon rozpoczynał marsz na stolicę, by bronić interesów radzieckich w Warszawie. Po kilku dniach, dzięki zdecydowanej postawie Gomułki, wojska te wróciły do miejsc stałego zakwaterowania. W Białogardzie nie było demonstracji przeciw Rosjanom. Kiedy jednak rankiem zmierzałem do pracy, na frontonie liceum z daleka uderzył mnie duży napis: „Rosjanie do domu”. Na ulicach można było znaleźć ulotki, zdarzało się wybijanie szyb w budynkach zajmowanych przez oficerów radzieckich. Dzieci szydziły z Rosjanek z daleka wyróżniających się swymi kontrastowymi, utrzymanymi w tonacji zieleni i czerwieni strojami. Niekiedy odmawiano im sprzedaży towarów w sklepach, kierując je na zakupy do Moskwy. Byli więc i tam tacy, którym zależało na podgrzewaniu nastrojów i ożywianiu antyrosyjskich fobii. Dziś kilka tomów dotyczących wojsk radzieckich w Polsce nosi tytuł: „Okupacja w imię sojuszu”, z akcentem na słowo okupacja. W tamtym czasie realistycznie patrzący Polak dostrzegał jednak wagę sojuszu, bo przecież rewizjonizm niemiecki w stosunku do ziem północnych, które zamieszkiwaliśmy, nie był wcale zjawiskiem wydumanym.
Rosyjski garnizon stacjonował w Białogardzie nieprzerwanie od czasu wojny, wchodząc w skład Północnej Grupy Wojsk Radzieckich (PGWR), dowodzonej przez byłego dowódcę 2. Frontu Białoruskiego, marszałka Konstantego Rokossowskiego. W okresie, kiedy przybyłem do Białogardu, jej oddziały stacjonowały w Polsce w kilkudziesięciu garnizonach z głównymi bazami w Legnicy, Wrocławiu, Świętoszowie, Bornym Sulinowie, Szczecinie, Świnoujściu. Trasa łącząca miejscowości, w których stacjonowali Rosjanie biegła od Kołobrzegu przez Białogard, Połczyn Zdrój, Borne Sulinowo, Wałcz, Gorzów, Zieloną Górę, Lubin, Legnicę do Świdnicy. Po tej drodze oddziały radzieckie mogły się poruszać kiedy chciały i jak chciały. Swobodę poruszania miały one też na drogach łączących koszary z poligonami, strzelnicami, lotniskami itd. Rosjan stacjonowało wówczas w Polsce sześćdziesiąt kilka tysięcy, a wraz z pracownikami cywilnymi   i rodzinami około dziewięćdziesięciu tysięcy.
Białogard należał do ważniejszych garnizonów. Rosjanie zajmowali tu kompleks koszar przy ulicy Kołobrzeskiej (najstarsze koszary artyleryjskie z początku XX wieku), koszary przy ulicy Zwycięstwa i podobne przy ulicy Połczyńskiej, zespół budynków szpitalnych przy ulicy Chopina, Dom Oficera Radzieckiego wraz ze szkołą przy ulicy Mickiewicza (te zespoły zbudowane w połowie lat trzydziestych) oraz liczne domy mieszkalne jedno- i wielorodzinne przy ulicach: Połczyńskiej, Mickiewicza, Chopina, Słowackiego, Zwycięstwa, Kołobrzeskiej, Moniuszki. Poza granicami miasta położone były dwa duże obiekty: kompleks koszarowy w gminie Tychowo oraz poligon w Dobrowie w gminie Białogard o powierzchni 817 ha. Dziś wiemy, że w mieście stacjonowały: pułk artylerii, samodzielny dywizjon rakietowy, samodzielny dywizjon artylerii przeciwpancernej, samodzielny batalion rozpoznawczy, a w pobliskim Dobrowie znajdowała się jedna z trzech rozlokowanych w Polsce wyrzutni rakiet z głowicami jądrowymi. Podobno rakiety z głowicami jądrowymi znajdowały się też między Białogardem a Rościnem, w niewielkiej odległości od tzw. domu starców w Zwinisławiu. Biorąc pod uwagę stany etatowe jednostek radzieckich można, jak sądzę, określić liczbę żołnierzy radzieckich przebywających na terenie miasta i okolicy na około pięć tysięcy. Do tego należałoby doliczyć kilkuset pracowników       i członków rodzin.
Po burzliwym okresie powojennym, kiedy nierzadkie były rabunki, kradzieże i włamania dokonywane przez żołnierzy Armii Czerwonej, sytuacja się unormowała. Podczas moich lat białogardzkich o takich wypadkach słyszało się bardzo rzadko. W istocie Rosjanie żyli w swego rodzaju getcie, mieli własną sieć sklepów, szkołę, kino, salę widowiskową, służbę zdrowia. Ich przedstawicieli gościliśmy w liceum z okazji oficjalnych świąt: rocznicy Rewolucji Październikowej, powstania Armii Radzieckiej, Dnia Zwycięstwa, 1 Maja. Wygłaszali swoje przemówienia, przekazywali gariaczyj bratskij priwiet, wypijali kawę i wracali do garnizonu. W mieście tych form kontaktu było więcej: wymieniano występy zespołów amatorskich, odbywały się wspólne wieczory klubowe, harcerze spotykali się z pionierami, członkowie naszych organizacji młodzieżowych z komsomolcami, rozwijały się kontakty w dziedzinie sportowej. Nie należały do rzadkości przypadki leczenia polskich pacjentów w radzieckim szpitalu.
Żołnierze służby czynnej byli w zasadzie izolowani od polskiej społeczności, także w czasie wolnym nie pojawiali się często poza kompleksami koszarowymi. Widywaliśmy ich tylko, kiedy czasem pomagali przy pracach publicznych: odśnieżaniu, usuwaniu szkód po pożarach lasu czy wichurach. W lepszej sytuacji byli żołnierze zawodowi, oficerowie i podoficerowie. Tych można było często spotkać wraz z żonami w mieście. Zachowywali się nienagannie, gdyż swoją służbę w Polsce traktowali jako wyróżnienie, a ewentualne naruszenie dyscypliny mogło się skończyć odesłaniem do Związku Radzieckiego. W pamięci utkwił mi drobny epizod dotyczący sposobu picie wódki. Kiedy jadłem śniadanie w barze przy Placu Wolności, dwóch oficerów zamówiło pół litra wódki. Ponieważ kelnerka przyniosła ją w kieliszkach pięćdziesięciogramowych, poprosili o szklanki; każdy przelał do szklanki swoje pięć kieliszków i po wypiciu duszkiem i powąchaniu nadgarstka pożegnali się i wyszli.
W istocie po październiku 1956 kiedy, nota bene, zostało dopiero podpisane pierwsze polsko – radzieckie porozumienie o stacjonowaniu PGWR, pomiędzy żołnierzami zawodowymi i Polakami istniały liczne kontakty, oparte na faktycznej, nie wymuszonej sympatii. Nierzadkie bywały wizyty zaprzyjaźnionych Rosjan (kadry zawodowej) w polskich domach w Białogardzie. Często przyjaźnie umacniał handel, który podreperowywał budżety domowe wielu mieszkańców miasta. To od nich nabyłem po „dobrej cenie” (to określenie dzisiejsze) swój pierwszy, wiele lat mi służący, zegarek Pabieda, pierwszy niezawodny aparat fotograficzny o wdzięcznej nazwie FED – 2 (od Feliks Edwardowicz Dzierżyński), tranzystorowy odbiornik Sokoł, przez wiele lat goliłem się elektrycznym Charkiwem. Z radzieckich towarów szczególnie ceniłem sprzedawany w słoikach koncentrat kwasu chlebowego, z którego w domu przyrządzało się świetny orzeźwiający napój.
Stacjonowanie Rosjan w Białogardzie trwało wiele lat po moim wyjeździe. W roku 1989 przystąpili oni w ramach polityki rozbrojenia samodzielnie do ewakuacji części wojsk;   z Białogardu wyjechała wówczas brygada szturmowo – desantowa. Przemiany, jakie zaszły w Polsce spowodowały całkowite opuszczenie Polski przez wojska Federacji Rosyjskiej. Z Białogardu ostatni żołnierze wyjeżdżali 24 czerwca 1992 roku. Likwidowano w ten sposób pozostałości wojny, choć niektórzy mieszkańcy miasta, mający na uwadze różnorodne własne profity, żegnali ich z żalem. …”.  

Cmentarz rosyjski mieszkańców Borne Sulinowo Cmentarz rosyjski mieszkańców Borne Sulinowo Cmentarz rosyjski mieszkańców Borne Sulinowo Cmentarz rosyjski mieszkańców Borne Sulinowo Cmentarz rosyjski mieszkańców Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Opuszczone osiedla w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo Poligon i współczesne atrakcje, przejazd pojazdami militarnymi, w Borne Sulinowo


                Zakończenie

   Ziemia Łubowska wraz z całym Pomorzem Zachodnim od połowy roku 1945, po niespełna III stuleciach pruskiego jarzma, znalazła się znowu pod panowaniem Rzeczypospolitej Polskiej.
   Mimo silnie przeprowadzonej germanizacji tych terenów, nie udało się Niemcom wykorzenić stąd macierzystego, tak pięknego języka polskiego i zaszczepić nowego, niemieckiego – zaborczego, który na przestrzeni wieków w wyniku ich zaborczej polityki, „zapuszczał” się coraz głębiej w prastare ziemie słowiańskie.
   Pisanie takiej pracy jest zadaniem trudnym, gdyż bardzo mało jest źródeł traktujących o tej ziemi.
   Jak wiadomo, Niemcy celowo niszczyli wszystkie przedmioty świadczące o słowiańskości tych ziem. Przykładem może być Opole i Wrocław, gdzie podczas przeprowadzenia wykopalisk, znaleziono prehistoryczne przedmioty. Po przeprowadzeniu dokładnych badań okazały się one przedmiotami należącymi setki lat temu do Słowian. Natychmiast poczęto je zakopywać, nie „wypuszczając” ich na światło dzienne i nie publikując tego odkrycia szerszym kręgom.
   Często też znalezione przedmioty słowiańskie były porzucane /w najlepszym wypadku/ i nie przywiązywano do nich większej wagi. Świadczy o tym m.in. bożek słowiański „Belbuk”, wyłowiony przez rybaków niemieckich z dna jeziora Lubicko Wielkie w 1925 roku, a następnie porzucony i skazany na łaskę losu.


BIBLIOGRAFIA


RELACJE USTNE


Artura Bieleckiego, mieszkańca Łubowa od 1926 r.
Karola Haasa, jeńca wojennego w latach 1940 – 1945.
Willi Mayera, byłego oficera Wehrmachtu.


ŹRÓDŁA DRUKOWANE

Brüggemann W. L., Ausführliche Beschreibung des gegenwärtigen Zustandes des Königlich Preussischen Herzogthums. Vor- und Hinter Pommern, Bd. II, Stettin 1784.
Dzieje Pomorza Zachodniego, praca zbiorowa pod redakcją H. Lesińskiego, Poznań 1961.
Gemeindelexikon fur die Provinz Pommern, Bd. IV, Berlin 1898.
Historia Nowożytna 1648 – 1789, wybór tekstów opracował K. Piwarski,  Warszawa 1954.
Sczaniecki M., Ślaski K., Dzieje Pomorza Słupskiego, Poznań 1961.
Topografisch, Statistische Uebersicht des Regierungsbezirks Köslin,  Köslin 1846.

        PAMIĘTNIKI I WSPOMNIENIA


Czarnik A., Moje powroty do przeszłości, Słupsk 2004.
Guderian H., Wspomnienia żołnierza, Warszawa 1991.
 

PRASA


„Fakty 24“, „Polski Dziennik Bałtycki“ z dnia 25. 10. 2007.
Głos Pomorza 1976, nr 260.
Unser Pommerland Jg. 9 1924.


OPRACOWANIA

Bagiński H., Polska i Bałtyk, Warszawa 1959.
Bąk L., Stosunki demograficzne i narodowościowe w powiecie wałeckim w dobie reformacji i kontrreformacji, „Rocznik Koszaliński” nr 12 1976.
Boras Z., Walczak R., Wędzki A., Historia powiatu wałeckiego, Poznań 1961.
Brümmer G., Ueber die alten Ortsnamen der Gegend bei Deutsch Krone und Tempelburg, „Zeitschrift des Westpreussischen Geschichtsvereins“, H. XVI, Danzig 1886.
Czarnik A., Ruch hitlerowski na Pomorzu Zachodnim 1933 – 1939, Poznań 1969.
Donorowicz K., Dzieje Ziemi Łubowskiej, Toruń 2003.
Dzieje Ziemi Szczecineckiej, pod red. A. Czarnika, Poznań 1971.
Eggert O., Geschichte Pommerns, Hamburg 1965.
Fijałkowski-Bojar G., Legendy znad drawskich jezior, Koszalin 1974.
Fijałkowski – Bojar G., Mury Drahimia, Warszawa 1982.
Fijałkowski – Bojar G., Szczęście pod jaskółczym gniazdem. Z wierzeń, obrzędów ludowych na Pomorzu Zachodnim, Koszalin 1986.
Fijałkowski – Bojar G., Święty Otto z Bambergu
Gasztold T., Polacy na robotach przymusowych w rolnictwie Pomorza Zachodniego 1939 – 1945, Gdańsk 1971.
Gasztold T., Wyzwolenie Ziemi Koszalińskiej w 1945 roku, „Zapiski Koszalińskie” Z. 5/13 1963.
Hinterpommern – Wirtschaft und Kulturaufgaben eines Grenzbezirk, Hrsg. von C. Cronau, Stettin 1929.
Hubert J., Odwrócone losy, Warszawa 1977.
Janocha H., Z badań nad osadnictwem i kulturą na dawnym pograniczu pomorsko - wielkopolskim w okresie wczesnośredniowiecznym i średniowiecznym, „Rocznik Koszaliński”  nr 12 1976.
Janocha H., Rożnowski F., Wyniki archeologiczno – antropologicznych badań cmentarzyska ciałopalnego ludności wschodniopomorskiej w Łubowie – kolonii, pow. Szczecinek, Stanowisko 5,  „Koszalińskie Zeszyty Muzealne” nr 2 1972.
Janocha H., Lachowicz F. J., Ptaszyńska D., Gród i zamek w Starym Drawsku, Poznań 1972.
Jasiński A., Przełamanie Wału Pomorskiego. Marsz – manewr 1 Armii WP od Warszawy do Bydgoszczy i udział w przełamaniu Wału Pomorskiego. 19. 01. – 7. 03. 1945, Warszawa 1958.
Kohlhoff K.F., Neue Heimatkunde von Provinz Pommern (auf geologischer Grundlage), Köslin 1918.
Korban B., Fundacje templariuszowskie na ziemiach polskich, „Przegląd Zachodniopomorski”, R. I (XXX), Z. 1 1986.
Koszalińskie w Polsce Ludowej, pod red. E. Z. Zdrojewskiego,  Poznań 1975.
Koszalińskie Zeszyty Muzealne nr 2 1972.
Kownas S., Piszczek H., Przewodnik po województwie koszalińskim, Warszawa 1972.
Labuda G., Polska granica zachodnia, Poznań 1971.
Labuda G., Szkice z dziejów Pomorza, T.1,  Warszawa 1958.
Ludowe Wojsko Polskie 1943 – 1945, praca zbiorowa, Warszawa 1973.
Łossowski P., Między wojną a pokojem. Niemieckie zamysły wojenne na wschodzie w obliczu traktatu wersalskiego marzec – czerwiec 1919 roku, Warszawa 1976.
Maczulis N., Uwagi o najstarszych dziejach Łubowa, ”Rocznik Słupski” nr 9 1990 – 1991.
Maczulis N., Por. rez. dr Edmund Mroczkiewicz, dyrektor Szpitala Powiatowego w Kartuzach, znakomity polski chirurg z Kartuz nad morzem, „Kaszubskie Zeszyty Muzealne” nr 13 2005.
Malczewski J. J., Szesnasty Kołobrzeski. Z dziejów 16 Kołobrzeskiego Pułku Piechoty 1944 – 1945, Warszawa 1982.
Ormiński H., Sługa Boży ks. Stefan Wincenty Frelichowski, Kartuzy 1995.
Polska zachodnia i północna, pod red. G. Labudy, Warszawa 1961.
Pradzieje Pomorza Środkowego, pod redakcją M. Sikory, Poznań 1975.
Rospond S., Słownik etymologiczny miast i gmin PRL, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk – Łódź 1984.
Schematyzm Diecezji Koszalińsko – Kołobrzeskiej, Koszalin 1974.
Skrzypek I., Śladami „Belbuka”, „Rocznik Koszaliński” nr 25 1995.
Skrzypek I., Z historii muzealnictwa środkowopomorskiego, „Koszalińskie Zeszyty Muzealne”, T. 21 1997.
Stafiński A., Łubowo, pow. Szczecinek, „Z otchłani wieków“    z. 4 1957.
Stafiński A., Szczecinek i okolice, Koszalin 1958.
Weyer W., Heimatkunde des Kreises Neustettin, Beiträge zur Geschichte des Landes Tempelburg – Draheim unter besonderer Berücksichtigung der Geschichte Lubows, Neustettin 1928.
Wille E., Zur Besiedlung des Newen - Stettiner Landes, Neustettin 1938.
Wykaz urzędowych nazw miejscowości w Polsce, T. 1 – 3, Warszawa 1980 – 1982.
Young R., Bractwo, Katowice 2007.
Zbrodnie hitlerowskie na Ziemi Koszalińskiej w latach 1933 – 1945, pod red. A. Czarnika, Koszalin 1968.
Ziemia Szczecinecka, praca zbiorowa, Kraków 1966.

Galeria

{gallery}1339{/gallery}
Czytany 8538 razy Ostatnio zmieniany wtorek, 22 maj 2018 15:17
Norbert Maczulis

Zapraszam na stronę portalu Szwajcaria-Kaszubska.pl gdzie można przeczytać moje publikacje.

Dyrektor Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach (do 30 kwietnia 2015), Norbert Maczulis

Mój profil na fb.com/norbert.maczulis

Najnowsze od Norbert Maczulis